Gdyby nie pomysły lewaków, to prawacy do dziś człapaliby na czterech łapach, nie umiejąc rozpalić ognia, gdyż chodzenie na nogach i krzesanie iskier uważaliby za sprzeczne z tradycją i pedalskie. Hasłami tego typu mój kolega z Atlanty drażni i demaskuje swych protrumpowskich krewnych z okolic Linneville, 100 mil od stolicy Georgii. Jego bon moty nadają się jako czerwona płachta na „obrońców tradycji” nie tylko w USA, ale i w Polsce, Anglii, Francji, Niemczech. Pozwalają przy tym obalać mity, na których opiera się rzekoma przewaga moralna takich formacji, jak PiS, oraz ich „krucjata” przeciwko postępowi – czyli „lewactwu”.
Uważam się za tradycjonalistę, dlatego nieodmiennie śmieszą mnie (choć ostatnio – niepokoją) rewolucyjne pohukiwania tych, którzy się za tradycjonalistów podają. Zasada jest od stuleci prosta: im większa agresja w obronie „tradycyjnych wartości", tym więcej zakłamania, niespójności między kazaniem a życiem. Pisali o tym starożytni, a potem Szekspir, Molier, Kochanowski, Fredro, Żeromski, Miłosz. Pisze Tokarczuk. Póki trwa ludzkość, to się zapewne nie zmieni.
Świeży przykład: czy wzorcem „tradycyjnej polskiej rodziny” ma być dla ludu Jarosław Kaczyński z kotem, jego bratanica trojga facetów czy może „nigdy wcześniej nie ożeniony” prezes TVP? Z zasady nie włażę w cudze sprawy, ale jak wielu Polaków ośmielam się zadawać to pytanie, ponieważ ci, których dotyczy, uzurpują sobie prawo ustalania dla nas wszystkich najwyższych moralnych zasad. Jeśli chcesz być uważany za Polaka – MUSISZ się zachowywać zgodnie z wolą K. Co niekoniecznie oznacza trzymanie się zasad: jeśli jesteś książątkiem, jak Kurski, pupilem, odkryciem towarzyskim – a przy wiernym sługą, możesz zasady łamać. Lud się nie zgorszy? Kupi to? Oczywiście!
Rzekome przywiązanie do tradycji w wykonaniu PiS, ale też podobnych formacji - Trumpa czy Borisa Johnsona – ma charakter z gruntu feudalny. Nieprzypadkowo Kaczyńskiemu wyrwało się kiedyś: „My jesteśmy dobre pany”. Polska podzieliła się w ostatnich wyborach dokładnie wedle tej zasady: na tych, którzy starają się żyć dzięki danym przez Boga talentom i własnej pracowitości, bez oglądania się na świadczenia, oraz tych, których los w coraz większym stopniu zależy od łaski pana.
Większość ludu tego nie dostrzega, bo – by go dowartościować i wzmóc emocjonalnie, a przy tym zamydlić oczy – macherzy PiS przypisują mu i wmawiają magiczną wyższość moralną, w tym przywiązanie do tradycji. Nic to, że ono jest de facto mitem, słabo zakamuflowanym strachem przed zmianą i postępem. Chodzi o ludzi nie czytających Szekspira, Moliera, Żeromskiego, Miłosza, ani tym bardziej Tokarczuk. Których wkład w PKB wynosi 20 proc., a udział w transferach socjalnych 75 proc.
Paradoks polega na tym, że gdyby nie postęp, ich udział w transferach socjalnych wynosiłby – zero. Dzisiejszy wyborca PiS ze wschodniej wioski byłby chłopem pańszczyźnianym, analfabetą, którego pan mógłby bezkarnie chłostać, a nawet zabić. Którego bose dzieci pracowałyby od świtu do nocy w folwarku. Którego niewiasty byłyby co noc gwałcone przez dziedzica. Żadna z potomkiń nie zasiadłaby w Sejmie, ani tym bardziej Europarlamencie. A tak, wyzwolone Matki-Polki, w ławach „obrońców tradycji”, mogą z pianą na ustach zwalczać „lewacki postęp”, dzięki któremu się tam znalazły.