Sam jak Duda. Trollowanie prezydenta
"Chodzi tu nie tylko wewnętrzne rozgrywki w obozie "Dobrej Zmiany", to również rytualne ustawianie prezydenta do pionu, w czym politycy prawicy znajdują nie mniejszą przyjemność i spełnienie niż ich sojusznik z Węgier Josef Szajer w wędrówkach po zamkniętych imprezach w Brukseli".
W drugiej kadencji miał odpowiadać tylko przed Bogiem, narodem i historią, ale na razie nie może się rozpędzić. Dla prezydenta Andrzeja Dudy nastały ciężkie czasy, cięższe niż kiedykolwiek. Nawet jego własny polityczny obóz przestał się kryć z tym, że traktuje go z przymrużeniem oka. Ba, mało powiedziane. Miłośnik cytatów z filmowej klasyki ująłby to tak: niektórzy wtykają mu szpilki, to nie ludzie – to wilki.
Jarząbków, gotowych do szafy nagrywającej wygłaszać peany na cześć prezydenta, nie ma już jednak wcale. Polityka komunikacyjna Belwederu to w ostatnich miesiącach klęska, im bardziej prezydent nie chce być bohaterem memów, tym bardziej nim się staje. Na dodatek dzieje się tak nie bez udziału jego politycznych, wydawałoby się, sojuszników. Przykład zachowania Jarosława Gowina jest tutaj jaskrawy, ale niejedyny.
Mamy oto sytuację, w której jedna z najważniejszych osób w gabinecie Mateusza Morawieckiego zdradza, że to prezydent osobiście zadzwonił i interweniował w sprawie planu zamknięcia stoków. Czyżby Gowin przez nieostrożność ujawnił całą kuchnię podejmowania decyzji w rządzie, tak absurdalną, że szwedzki kucharz z Muppet Show drżałby dziś o robotę? A może po prostu chciał przedstawić pełen obraz i naświetlić tło suwerenowi?
Nie bądźmy naiwni. W sytuacji, w której „memiczność” prezydenta stała się w jakimś sensie internetowym dobrem narodowym, a jego pasja narciarska stanowi niewyczerpane źródło żartów, w chwili, gdy mamy pandemiczno-unijny chaos, wicepremier nie wychodzi i nie mówi, że to prezydent zabronił zamykać stoki. Nie sugeruje, że główną troską głowy państwa jest możliwość jazdy na nartach. Zrobi to jedynie wówczas, gdy będzie chciał – bez względu na koszty - wystawić go na pośmiewisko.
I wystawia. Z grzywki następnie poprawia Ryszard Terlecki. Jedna z ważniejszych person w PiS lekceważąco kwituje, że prezydent jako pasjonat narciarstwa „jest zainteresowany, żeby wyciągi działały”. Brzmi to tak, jakby mówił o polityku z czwartego szeregu. Można to oczywiście zrzucić na karb pełnego dezynwoltury stylu bycia wicemarszałka sejmu, no ale jednak nie można zapomnieć, że nie ośmieliłby się użyć tego tonu mówiąc o Jarosławie Kaczyńskim, czy nawet Joachimie Brudzińskim.
Chodzi tu nie tylko wewnętrzne rozgrywki w obozie "Dobrej Zmiany", to również rytualne ustawianie prezydenta do pionu, w czym politycy prawicy znajdują nie mniejszą przyjemność i spełnienie niż ich sojusznik z Węgier Josef Szajer w wędrówkach po zamkniętych imprezach w Brukseli.
Obijany już nie tylko z lewa, ale i z prawa Duda nie za bardzo wie, jak reagować, więc pozostaje w cichej kwarantannie. I tyleż poddał się samoizolacji, co odizolował go sam prezes. Zero wpływu na cokolwiek, co najwyżej tyle, żeby przekręcić do ministra rozwoju, który go potem jeszcze publicznie – jak mówi młodzież – strolluje. Rozpięty między lojalnością do własnego obozu i własnych wyborców, troską o wizerunek, własnymi ambicjami (jeśli tlą się w nim jeszcze), a wciąż urażaną dumą, nie jest dziś w stanie - wraz ze swoim pogubionym otoczeniem - przepchać żadnej figury na szachownicy.
Idź, zagraj w chińczyka, mówią koledzy.
Być może prezydent marzy skrycie o wybiciu się na niezależność i samodzielność. Na razie jednak został sam i za bardzo nie wie, co z tym fantem zrobić. Nie należy więc dziwić się, gdy wkrótce ogłosi, że bierze wolne i jedzie na narty.