Rzucanie młotem przerodziło się w wywlekanie brudów
W kadrze Królowej Sportu wrze od początku kwietnia, bo nieporozumienie przerodziło się w konflikt. PZLA nie radzi sobie z kontrolowaniem trenerów i nie potrafi zaplanować zgrupowań zawodników.
Wszystko zaczęło się na początku kwietnia od wydawało się niewinnej informacji w „Super Expressie o balowaniu polskich lekkoatletów w ośrodku Chula Vista w Kalifornii. Część z nich po złamaniu regulaminu musiała opuścić miejscowy hotel. Mogło się skończyć na liczeniu butelek i dowcipnych komentarzach w Internecie, ale z afery alkoholowej zrobiła się wojna w światku lekkoatletycznym, bo okazało się, że nie wszyscy za sobą przepadają, mimo że uprawiają tę samą konkurencję, czyli rzut młotem...
Najpierw bowiem od wydarzeń za oceanem odcięła się mistrzyni olimpijska i rekordzistka świata, Anita Włodarczyk. Pochodząca z Rawicza młociarka, wraz ze swoim trenerem, Krzysztofem Kaliszewskim, wydała oświadczenie, że nie miała nic wspólnego z grupą alkoholową i nie wyprowadziła się z kalifornijskiego ośrodka. Wtedy nastąpiła kontrreakcja młodszej koleżanki Włodarczyk, Joanny Fiodorow z AZS Poznań. Była podopieczna Czesława Cybulskiego i brązowa medalistka ME sprzed dwóch lat, w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”, ujawniła, że trener Kaliszewski wyrzucił ją i innego młociarza, medalistę ostatnich igrzysk z Rio, Wojciecha Nowickiego, z rzutni podczas jednego z treningów w USA. 28-letnia lekkoatletka zarzuciła także opiekunowi Włodarczyk równie skandaliczne zachowanie przed dwoma laty na zgrupowaniu w Cetniewie.
Po tej publikacji lawina ruszyła. Zaczęło się wyciąganie brudów po obu stronach, począwszy od dorabiania na boku przez Kaliszewskiego (szkoli bez umowy i zgody związku katarskiego młociarza), a skończywszy na zarzutach tego ostatniego wobec prezesa PZLA, Henryka Olszewskiego, o wywołanie afery i brak komunikacji, bo według niego woli słuchać popleczników niż wyjaśnić wątpliwości w cztery oczy. Sprawy zaszły tak daleko, że do akcji musiało wkroczyć ministerstwo sportu. W środę w siedzibie PZLA odbyło się spotkanie mediacyjne, na które nie zaproszono... jednej z najbardziej zainteresowanych, czyli Fiodorow.
Nie musimy się kochać, ale powinnyśmy się szanować
– Otworzyłam puszkę Pandory, bo problemy między grupami młociarzy występowały już wcześniej, ale to nie znaczy, że muszę się teraz gniewać z kimś aż do śmierci. Powiedziałam to, co miałam powiedzieć, a od rozwiązywania problemów jest PZLA. Mnie osobiście już negocjacje i pomysły związku za bardzo nie interesują – przyznała młociarka AZS Poznań, która od kilku miesięcy znów trenuje w Białymstoku pod okiem trenerki Malwiny Sobierajskiej-Wojtulewicz.
Zawodniczka poznańskiego klubu nie chce, by jej pretensje miały jedynie wymiar personalny. – Osobiście nie mam nic do Kaliszewskiego czy Włodarczyk. Z Anitą nigdy nie byłyśmy super koleżankami, ale miałyśmy na pewno poprawne relacje. Chodziłyśmy na kawę przed zawodami, wymieniałyśmy się poglądami na temat treningów i rzutów. Nie musimy się kochać, ale powinnyśmy się szanować. To nie chodzi też o to, że ja chcę mieć pierwszeństwo na rzutni przed najlepszą zawodniczką świata. Nie odbiorę przecież Anicie ani tytułów, ani zaszczytów, ani chwały. Chodzi jedynie o normalne traktowanie, zwykłą sprawiedliwość i ludzkie podejście – przekonywała pochodząca z Augustowa lekkoatletka.
Jeśli w światku młociarzy iskrzyło już od kilku lat, to od razu nasuwa się pytanie, czy obie grupy koniecznie musiały jechać w tym samym czasie w to samo miejsce. – Rok temu Włodarczyk i jej trenera nie było na początku roku w Kalifornii. Bilety do USA trzeba było kupować już w styczniu, a wtedy nie znaliśmy planów naszej mistrzyni. Być może gdyby było one znane, to wtedy my byśmy pojechali w inne miejsce, by nie wchodzić sobie w drogę. Wiem, że to śmiesznie wygląda z boku, bo w Polsce mamy tylko trzy grupy seniorskie i jedną młodzieżową, ale z drugiej strony mało kto, wie, że w Spale w ośrdoku COS jest tylko jedno koło do rzutów – dodała Fiodorow.
Czesława Cybulskiego potraktowali jak śmiecia
Nie brakuje głosów, że do konfliktu nie doszłoby, gdyby Fiodorow, mistrz świata Paweł Fajdek i Malwina Kopron (wszyscy troje związali się pod koniec ubiegłego roku z innymi szkoleniowcami) nadal trenowali w grupie, prowadzonej przez najbardziej utytułowanego polskiego trenera młociarzy, poznaniaka Czesława Cybulskiego.
– Coś jest na rzeczy, bo dopóki kadrowiczów prowadził trener Cybulski, to pan Kaliszewski nie wchodził z nim w konflikt, bo wiedział, że jego pozycja jest niepodważalna. Teraz to on został numerem jeden i być może poczuł się panem i władcą. Niektórzy potrafią się zachować, kiedy osiągną duży sukces, a inni tego nie potrafią. Nie chciałbym jednak stawiać takich tez z oddali, bo nie byłem na obozie w Kalifornii – tłumaczył Tomasz Szponder, prezes AZS Poznań.
O komentarz do ostatnich zdarzeń w środowisku lekkoatletów poprosiliśmy też poznańskiego nestora szkoleniowców. – Mam dziesiątki telefonów od dziennikarzy, ale postanowiłem nie wypowiadać się w tej sprawie. To moja reakcja na potraktowanie mnie przez niektórych żurnalistów jak śmiecia. Nie uczestniczę w tym całym konflikcie i nie chcę się wypowiadać na jego temat. Proszę uszanować moje stanowisko – mówił 81-letni Cybulski.
Utytułowany trener nie chce zabierać głosu w kontrowersyjnej sprawie być może również z tego powodu, że może czuć się rozżalony, że PZLA nie zaproponował mu nowej formy współpracy. – Nikt nie odbiera mu wielkich zasług, ale tak się złożyło, że po igrzyskach nastąpiło spektakularne rozstanie trenera i jego zawodników. Wiem, że w związku były jakieś pomysły, by trenera Cybulskiego i jego wiedzę zagospodarować, ale ostatecznie nic z nich nie wyszło. A trudno sobie też wyobrazić, by taki trener rozpoczynał teraz od nowa pracę z grupą naborową 12-latków – dodał Szponder.
Poruszył on także ważną kwestię braku następców wybitnych trenerów. – O fachowców w konkurencjach technicznych jest bardzo trudno. Trener światowej klasy zawodników powinien w Polsce zarabiać dużo więcej niż przeciętny szkoleniowiec, ale też powinien być zobowiązany do wypełnienia określonych warunków. Dziwię się, że PZLA już dawno nie wprowadził zapisu, że każdy trener kadry musi mieć asystenta. Z drugiej strony lekkoatletyczna centrala nie dopilnowała tego, żeby Kaliszewski był od początku roku formalnie jej pracownikiem, bo przecież prowadzi Włodarczyk bez umowy, więc może moje oczekiwania są zbyt wygórowane – zastanawiał się sternik akademickiego klubu.
Młot to ciężka konkurencja
Do kłótni w małej i kurczącej rodzinie przyznała się także Fiodorow. – W Polsce rzuca młotem co najwyżej 20 kobiet, w tym trzy są w czołówce światowej. To jest ciężka konkurencja i pewnie, że nie jest łatwo do niej przekonać młodą dziewczynę. A czy w Poznaniu po naszym odejściu została spalona ziemia? Tak bym nie powiedziała, bo we wrześniu ma wrócić z kontraktu w Chinach trener Grzegorz Nowak, a i moja przeprowadzka do Białegostoku to stan przejściowy. Kiedyś i tak bym chciała wrócić do Poznania. Lubię to miasto i wiem, że mogę w nim liczyć na życzliwość wielu osób, począwszy od prezesa i dyrektorki AZS, a skończywszy na szefowej Wydziału Sportu Urzędu Miasta, Ewie Bąk – podkreśliła młociarka, która poprzedniego sezonu nie może zaliczyć do udanych.
Ten obecny ma być lepszy, ale Fiodorow zdaje sobie sprawę, że w sporcie nie da się niczego zaprogramować. – W połowie ubiegłego roku zmarł mi ojciec i wtedy zawiodłam się na trenerze Cybulskim, bo nie otrzymałam od niego należytego wsparcia. Teraz jednak rozpoczynam nowy rozdział i mam świadomość, że weryfikacją tego, co zrobię na treningach będą moje wyniki, a nie słowa wypowiedziane przy okazji afery na obozie w USA –zauważyła zawodniczka AZS.
O jej rozstaniu z trenerem Cybulskim i o konflikcie w środowisku lekkoatletycznym można powiedzieć to samo. Wina leży na pewno po obu stronach i im szybciej się o niej zapomni, tym lepiej dla wszystkich.