Samolot to nie jest zabawka dla bogatych ludzi
- Tylko bardzo bogatych - mówi Henryk Wicki, właściciel warsztatu lotniczego w Świdniku. Firma nie tylko montuje nowe samoloty, ale też odnawia zabytkowe maszyny. - Dla mnie to sama frajda - dodaje mechanik i pasjonat muzyki.
Wchodzę do niewielkiej hali i trafiam do lotniczego raju.
Na ograniczonej powierzchni stoją trzy kadłuby, skrzydła, silniki, urządzenia nawigacyjne i inne elementy właśnie montowanych samolotów.
- Jeden samolot składa się z kilkudziesięciu tysięcy części i urządzeń elektronicznych, nie licząc śrubek i nitów. Wszystkie te małe elementy przypływają lub przylatują do Świdnika ze Stanów Zjednoczonych. Jedną maszynę można zmontować w niecałych pięć miesięcy, ale ponieważ zwykle w warsztacie mamy więcej niż jeden egzemplarz to składanie zajmuje rok - tłumaczy Henryk Wicki, właściciel Warsztatu Lotniczego TZL.
Doświadczony mechanik czuwa nad postępem prac. Dodaje, że w tej branży nie ma miejsca na pomyłkę. Cały proces objęty jest nadzorem Urzędu Lotnictwa Cywilnego.
- Nie stać nas na niedoróbki, bo każda wada do nas wróci. Ponadto, części są bardzo drogie. Na przykład sprzęt nawigacyjny - mówi Henryk Wicki i pokazuje czarne pudełko wielkości dekodera telewizyjnego.
- To urządzenie kosztuje 20 tysięcy dolarów. Awionika (wyposażenie pokładu -red.) całego samolotu jest jeszcze droższa, jej cena oscyluje w granicach 80 tysięcy dolarów. I proszę sobie w tym momencie wyobrazić, że podłączam kabel nie w to gniazdo i przepalają się obwody. Nie możemy sobie pozwolić na takie straty - dodaje mechanik lotniczy.
Gratką dla kolekcjonerów i prawdziwym oczkiem w głowie Henryka Wickiego są zabytkowe samoloty z okresu II wojny światowej
Włącznie z szefem firma zatrudnia cztery osoby, które montują w Świdniku samoloty amerykańskiej firmy Van’s Aircraft. Do tej pory zbudowano ich siedem. W budowie są kolejne trzy.
Wśród nich dwumiejscowe RV-7 i RV-14 przeznaczone do latania rekreacyjnego. Droższy jest model RV-10, za który pasjonaci płacą nawet milion złotych. Maszyna jest w stanie zabrać na pokład cztery osoby. Maksymalna masa startowa to 1250 kg.
- To nie jest zabawka dla ludzi bogatych. To jest zabawka dla ludzi bardzo bogatych - żartuje Henryk Wicki. Jak sam przyznaje, jego przygoda z samolotami rozpoczęła się jeszcze w dzieciństwie.
Świdniczanin z Kaszub
Pasjonat lotnictwa świdniczaninem jest z wyboru. - Jestem Kaszubem, ale w młodości chciałem zostać pilotem. Liczyłem, że w Świdniku będę miał większe szanse - wspomina Henryk Wicki.
Tym bardziej, że tradycje lotnicze Lublina i Świdnika sięgają jeszcze dwudziestolecia międzywojennego. W 1921 r. produkcję samolotów rozpoczęły zakłady mechaniczne Emila Plagego i Teofila Laśkiewicza na Bronowicach. Ich działalność przerwała II wojna światowa. Niemcy kontynuowali za to funkcjonowanie lotniska w Świdniku. W 1951 r. w sąsiedztwie rozpoczęła funkcjonowanie Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego „PZL-Świdnik”. Początkowo fabryka produkowała części do radzieckich myśliwców MiG-15. Znakiem rozpoznawczym firmy do dziś pozostają jednak śmigłowce.
Przez kolejne dekady przemysł lotniczy w Świdniku się rozwijał. Potrzeba było wykształconych kadr z całej Polski. Wśród przyjezdnych był Henryk Wicki.
- Tu skończyłem szkołę techniczną. Niestety nie przeszedłem badań w Szkole Orląt w Dęblinie. Później, przez wiele lat pracowałem w Aeroklubie Świdnik, następnie w Zakładzie Usług Agrolotniczych wykonujących opryski i innych przedsiębiorstwach z branży lotniczej. Założyłem tu rodzinę i tu zostałem - opowiada mężczyzna.
Powstanie firmy TZL wiąże się z tragicznym wydarzeniem. W maju 2004 r., w katastrofie samolotu TS-8 Bies w Góraszce, zginął Zbigniew Korneluk. Znakomity pilot i utalentowany mechanik zostawił po sobie remontowane samoloty TS-8 Bies i PZL-101 Gawron.
Pojawił się problem, co z nimi zrobić. Trzech przyjaciół zmarłego pilota, wśród nich Henryk Wicki, zobowiązali się, że dokończą rozpoczętą pracę.
Z Turki do Świdnika
Kontynuacja misji przyjaciela wymagała poświęcenia. Henryk Wicki zredukował swoje ówczesne zatrudnienie w firmie General Aviation do połowy etatu i wynajął stary budynek gospodarczy w miejscowości Turka.
Początkowo wsparcia udzielili mu Dariusz Krzowski i Edward Kuraszewicz, którzy zostali również wspólnikami w oficjalnie zarejestrowanej firmie. Początkowo rozważali nazwę Tureckie Zakłady Lotnicze. Na wszelki wypadek, obawiając się zapytań z Ambasady Turcji, zarejestrowali ją jako TZL.
Warsztat Henryka Wickiego nieraz ratował zabytkowe samoloty przed zniszczeniem
W ciągu kolejnych 12 lat firma kilkakrotnie zmieniła siedzibę. Początkowo mieściła się we wspomnianej Turce, później w Uniszowicach. Bardzo szybko mechanik zrezygnował z innych zajęć i skupił się na prowadzeniu swojego przedsiębiorstwa.
Kryzys gospodarczy w Polsce i na świecie zmusił go jednak do zawieszenia działalności z końcem 2013 r. W lipcu 2015 r. Henryk Wicki wznowił działalność pod nazwą Warsztat Lotniczy TZL.
Od początku bieżącego roku firma wynajmuje hangar w sąsiedztwie Aeroklubu Świdnik i lotniska. W tym roku właściciel planuje ukończyć i dostarczyć klientom trzy samoloty.
- To wąski rynek jeśli chodzi o klientów. Jeszcze trudniej znaleźć odpowiednio wykształconą kadrę. Niezbędne jest wykształcenie techniczne i znajomość języka angielskiego, bez którego nie sposób zrozumieć szczegółową dokumentację techniczną samolotów. Wszyscy pracownicy warsztatu zostali wyszkoleni bezpośrednio przeze mnie. Jeden z nich wcześniej rozwoził pizzę. Dzisiaj nituje kadłuby i skrzydła - mówi Henryk Wicki.
Czym różni się praca w dużej fabryce od czteroosobowego warsztatu?
- Nikomu nie ujmując, w dużym zakładzie jest wąska specjalizacja. Na przykład, jedna osoba przez lata nituje jeden ster. Tutaj robimy to inaczej. Czasem trzeba coś poprawić, uprościć, ulepszyć. Niezbędna jest wszechstronność - przyznaje doświadczony mechanik lotniczy.
Göring ratuje polski samolot
Warsztat specjalizuje się także w remontach zabytkowych samolotów i silników. Na swoim koncie ma odbudowę lub naprawę takich maszyn jak TS-8 Bies, Jak-12, PZL-101 Gawron, Stinson 108 Voyager i innych.
Prawdziwym wyzwaniem była naprawa trzech silników Asz-82 do samolotu Focke-Wolf FW-190. Niemieckie fabryki wyprodukowały dla Luftwaffe ponad 20 tysięcy egzemplarzy tej znakomitej maszyny.
Podczas II wojny światowej myśliwce FW-190 broniły nieba nad III Rzeszą przed alianckimi nalotami dywanowymi. Jeden jej silnik ma pojemność 42 litrów (ćwierć beczki) i waży 1030 kg. Dzięki Polakom maszyny miały szansę ponownie wzbić się w powietrze.
Warsztat Henryka Wickiego sprawia, że także Polska historia odzyskuje dawny blask. Dobrym przykładem jest naprawa, a właściwie odbudowa, samolotu szkolno-treningowy TS-8 Bies.
Od końca lat 50-tych do 1960 r. wyprodukowano ponad 200 Biesów. Dzieło polskich inżynierów jest ważnym przykładem rodzimej myśli technicznej.
Tymczasem jedna z maszyn niszczała przed wejściem do muzeum motoryzacji w Otrębusach. Przyszły właściciel znalazł ją pod gołym niebem i naprawę zlecił firmie TZL. Efekt? Maszyna znów wzbiła się w powietrze.
Aktualnie mechanicy ze Świdnika odnawiają silnik Bristol Merkury VS2 z myśliwca PZL P.11c. Maszyna służyła w polskim lotnictwie jeszcze przed II wojną światową.
- To jedyny zachowany egzemplarz. Po wrześniu 1939 r. Niemcy przerobili przestarzałe maszyny na żyletki. Ten ocalał tylko dlatego, że Hermann Göring, dowódca Luftwaffe, kolekcjonował zabytkowe samoloty. W jego zbiorach przetrwał wojnę - opowiada Henryk Wicki.
Obecnie maszyna jest najcenniejszym egzemplarzem w zbiorach Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie.
Muzyka to odskocznia
Zwiedzając warsztat trafiam na dużą walizkę i pulpit. Okazuje się, że w kufrze znajduje się akordeon, a podstawka służy do nut. Henryk Wicki przyznaje, że kolejną jego pasją jest muzyka.
- Zawsze lubiłem muzykę. To było zawsze moje hobby, na które nigdy nie miałem czasu - przyznaje mechanik.
Jakie są źródła tej pasji? - Żona ma wykształcenie muzyczne, podobnie dzieci. W końcu i ja wziąłem się za siebie i nauczyłem się gry na akordeonie. To dla mnie odskocznia - odpowiada.
Pytam, czy do nauki skłoniła go presja środowiska? Kategorycznie zaprzecza. Zastrzega, że rodzina patrzyła na jego próby sceptycznym wzrokiem.
- Zawsze chciałem to robić. W moim domu rodzinnym na Kaszubach wszyscy byli bardzo muzykalni. Była tradycja grania w domach. Najważniejsza była frajda zabawy, teraz już tego nie ma - przyznaje z żalem.
Niewykluczone jednak, że Henryk Wicki będzie musiał odłożyć na bok swój instrument, bo pracy w warsztacie nie brakuje. Plany na najbliższe lata to budowa replik trzech samolotów z czasów I wojny światowej i okresu międzywojennego. Chodzi o dwupłatowy myśliwiec Fokker D VII.
Podczas Wielkiej Wojny samoloty tego typu służyły w lotnictwie niemieckim i austro-węgierskim. Kilka maszyn zdobyli powstańcy wielkopolscy na lotnisku Ławica w Poznaniu w 1918 r. Później latali na nich polscy lotnicy uczestniczący w wojnie z bolszewikami. Dla fanów awiacji to prawdziwy rarytas.
- Dla mnie to sama frajda. W młodości interesowałem się lotnictwem. Nigdy nie myślałem, że dostanę w ręce takie cacka - przyznaje pasjonat.