Rzeczypospolita nr 5. Mitologiczna
Mamy pełną demokrację, zapewnia Beata Szydło. Obywatele mogą demonstrować i wyrażać opinie. A sędziowie Trybunału Konstytucyjnego niech piją kawę i jedzą ciasteczka.
Amerykańska historyczka Barbara Tuchman w książce „Szaleństwo władzy. Od Troi do Wietnamu” przeanalizowała dzieje świata pod kątem samobójczych, lecz uniwersalnych reguł rządzenia. Autorkę zdumiewa, jak wielu światowych władców brnęło wbrew radom i faktom ku samozniszczeniu razem - niestety - ze swymi poddanymi. Tuchman dowodzi, że szaleństwo władzy jest niezależne od epoki i ustroju: „Tępogłowie, źródło samooszukiwania siebie, jest czynnikiem, który w sztuce rządzenia odgrywa zdumiewająco poważną rolę. Polega ona na ocenie sytuacji na podstawie z góry ustalonych sądów, z ignorowaniem i odrzuceniem wszystkiego, co przeciwne. To działanie zgodne jedynie z własnym pragnieniem, nie zezwalające na ugięcie się nawet pod naciskiem faktów”.
Barbara Tuchman, amerykańska historyczka: Są cztery rodzaje złych rządów. Tyrania lub ucisk, wybujałe ambicje, nieudolność oraz szaleństwo lub bezmyślna przekora. Ostatni rodzaj charakteryzuje się prowadzeniem polityki sprzecznej z własnym interesem lub interesami danego państwa.
Demokratyczni uzurpatorzy
Symbolika tego, co dzieje się dziś w Polsce, jest podobna: dobiegający siedemdziesiątki Jarosław Kaczyński od ćwierć wieku wierzy, że III RP powstała w wyniku spisku wewnętrznych i zagranicznych zdrajców. Elementy te przepoczwarzały się z biegiem lat wysysając z narodu siły witalne i jego majątek. I tylko on, samotny - od czasu „mordu smoleńskiego” - sprawiedliwy może zaprowadzić porządek w 38-milionowym państwie pełnym wrogów. Katastrofa z 2010 roku dokonała spustoszenia w umysłowości Kaczyńskiego, wzmocniła, a nawet zwielokrotniła dążenie władzy, by odpłacić tym wrogom. Bo wróg to niekończące się paliwo jego działań. Do tego dochodzi przekonanie o wyjątkowości własnej i brata, czego symbolem był pochówek Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Równego królom prezydenta Polski.
Ze sfery symboliki wyłaniają się jednak fakty. Świetlaną przyszłość rysowała PRL przed obywatelami z jej demokracją socjalistyczną. Prawo i Sprawiedliwość idzie śladami poprzedników obiecując zasiew dobrej zmiany, rozwój i dobrobyt suwerena - ludu. Ale tylko tego plemiennego, patriotycznego, lepszego sortu i katolickiego.
Victor Orban, premier Węgier, to marny nauczyciel Jarosława Kaczyńskiego, który przejmuje na własność państwo korzystając z demokratycznej legitymacji. Co więcej, to mu się wyjątkowo udaje. Prof. Jadwiga Staniszkis, niegdyś zwolenniczka PiS, nazywa to niezwykle trafnie antykomunistycznym bolszewizmem. Tak, jak wtedy, pierwszą ofiarą rządów PiS padła prawda, choć mówią, że prawda jest jak cztery litery, bo każdy ma własną. Dziś monopol na nią mają wyłącznie parlamentarzyści i zwolennicy obozu władzy.
Drugą ofiarą Jarosława Kaczyńskiego jest, jak w bolszewickiej Rosji, język. Zbiór kilkudziesięciu słów-kluczy, takich jak patriota, zdrajca, jurgieltnik, zamach, patriotyczne lub polskojęzyczne media, układ itd. Jeszcze nigdy w minionym ćwierćwieczu słowa tak szybko nie traciły pierwotnego znaczenia i - poza komunistami - nikt nie miał jedynej legitymacji, by je interpretować. Cóż to bowiem znaczy „prawdziwy Polak”? Tylko ten, kto wyznaje jedynie słuszne wartości Prawa i Sprawiedliwości. A „pakiet demokratyczny”? Na pewno nie jest nim totalna czystka w mediach publicznych, choć PiS twierdzi, że polskojęzycznych dziennikarzy wymienił na rdzennie polskich. Jeszcze w grudniu szef klubu parlamentarnego Ryszard Terlecki poinformował, na czym polega misja mediów publicznych: „Jeżeli media wyobrażają sobie, że będą przez najbliższe tygodnie zajmować Polaków sobą, czyli krytykowaniem naszych zmian czy naszych projektów zmian, to trzeba to przerwać”. Po trzech miesiącach sztandarowe „Wiadomości” TVP straciły blisko 700 tys. widzów. Komitet Obrony Demokracji sterowany jest, a jakże, przez „określone środowiska”, niewykluczone, że obce, które finansują jego działalność.
Premier Beata Szydło zaklina rzeczywistość przekonując, że jest demokracja, bo... wolno demonstrować. Zgodnie z pakietem demokratycznym obezwładniono też Trybunał Konstytucyjny. Przed wyborami parlamentarnymi pisałem, że jeśli PiS wygra, zatęsknimy do IV RP braci Kaczyńskich z lat 2005 - 2007. Nie myliłem się.
Jarosław, czerpiąc z tamtych kłótliwych doświadczeń i mając większość w Sejmie, rozpoczął rewolucję. Niemal od pierwszego dnia rząd zaczął czyścić wszystkie podlegające mu instytucje z nie-swoich ludzi. Czyli właściwie wszystkich - od mediów publicznych po gigantyczne spółki skarbu państwa. A już mądry Stefan Kisielewski pisał po kolejnym kryzysie w PRL, że władza, która chce zarządzać wszystkim, dziwi się później, gdy pociągają ją do odpowiedzialności.
Pierwszym obywatelem Rzeczypospolitej nie jest prezydent Andrzej Duda. Jest nim prezes PiS Jarosław Kaczyński.
Może to wszystko nie byłoby aż tak groźne, gdyby nie fakt, że PiS - a więc prezes Kaczyński - zastrzegł sobie prawo do jedynej interpretacji przepisów prawa, nie wyłączając orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego. A wszystko, co dzieje się później, jest tego konsekwencją.
Chyba do podręczników uniwersyteckich trafią słowa Kornela Morawieckiego owacyjnie przyjmowane przez PiS: „Prawo, które nie służy narodowi, to jest bezprawie”. Teoretycznie stary działacz opozycji ma rację - prawo powinno, ba - musi służyć narodowi. Pozostaje jednak kardynalna kwestia: kto i dlaczego właśnie Jarosław Kaczyński określa, które przepisy mają „służyć narodowi”, a które nie? Kornel Morawiecki i prezes PiS doskonale wiedzą, że wyroki Trybunału Konstytucyjnego nie służą suwerenowi, choć ten - posługując się retoryką Kaczyńskiego - to zaledwie co piąty Polak uprawniony do głosowania. To typowe dla bolszewickiej mentalności: mniejszość dyktuje prawa większości.
Czy prawem się staną słowa prezesa, który z okazji rocznicowych uroczystości w toruńskim Radiu Maryja powiedział, że: „każda ręka podniesiona na Kościół to ręka podniesiona na Polskę (…) bo nie ma Polski bez Kościoła. Każdy, choćby nie miał łaski wiary, musi to przyjąć”. Kto będzie interpretował czyny i sądził obywatela, który nie ma łaski wiary i zażąda ograniczenia przywilejów polskiego Kościoła?
Służby specjalne i siłowe to kolejna część odsłony bolszewizującej władzy. W 2006 roku premier Jarosław Kaczyński przekonywał, że Polsce potrzebna jest lustracja, w tym także lustracja majątkowa: „Musimy wiedzieć, kto i z jakich powodów jest zamożny.” Ta idea wróci wkrótce ze zdwojoną siłą - osiem lat rządów Platformy było - zdaniem PiS - prawdziwym eldorado dla złodziei. Rodzimi zdrajcy za judaszowe srebrniki sprzedali Polskę, trzeba ich zdemaskować i ukarać.
Nie padają żadne nazwiska i dowody, ale jest charakterystyczne od lat dla mów prezesa.
Bilans otwarcia
Oprócz stanowienia prawa państwo, czyli Jarosław Kaczyński, ma inne narzędzia sprawowania władzy. Jeśli prof. Staniszkis ma rację, to należy się szybko spodziewać wielu pokazowych procesów „wrogów” Polski, od byłego premiera Donalda Tuska poczynając. Mimo że najnowsze badania fonograficzne czarnej skrzynki niezbicie dowodzą, że nie było zamachu - tym gorzej dla katastrofy. Ekspertów ześle się na prowincję, mimo że piloci zeszli poniżej stu metrów podstawy chmur, huku wybuchów nie słychać, ktoś postronny stał za plecami pilotów i mówił, że „zmieszczą się”.
Jednak mit prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który „poległ” w boju będzie trwał. Przecież to niemożliwe, by ktoś spoczywający na Wawelu poniósł śmierć w zwykłej katastrofie.
Trudno nie odnieść wrażenia, że smoleński „zamach” stał się obsesją brata. Pod jego dyktando - jak zapowiedział - będą pisać podręczniki historii, miasta zapełnią się pomnikami i popiersiami nieżyjącego prezydenta, a dziesiątego każdego miesiąca być może zawyją syreny w miastach V Rzeczypolitej.
O wynik prac podkomisji powołanej przez ministra Antoniego Macierewicza jestem spokojny. Jeszcze nie rozpoczęła na dobre badań, a jej szef oświadczył, że „prawie na pewno” był to zamach. Zważywszy na to, że do zielonych garnizonów zostali zesłani członkowie komisji Jerzego Millera, specjaliści Macierewicza mają pełne pole do popisu.
Z tego wszystkiego niezbicie wynika, że pierwszą osobą w państwie jest rozchwiany emocjonalnie prezes największej partii w Sejmie. Prawdę powiedziawszy i to nie byłoby jeszcze najgorsze. Z niepokojem, by nie powiedzieć strachem, czytałem parę dni temu komunikat Narodowego Centrum Studiów Strategicznych. Autorzy pisząc o koncepcji Obrony Terytorialnej zaznaczyli wyraźnie: „Wyposażona w broń maszynową, umundurowana formacja paramilitarna, może stanowić skuteczny środek zapobiegawczy (odstraszający) działaniom antyrządowym a także wzmocni w wymierny sposób potencjał operacyjny formacji policyjnych w czasie pokoju”. Media rządowe aż kipią tłumacząc, że chodzi o przestępczość zorganizowaną. Ale czy słyszał kto o antyrządowych wystąpieniach gangu pruszkowskiego?!
Bilans czterech miesięcy panowania Jarosława Kaczyńskiego i jego obowiązującej mitologii jest niesłychany. Prezydent Andrzej Duda nie jest pierwszą osobą w państwie. Premier Beata Szydło i jej gabinet zarządzają tylko ideami wodza. Polityka zagraniczna jest odzwierciedleniem lęków i fobii Jarosława Kaczyńskiego. Polityka przedwojennego szefa dyplomacji Józefa Becka opierała się na koncepcji dwóch wrogów - Niemiec i ZSRR. Dziś rząd robi sobie wrogów nie tylko w unijnej wspólnocie, ale i za oceanem. Bo młoda amerykańska demokracja powinna się uczyć od naszej, ponad tysiącletniej. Także węgierskiej i czeskiej...
W tym szaleństwie nie ma już chyba żadnej metody.