Barbara Rosołowska od 2009 r. nie ma urlopu, bo w szpitalu pracuje na samozatrudnieniu. W sądzie walczy o umowę o pracę.
- To nie było fair. Szpital miał mnie w ręku i dyktował warunki, na które musiałam się zgodzić – mówiła we wtorek z żalem w głosie Barbara Rosołowska. To położna z Kostrzyna, która od 2009 r. pracuje na oddziale dziecięcym szpitala w Gorzowie. Od tego czasu nie miała nawet dnia płatnego urlopu. Ba! Nie może nawet liczyć na chorobowe. – Jeżeli nie wypracuję godzin, nie mam za to płacone. Zdarzało się, że byłam chora, bo pracuję na oddziale infekcyjnym i infekcje łapałam od dzieci – mówiła w sądzie Rosołowska.
Skąd takie kłopoty kostrzynianki? Ponad siedem lat temu, gdy problemy finansowe przeżywał ówczesny szpital w Kostrzynie i przestał płacić pracownikom, pani Barbara zaczęła rozglądać się za nową pracą. Znalazła ją w Gorzowie. Szpital zaoferował zatrudnienie, ale pod warunkiem, że położna założy działalność gospodarczą i sama będzie odprowadzać składki do ZUS-u, sama będzie płacić podatki i sama też wykupi sobie ubezpieczenie od ewentualnych błędów w pracy. - Byłam w trudnej sytuacji ekonomicznej. Musiałam się na to zgodzić – mówiła wczoraj w sądzie Rosołowska. Wielokrotnie też powtarzała: - Gdybym na to nie przystała, nie miałabym pracy. Szukałam jej w Słubicach, ale okazało się, że nie mogłam znaleźć miejsca nigdzie poza Gorzowem.
Pracuje tu kilkadziesiąt położnych. Samozatrudnionych jest ledwie kilka, w tym Rosołowska. Gdy jej koleżanki na umowie o pracę były zmęczone, szły na urlop. Ona mogła jedynie poprosić o zmniejszenie liczby godzin do przepracowania. – Ta mniejsza liczba godzin dotyczyła jedynie tygodnia. Na więcej nie było mnie stać – opowiadała w sądzie. Początkowo zarabiała 28 zł na godzinę, później szpital dał jej stawki o 3-4 zł mniejsze. Po zapłaceniu składek i podatków zostawała jej kwota podobna do zarobków koleżanek. Tyle tylko, że one miały urlop, a kostrzynianka – nie.
W 2015 r. jedna z koleżanek położnej, która tak jak Rosołowska pracowała na umowę cywilno-prawną, ale miała w szpitalu krótszy staż niż ona, dostała jednak umowę o pracę. Kostrzynianka także złożyła zatem prośbę o umowę o pracę. Szpital na to się jednak nie zgodził. Sprawa trafiła więc najpierw do inspekcji pracy, a później do sądu.
- Nie ma równości w relacjach szpital – położna. Na brak równości wskazuje również w umowach okresu obowiązywania – z nieokreślonych na określone. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zgodziłby się też na obniżenie stawki. Moja klientka nie miała realnego wpływu na treść zawieranych umów oraz stawkę – zwracał się do sądu w mowie końcowej Grzegorz Lenart, pełnomocnik Rosołowskiej.
Konrad Birecki, pełnomocnik szpitala (do zakończenia procesu lecznica nie zabiera głosu) wnosił o oddalenie powództwa. Sąd ogłosi wyrok pod koniec miesiąca.