Samochód stał w płomieniach. A wewnątrz znaleziono zwłoki
W tej sprawie jest mnóstwo pytań. Jedno jest pewne. W środę w Zalesianach na drodze spłonął samochód. A w środku jego kierowca.
Na czarnej od sadzy jezdni stoją cztery znicze. Miejsce kierowcy omijają szerokim łukiem. To tu płonęło auto. Ślad dokładnie widać.
Było ok. 1.35 w nocy w środę. Gdy straż przyjechała na miejsce, volkswagen golf cały stał w płomieniach. Na ratunek było za późno.
Bryg. Paweł Ostrowski z Komendy Miejskiej PSP w Białymstoku przyznaje: - Niemożliwe było stwierdzenie na miejscu płci i przybliżonego wieku ofiary.
Teraz prokuratura czeka na badania DNA.
Ale rodzina jest pewna: rejestracja się zgadza. To samochód Damiana spłonął tej tragicznej nocy z 23 na 24 maja. - Nie mam złudzeń - mówi mieszkanka Markowszczyzny.
To z tej miejscowości pochodzi mężczyzna. Wczoraj rano pani Renata, mama Damiana zastała w jego pokoju puste łóżko. Chłopak nie wrócił do domu.
Gdy widziała go po raz ostatni, jadł posiłek. Był wtorek około godziny 20. Zaraz gdzieś pojechał.
Prawdopodobnie spotkał się z kolegą. Sąsiedzi mówią, że odwoził go do Pomigacz. Tam prowadzi żwirowa droga krzyżująca się z drogą wojewódzką 678. Na niej auto spłonęło.
- Rozważamy różne hipotezy - tłumaczy Karol Radziwonowicz, szef Prokuratury Rejonowej w Białymstoku. Śledczy nie wykluczają ani udziału osób trzecich, samobójstwa, wypadku ani awarii instalacji gazowej.
Ale ta ostatnia teoria najbardziej przemawia do sąsiadów i rodziny. W samochodzie, który Damian miał od Wielkanocy, gaz założono tydzień temu. Ogień pojawił się najpewniej w czasie jazdy, bo auto stało na drodze, nie na poboczu.
Dlaczego nie uciekał? - Podejrzewam, że coś się momentalnie stopiło, zaklinował się, nie dał rady wyjść - mówi nam pani Renata.