Rzeźby bezdomne Jana Papiny. "Byłem żołnierzem zawodowym. To, że zacząłem rzeźbić, to zupełny przypadek"
O Janie Papinie głośno było kilka razy. Głównie gdy prezentował swoje płaskorzeźby - odwzorowania w drewnie monumentalnych obrazów Jana Matejki w skali 1:1. Największa z nich - „Bitwa pod Grunwaldem”, ma ponad 10 m długości i waży kilkanaście ton. „Rejtan” i „Batory pod Pskowem” mają po sześć metrów długości. Teraz próbuje znaleźć dla nich miejsce.
Podobno ma pan kłopot.
Nie mogę się dostać do nikogo ważnego. Odbijam się od sekretariatów w urzędach, a może udałoby się znaleźć miejsce na te moje prace. Trochę się dziwię, bo to są prace patriotyczne: „Rejtan”, „Batory pod Pskowem”.
Zacznijmy jednak od początku. Pańska droga do rzeźbienia była nietypowa.
Byłem żołnierzem zawodowym. To, że zacząłem rzeźbić, to zupełny przypadek. Od dziecka lubiłem zabawy plastyczne. Malowałem, rysowałem, jednak potem poszło to w kąt i zacząłem iść przez życie w mundurze. Później, gdy opuściłem armię, zacząłem pracować w energetyce, potem otworzyłem bar w Zielonej Górze. Miałem jednak taki zwyczaj, że przy różnych okazjach dawałem ludziom takie małe rzeźby w mydle. No i prawdopodobnie dlatego zwróciła się do mnie teściowa mojego syna, która chciała, żeby ktoś zrobił figurę Matki Bożej Orędowniczki Cierpiących do kaplicy w szpitalu MSW. Rzeźbę zrobiłem, stoi do dziś w kaplicy, no a sam złapałem bakcyla. Więc zacząłem robić kolejne rzeczy, m.in. do kościołów. Np. Ostatnia Wieczerza jest u nas w kościółku. Pierwszą rzeźbę zrobiłem w 1991 roku, więc gdy zaczynałem rzeźbić Grunwald, miałem już kilkanaście lat praktyki. Wówczas pan Jan Stawiarski, profesor architektury na Uniwersytecie Zielonogórskim zaproponował, żebym najpierw zrobił go w skali 1:3, żeby zobaczyć, jak mi to będzie szło, czy podołam. Po roku okazało się, że nie jest źle, więc w 2005 roku stanąłem przed ścianą drewna i zacząłem rzeźbić Grunwald w skali 1:1. Profesor przyjeżdżał do mnie co tydzień, patrzył jak postępują prace, wspierał mnie mocno.
No właśnie. Bitwa pod Grunwaldem to monumentalne dzieło. Skąd pan wziął tę ścianę drewna?
Dogadałem się z Lasami Państwowymi, że na ich jubileusz wykonam dużą płaskorzeźbę (2,7 na 1,7 m) alei dębowej. Robiłem to pół roku, a w zamian dostałem 50 ton lipy. Bo to bardzo istotne, żeby to była lipa leśna, która rosnąć w poszukiwaniu światła ma długi, prosty pień, a korona jest wysoko. Potem materiał pojechał do tartaku, gdzie został pocięty na deski, przesechł, no i do pracy wkroczył stolarz, który miał to drewno skleić w bloki. Sześciu kolejnych, którzy podjęli się roboty, zrezygnowało. Dopiero siódmy, pan Leszek Boguniewicz wykonał to dla mnie. W sumie powstało 34 bloki, każdy o wymiarach 245x60x50 cm. Każdy z nich ważył prawie pół tony, a całość ponad 15 ton. Stolarz kleił je przez dwa lata, a ja rzeźbić zacząłem gdy miałem połowę materiału. Praca trwała pięć lat, tak żeby zdążyć na okrągłą rocznicę bitwy. Czasem rzeźbiłem po 10-12 godzin dziennie, ale się udało. Rzeźba została uroczyście odsłonięta.
To jest płaskorzeźba, jak głęboko wcinał się pan w drewno?
W pewnych miejscach nawet na 40 centymetrów, więc jest to głęboka płaskorzeźba. Grunwald miał zostać w Zielonej Górze, ale Rada Miasta nie zdecydowała się go kupić. Pojawił się za to prywatny inwestor z Podkarpacia i rzeźba stanęła u niego. Niestety, potem zaczął mieć kłopoty i do dziś walczy z syndykiem. Grunwald udało mu się uratować i leży w kawałkach gdzieś w pomieszczeniach Uniwersytetu Rzeszowskiego, ale nie mogę nawet zobaczyć, w jakim jest stanie.
Kolejny był „Rejtan”?
Gdy sprzedałem Grunwald, pomyślałem o kolejnej monumentalnej rzeźbie. To był czas, gdy w Polsce sprzedawano kolejne zakłady obcemu kapitałowi, więc pomyślałem, że taki „Rejtan - Przestroga”, bo tak brzmi pełny tytuł rzeźby, byłby bardzo na czasie. Znów poprosiłem o przygotowanie drewna pana Boguniewicza i powstała ściana drewna szeroka na 6 metrów, wysoka na 3 i grubości 40 cm. W sumie 5 ton. Praca zajęła mi trzy lata i 11 listopada w Muzeum Etnograficznym w Ochli, gdzie powstawał tak „Rejtan”, jak i wcześniej „Grunwald”, odbyło się uroczyste odsłonięcie rzeźby. I pojechała ona do Rzeszowa. Tu nie mogłem znaleźć miejsca, gdzie mógłbym ją wystawić, więc ostatecznie stanęła w stołówce Politechniki Rzeszowskiej. Jednak potem zmieniło się przeznaczenie tego budynku i rzeźba przez trzy lata leżała złożona na lotnisku w Jasionce, ale niedawno musiałem przywieźć ją z powrotem.
Następnym monumentem, czyli odwzorowaniem w drewnie obrazu Matejki w skali 1:1 był „Batory pod Pskowem”…
Najpierw udało mi się sprzedać „Winobranie” Urzędowi Marszałkowskiemu. Stoi w jednej z sal urzędu. Dodatkowo Muzeum Etnograficzne w Ochli kupiło dwie z pięciu rzeźb, które składają się na cykl Rzeczpospolita w XX w. (Odzyskanie niepodległości, Wojna z bolszewikami, II Wojna Światowa, Jałta, Solidarność). Miałem pieniądze na materiał, a zbliżało się stulecie odzyskania niepodległości. Postanowiłem więc pokazać Polskę z czasów największej świetności, gdy byliśmy silnym, znaczącym państwem. Stąd wybór tematu. Wielkość jest taka sama jak w przypadku „Rejtana”. I znów zajęło to dwa lata przygotowań i 30 miesięcy pracy. Tym razem rzeźbiłem w domu, a w zasadzie w specjalnym namiocie, rozstawionym za nim. Muzeum w Ochli musiało zagospodarować stodołę, w której tworzyłem poprzednie prace.
I ta rzeźba też nie ma szczęścia do wystawcy?
Dogadałem się z Generalną Dyrekcją Lasów Państwowych. Postanowili wystawić Batorego w Ośrodku Kultury Leśnej w Gołuchowie. Z czasem mieli go też nabyć. W tej chwili stoi w jednej z sal. Niestety przez pandemię, a potem zmiany personalne w samej dyrekcji, sytuacja się zmieniła. Wszystko wskazuje na to, że będę musiał stamtąd zabrać zarówno „Batorego”, jak i „Rejtana”, który też tam tymczasowo jest zmagazynowany. No i jestem w kropce. Muszę szybko znaleźć miejsce, gdzie mógłbym te rzeźby pokazać.
Jest pan artystą?
Nie wiem. Nie mogę tego określić. W naszym kraju trzeba mieć dyplom, że jest się artystą. Gdy rzeźbiłem jeszcze w Ochli, to była to pracownia otwarta. Zaglądali tam zwiedzający muzeum, czasem kogoś specjalnie przywozili, żebym zobaczył to co robię. W sumie mam pięć ksiąg pamiątkowych z tamtego okresu. No i kiedyś odwiedziła mnie wycieczka dwudziestu Francuzów. Gdy tłumacz powiedział im co jest napisane na tablicy informacyjnej, która była na ścianie, wszyscy wybuchnęli śmiechem. Napis brzmiał: artysta nieprofesjonalny. Więc może to jednak nie szkoła decyduje o tym czy jest się artystą. Sztuki nie da się nauczyć. Oczywiście, szkoła może pomóc w warsztacie, ale artystą się jest chyba przez to co ma się w głowie i sercu, przez to jak się to przekazuje widzowi. Ja już rzeźbię ponad trzydzieści lat i wciąż tego nie wiem. Chyba każdy odbiorca musi to ocenić samodzielnie.
A utrzymywał się pan z rzeźbienia?
Nie mogę tego powiedzieć. Zwykle, gdy sprzedawałem jakąś rzeźbę, to większość pieniędzy inwestowałem w materiał na kolejne. Inna sprawa, że przy pracach na zlecenie, jako „artysta nieprofesjonalny”, nie mogłem żądać wysokich stawek. Kiedyś odtwarzałem duże rzeźby skradzione z jednego z kościołów. Robiłem to na podstawie zdjęć. Kościół oczywiście zwracał się w tej sprawie do artystów z dyplomem. Za kwotę, jaką tamci żądali za dwie rzeźby, ja zrobiłem dwanaście.
Planuje pan jeszcze jakieś monumentalne dzieła?
Mam już 72 lata. Te tysiące godzin z dłutem, na rusztowaniach, w kucki itd., odcisnęły swoje piętno na moim organizmie. Rzeźbienie to ciężka, fizyczna praca. Ale ciągnie mnie do tego, więc jeśli jeszcze uda mi się zdobyć materiał, to dlaczego nie? Na razie jednak moim priorytetem jest znalezienie miejsca wystawowego dla „Batorego” i „Rejtana”. Bardzo chciałbym, żeby pozostały w Lubuskiem, bo to jestem i tu spoczywać będą moje prochy. Ale zobaczymy jak to się potoczy.