Sądzili, że viagra ich ozłoci, a stracili
Oszuści, na czele z byłym policjantem z Gliwic, wyłudzili miliony złotych od naiwnych, którym wmówili, że na produkcji viagry zarobią krocie.
Viagra, jak mało który lek, przyniosła szczęście milionom ludzi na świecie i ozłociła jej producenta, nowojorską firmę Pfizer. Co roku jej przychody ze sprzedaży tylko tego leku, stosowanego przy zaburzeniach erekcji, sięgały około 2 mld dolarów.
Ale w 2013 roku wygasł patent na substancję chemiczną - Sildenafil, który jest w składzie viagry. I teraz medykament na potencję może produkować każdy, rzecz jasna pod inną nazwą. Ten ze Śląska miał być „eliksirem młodości”, a dla inwestorów - żyłą złota i przynosić szybki, 30-50-procentowy zysk. Potrzebny był tylko zastrzyk gotówki, im większej, tym korzystniejsze wpływy szykowały się z transakcji sprzedaży tego medykamentu. No więc śmiałkowie wpłacali po 80 tysięcy złotych, po 200 tysięcy, po 650 tysięcy złotych. A nawet milion złotych! Pieniądze przekazywali grupie ludzi w celu dalszego ich inwestowania.
Problem w tym, że od początku było to oszustwo, wyłudzenie pieniędzy. Oszuści, na czele z byłym stróżem prawa, Marcinem W., niczego bowiem nie zamierzali produkować, niczym nie chcieli handlować. Wykorzystali jedynie naiwność i chciwość innych. Teraz niektórzy z nich siedzą w areszcie, ale potencjalni „inwestorzy” w viagrę stracili swoje pieniądze.
Cztery osoby zatrzymano już z końcem ubiegłego roku, trzy kolejne - kilka dni temu, w marcu 2017.
- Przedstawiono im zarzuty udziału w grupie przestępczej i oszustwa - wyjaśnia Marta Zawada-Dybek, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Katowicach. - Doprowadzali jedenastu pokrzywdzonych do niekorzystnego rozporządzenia mieniem, wprowadzali ich w błąd, co do zamiarów inwestowania ich pieniędzy, jak i skutków transakcji.
Sprawcy wzbudzili zaufanie, bo sumiennie zrealizowali pierwsze transakcje. Po wpłaceniu im 10 tys. zł niemal z dnia na dzień zwracali „zainwestowane” w viagrę pieniądze, do tego z imponującym zyskiem - 5 tys. zł. I ten zysk chyba uśpił czujność „inwestorów”, bo bez wdawania się w szczegóły potrafili wpłacić oszustom tak olbrzymie sumy na rzekomo kolejną, wielką transakcję.
Plan wyciągania pieniędzy od naiwnych ludzi był genialny i bezczelny zarazem.
- Sprawcy inicjowali nawet fikcyjne zdarzenia, które doprowadzały do utraty przez pokrzywdzonych zainwestowanych przez nich pieniędzy - dodaje prokurator Zawada-Dybek. Gdy członkowie grupy przestępczej otrzymali gotówkę, wtedy upozorowali zatrzymanie auta przez rzekomych policjantów i ci przebierańcy rekwirowali zarówno pieniądze, jak i medykamenty. Wobec tych ofiar, które zamierzały poskarżyć się śledczym, stosowano groźby karalne. Prócz viagry przedmiotem transakcji miał być także hormon wzrostu, pożądany w siłowniach.
Prokurator Zawada-Dybek twierdzi, że grupa przestępcza działała od 2011 roku do listopada 2015 roku, a w każdym razie tych lat dotyczy prowadzone śledztwo przez Prokuraturę Okręgową. I tu rodzą się pytania, dotyczące zamiarów osób, które przekazywały szajce oszustów pieniądze na viagrę. Można im współczuć, ale...
„Inwestorzy” mieli świadomość, że interes może być trefny, zarabiając łamią prawo? Powinni legalność przedsięwzięcia przewidzieć?
Skoro bowiem licencja na Sildenafil wygasła firmie Pfizer w 2013 roku, w jaki sposób w latach 2011-2013 zamierzali legalnie finansować zakup półproduktu służącego do wytworzenia viagry?
Poza tym, skoro zakładali, że zysk będzie szybki, a takie obietnice składali im oszuści, w jaki sposób viagra, a właściwie „eliksir młodości” miał trafić do obrotu? Bez tej całej legalnej i czasochłonnej procedury dopuszczającej leki na rynek? Gdzie planowano go sprzedawać? Na rynku legalnym czy nielegalnym?
Prokuratura chwali się sukcesem, ma siedmiu podejrzanych. Już ją nie interesuje, z jakim zamiarem wchodzili w ten biznes „inwestorzy”, bo od początku biznes był lipny. Viagra była aptecznym hitem, a to zwykły kit.
To jest chciwość. Od lat toczy się w Katowicach śledztwo dotyczące oszustwa na większą skalę, którego mechanizm był podobny. Nie dotyczył „inwestowania” w viagrę, tylko w myjnie samochodowe w całym kraju. Firma z Katowic zapewniała, że inwestycja z Carwash Investment to najbezpieczniejszy i najbardziej dochodowy biznes. Gwarantowała zwrot inwestycji średnio za 2 lata i nawet do 50 tys. zł dochodu miesięcznie. Wysokość zysku zależała, oczywiście, od wartości wniesionego wkładu. Niektórzy wpłacili po 500 tys. zł, inni po kilkadziesiąt tysięcy. Nikt nie sprawdził, czy firma ma działkę pod budowę myjni, choć jej projekt. Wszyscy widzieli tylko przyszły zysk. A w tym czasie prezes firmy zniknął z ich pieniędzmi.