- Czy boję się wysokości? Nie jestem wariatem. Oczywiście, że się boję, ale potrafię to opanować - mówi Maciej Bedrejczuk, taternik, alpinista, członek Narodowej Wyprawy na K2, były prezes Rzeszowskiego Klubu Wysokogórskiego.
Zacznijmy od wysokości 8611 metrów. Minął rok z okładem od pierwszego, zimowego wejścia na szczyt K2. Dokonało tego dziesięciu Szerpów. Znany himalaista Adam Bielecki w komentarzu do ich wyczynu użył słowa doping. Miał na uwadze fakt, że dziewięciu Szerpów korzystało z butli z tlenem. Czepiał się?
Ładnie weszli na szczyt, ale gdyby to była naprawdę wielka sprawa, to ta grupa zostałaby na nominowana do nagrody złotego czekana. A nie została.
Przez butle z tlenem?
Nie tylko. Chodzi o klasę trasy. Nie była trudna. Po drugie, jeśli się ją przygotowuje, robi się biwaki, rozkłada liny, to środowisko, które zna temat, nie mogło nominować tego wejścia do najbardziej prestiżowej nagrody.
Tak czy owak, himalaiści postrzegani są często jak współcześni herosi?
Nie używałbym tak wzniosłych słów, ale faktem jest, że w naszym sporcie piłeczką jest nasze życie. Im trudniejsza zagrywka, im łatwiej stracić piłkę, tym większe poważanie.
Rośnie grupa tych, którzy stracili tę piłkę. Jest w tym gronie niemało Polaków.
Ostatnio nikt nie ginie. Zmienił się program, jest grupa około sześćdziesięciu osób. Na razie szlifują umiejętności, nie dokonują wielkich rzeczy, ale niedługo będzie o nich głośno.
Co pan powie tym, którzy twierdzą, że himalaizm to kozaczyzna, szaleństwo, do tego podlane egoizmem, bo w domach zostają odchodzące od zmysłów żony, dzieci?
Nie bardzo mam potrzebę przekonywać kogoś, kto mnie nie rozumie, żeby mnie rozumiał. A egoizm? Można użyć tego słowa, aczkolwiek rodzimy się sami, umieramy sami. Poza tym, jeżeli żona prosi mnie, żebym pomalował w domu ściany i spełniam prośbę, a ona pozwala mi się wspinać, to oboje żyjemy szczęśliwie.
Bez kłótni o góry?
Nigdy, żona w stu procentach mnie wspiera w tej pasji.
To pasja, czy już nałóg?
Pewnie jedno i drugie. Jestem na takim etapie, że cieszy mnie wspinanie nawet po łatwych trasach. Boję się wspinania po ryzykownym terenie, ale jednocześnie są to dla mnie najpiękniejsze chwile. Wygląda, że potrzebuję adrenaliny, poczucia, że jestem w strefie ryzyka.
Boi się pan wysokości?
Jasne. Nie jestem wariatem. Lęku wysokości nie mam, ale zwykłego stracha często. Boję się, ale umiem sobie z tym radzić.
Piękne chwile są piękne, ale nie jest to raczej zabawa, która daje konkretne profity.
To pasja, do której się zwykle dokłada. Pracuję i jeśli coś mi się udaje odłożyć, przeznaczam to na wspinanie. Niejeden wyjazd był taki, że wydawałem ostatnie pieniądze z konta. Na wspinaniu zarabiają nieliczni, ci najbardziej znani.
Długo musiał pan odkładać, aby załapać się pięć lat temu do Wyprawy Narodowej na K2?
Niedużo. To była wyprawa solidnie sponsorowana.
Dlaczego wam nie wyszło?
Akurat mnie brakło doświadczenia, popełniłem błędy. Uczestniczyłem w pierwszym podejściu, rozpoznaniu trasy. Po dniu odpoczynku czułem się niby dobrze, ruszyłem w górę i to był błąd. Chorowałem dwa tygodnie.
Czytałem, że na tej wyprawie za bogato, za wygodnie i za luźno.
Nie był to piknik, ale zdarzyły się błędy. Mniejsza o szczegóły. Nie chcę mówić źle o osobach, które szanuję. Tak czy owak, było to ciekawe doświadczenie. Zobaczyłem, jak atakuje się górę w stylu oblężniczym, czyli zakłada obozy i zdobywa teren po kawałku. Ale okazało się, że to nie moja bajka. Nie tak powinny być zdobywane góry.
A jak?
W stylu alpejskim, czyli startujemy i idziemy do szczytu. To niełatwe, ale możliwe. W przypadku ośmiotysięczników wymaga aklimatyzacji na niższych szczytach, co jest kosztowne, trudne organizacyjnie.
Reinhold Messner, który rywalizował z Jerzym Kukuczką o Koronę Himalajów pomagał sobie w wyprawach przelotami helikopterem.
Mnie turystyka nigdy nie interesowała. Obecne wejścia, przygotowane przez Szerpów, gdy założone są obozy, rozwieszone liny, nie nazywam wspinaczką, tylko turystyką ekstremalną. Skoro wspinaczem nie jest ktoś, kto chodzi po Orlej Perci, gdzie są rozwieszone łańcuchy, to wspinaczem nie jest też ktoś, kto wchodzi na Mount Everest, gdy ma do dyspozycji niezawieszone przez siebie liny. A jeszcze, gdy używa helikoptera, to nie widzę problemu, aby wleciał na sam szczyt, wypił szampana i zleciał w dół, zanim dostanie udaru mózgu.
Udar, choroba wysokogórska, brak tlenu, niska temperatura, zamiecie śnieżne. Co jeszcze może zahamować himalaistę?
Najbardziej ogranicza nas psychika, ale można też wpaść w kłopoty przez jedzenie, co mi się kiedyś przytrafiło.
Trzy lata temu przydarzyła się panu i koledze przykra historia w Tatrach. Na Rysach zaskoczyła was lawina. Gdzie było wasze doświadczenie?
Dobre pytanie.
Tatry są takie groźne?
To dla mnie najpiękniejsze góry, doskonałe do przygotowań na większe wyzwania. Na stosunkowo niewielkim terenie można tu znaleźć różnorodne trasy. Brakuje lodowców, ale są wszelkie inne zagrożenia, śnieg, lawiny, kamienie.
Sunęliście w zwałach śniegu kilometr w dół przy przewyższeniu siedmiuset metrów. Czuł pan, że to koniec?
Czułem, że się topię. Było tak, jak w dzieciństwie, gdy też się topiłem. Ale wtedy uczyłem się pływać, w ustach była woda, a teraz śnieg.
Jakim cudem udało się wam przeżyć?
Na dole lawina mnie wypluła. Gdybym został pod śniegiem, byłby to koniec.
Nie miał pan nadajnika, który pomaga goprowcom w akcji ratunkowej?
Nie miałem, ale nic by nie dał. Nie było szans na szybką pomoc, a pod śniegiem przeżyłbym kwadrans, tym bardziej, że miałem uraz głowy.
Pamięta pan wszystko?
Piąte przez dziesiąte. Pomógł kolega, który zauważył w śniegu moją rękę. Helikopter przetransportował mnie do szpitala. Dostawałem tak silne leki, że pamiętam dopiero to, co się działo po dwóch tygodniach od wybudzenia po operacji. Usunięto mi krwiak, a w miejsce pękniętej czaszki wstawiono implant. Lekarze wykonali dobrą robotę.
Czytałem, że miał pan kłopoty z mówieniem?
Z doborem słów, z emocjami, z krótką pamięcią. Dziś jestem w stu procentach wyleczony fizycznie, psychicznie prawie, bo teraz przed wspinaczką czuję nudności. Kiedyś to był tylko zwykły strach, który mijał, gdy ruszałem na trasę. Dziś organizm podświadomie stawia opór. Czasem trudno się przełamać.
Historia z lawiną pana nie wyhamowała?
Wspinam się cały czas. W Polsce i nie tylko. Byłem w Peru, gdzie jednak nie zrobiłem nic poważnego. Planuję w tym roku pojechać do Pamiro-Ałaju w Kirgistanie, na niskie szczyty, pięciotysięczne.
Ostatnie pytanie. Pod ziemię też pan schodził? Pytam oczywiście o zabawę w grotołaza.
Ze dwa, trzy razy się zdarzyło. Tam, gdzie nie wolno (śmiech). Kursów nie robiłem. Góry mi wystarczą. Rozmawiał