Sąd ostateczny nad szefem byłego Teatru TrzyRzecze
Uniewinnienie czy wieloletnie więzienie? - Liczę się z najgorszym - napisał w internecie kilka dni przed procesem apelacyjnym. Teraz Rafał Gaweł jest większym optymistą. - Dobrze, że sąd ma wątpliwości i chce mnie wysłuchać - mówi nam.
Rafał Gaweł to znany w Białymstoku dyrektor Teatru TrzyRzecze i szef Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskim i Ksenofobicznych. Ten, który upublicznił kuriozalne uzasadnienie prokuratury, że swastyka nie musi propagować faszyzmu, bo w Azji jest uznawana za symbol szczęścia. Mniej oficjalnie - to przedsiębiorca. W zeszłym roku został skazany nieprawomocnie na 4 lata więzienia za szereg oszustw i usiłowań na kwotę ponad 700 tys. zł. Odwołał się od wyroku, ale na czwartkowej rozprawie apelacyjnej się nie stawił. Nie musiał. W jego imieniu miała wystąpić adwokat. Do mów końcowych jednak nie doszło. Sąd Apelacyjny w Białymstoku tłumaczył, że choć prokuratura i sąd pierwszej instancji zadali sobie dużo trudu, żeby wyjaśnić wszelkie okoliczności, wciąż „czuje niedosyt”.
- Sprawa jest wielowątkowa i wyjątkowo obszerna jeśli chodzi o materiał dowodowy - podkreślała sędzia Alina Kamińska.
Dlatego chce wezwać i osobiście przesłuchać oskarżonego Rafała Gawła (obecnie mieszka w Warszawie). To wyjątkowo rzadka sytuacja w sądach odwoławczych. Następna rozprawa 6 marca.
- Na pewno się stawię - zapewnia Rafał Gaweł (zgodził się na podanie nazwiska). - Bardzo się cieszę, że sąd apelacyjny pochylił się nad tą sprawą i pojawiły się jakieś wątpliwości, które wymagają wyjaśnienia.
Poprzedni sąd był dla niego bezlitosny.
- To zawodowy sprawca, który działał od kilkunastu lat. Z przestępstw uczynił sobie stałe źródło dochodu - nie przebierał w słowach sędzia Sławomir Cilulko, który w lipcu zeszłego roku skazał Gawła.
To jeszcze lata 2001-2012 obejmują stawiane mu zarzuty. Ich lista jest długa, tak samo jak lista pokrzywdzonych. Są wśród nich przedsiębiorcy z całego kraju, którym Gaweł miał nie płacić za odebrany towar tj. miód, zapałki, latarki, napoje energetyzujące, prezerwatywy... Zdaniem sądu oskarżony oszukał też bank, w którym założył rachunek dla limitu na karcie 20 tys. zł. Wykorzystał go. Kiedy się okazało, że (prawdopodobnie przez błąd systemu) jest on dalej aktywny, oskarżony do skutku wypłacał pieniądze z konta lub płacił kartą. Tak przywłaszczył ponad 220 tys. zł. Wyłudził też dotację wysokości 109 tys. zł przyznaną Stowarzyszeniu TrzyRzecze przez Fundację im. Stefana Batorego. Miała być przeznaczona na projekt walki z dyskryminacją. Ale według sądu tak nie było. Skazany przedstawiał zaś „lewe” faktury, żeby rozliczyć dotację. Do tego fałszował dokumenty, skutecznie utrudniał dochodzenie roszczeń przez wierzycieli. Na przykład przez „pozorne obciążenie swojego wynagrodzenia” wysokimi alimentami (ponad 6 tys. zł).
Uzasadniając wyrok 4 lat więzienia sąd wypomniał, z jaką arogancją manipulował mediami i wymiarem sprawiedliwości, kreując się na ofiarę zemsty białostockich prokuratorów. Po ośmieszeniu przez sprawę „szczęśliwej swastyki” jednostka została skontrolowana, a szef prokuratury stracił pracę. Rafał Gaweł wciąż uważa, że nie może być przypadkiem, że śledczy właśnie po tym zajęli się jego biznesami, nawet sprzed kilkunastu lat.
- Dlaczego te sprawy nie były uważane za przestępstwa przez wiele lat, a stały się przestępstwami, kiedy było to wygodne prokuraturze - pyta retorycznie. - Prokuratura zastosowała bardzo prosty sposób: wyłuskała z ostatnich 20 lat mojego życia wszystkie spory sądowe, cywilne, i do każdego dołożyła założenie, że działałem z zamiarem oszustwa.
Gaweł mówi, że jest niewinny. Podkreśla, że część pokrzywdzonych, m.in. bank, czy Fundacja im. Batorego, nie czują się ofiarami i nie składali zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa. Fundacja napisała nawet list otwarty, w którym przyznaje, że były pewne niejasności w rozliczeniach, które się zdarzają, ale ewentualne sporne kwestie powinny być rozstrzygane na drodze negocjacji, cywilno-prawnej, a nie karnej. - Ja zaś niczego nie ukradłem, ani nie wyłudziłem - tłumaczy się Gaweł.
A co z gigantycznym kredytem?
- Karta samoczynnie się zadłużała, tego zadłużenia nie widział ani bank, ani ja - tłumaczy Gaweł. - Kiedy po roku okazało się, że na karcie urosło saldo debetowe, natychmiast zgłosiłem się do banku na wezwanie. Podpisaliśmy stosowne dokumenty.
Prócz więzienia, w pierwszej instancji sąd ukarał go 12 tys. zł grzywny i kilkuletnimi zakazami prowadzenia stowarzyszeń i działalności gospodarczej. Obrona chce uniewinnienia. Zarzuca sądowi pierwszej instancji pobieżną ocenę dowodów, zeznań świadków, czy dokumentów, które miały wskazywać na to, że Gaweł spłaca należności.
- Ponoszę konsekwencje błędu menadżerskiego. W ciągu ostatnich dwóch lat z prywatnych pieniędzy spłaciłem firmom 200 tys. zł. A mimo to jestem przez prokuraturę określany jako oszust, złodziej - mówi nam.
Błędem sądu - uważa adw. Monika Serek - było przyjęcie, że oskarżony działał z bezpośrednim zamiarem wyłudzenia dotacji.
Uważa, że wyrok 4 lat więzienia jest rażąco surowy. Jeśli jednak sąd odwoławczy nie uwzględni wniosku o uniewinnienie, obrona chce ponownego procesu lub przynajmniej wymierzenia kary z warunkowym zawieszeniem.
Przeciwnego zdania jest prokuratura. Uważa, że Rafał Gaweł powinien spędzić za kratkami 5 lat.