Sarajewo. Wiedeński smak, szczypta Orientu i kropla bałkańskiej goryczy
Sarajewo jest jednym z najbardziej fascynujących miejsc w Europie. Czaruje smakami, kusi egzotyką i jednocześnie cieszy swojskością.
Fascynację Orientem Polacy w zasadzie powinni mieć w genach. W złotych czasach Rzeczypospolitej nasi przodkowie toczyli na przedmurzu chrześcijaństwa zacięte boje z siłami półksiężyca, ale jednocześnie chłonęli kulturę Wschodu jak nikt inny na świecie. Na obrazach zachodnich mistrzów z XVI czy XVII stulecia Polacy na ogół prezentują się bardzo egzotycznie. Wspólne ścieżki, gdy już przestały być ścieżkami wojennymi, wyszły zresztą wielu rodakom na dobre. Imperium Osmańskie nie uznało rozbiorów. Regułą stało się, że podczas spotkań z dyplomatami na sułtańskim dworze padało pytanie: „Czy przybył już poseł z Lechistanu?” Turcy udzielili schronienia wielu polskim powstańcom, generał Józef Bem jest dziś uważany za bohatera trzech narodów: polskiego, węgierskiego i tureckiego.
Orient ma różne oblicza, w tym takie całkiem swojskie. Na Bałkanach ludzie wychodzący z meczetów mówią językiem podobnym do polskiego. Tak jest na przykład w Sarajewie, gdzie po wypiciu bośniackiej kawy, parzonej w specjalnym tygielku, zagryzanej bakławą czy rachatłukum, wychodząc z kawiarni mówi się doviđenja.
Do stolicy Bośni i Hercegowiny najprzyjemniej by się jechało Orient Ekspressem. Niestety, przy monumentalnym gmachu sarajewskiego dworca żadne zagraniczne pociągi już się nie zatrzymują. To może latający dywan albo narty, które w 1984 roku niosły przez galaktykę olimpijskiego wilczka wołającego: Sarajewooo!? Magiczne środki lokomocji każdy niech sobie załatwia we własnym zakresie. Dolecieć tam można samolotem, tanio i wygodnie, chociażby via Berlin, skąd latają samoloty do Tuzli. Dalej do Sarajewa można dotrzeć autobusem. Trasa jest malownicza i ciekawa, a pojazdy na ogół komfortowe.
Własnym samochodem również można się w taką podróż wybrać. Główne drogi w Bośni nie odbiegają jakością od naszych, jednak Sarajewo, podobnie jak większość dużych miast Europy, boryka się z problemami parkingowymi. Najbardziej praktycznym, choć nieco męczącym rozwiązaniem jest autobus. W ten sposób do Sarajewa można dostać się np. z Berlina - bezpośrednio bądź z przesiadką w Monachium. Jedzie się dość długo, ale cel podróży wynagrodzi wszelkie trudy.
Bazar z duszą
Sarajewo jest jednym z najbardziej fascynujących miejsc w Europie. Czaruje smakami, kusi egzotyką, jednocześnie ciesząc niezwykłą swojskością. Egzotyki najlepiej szukać na słynnej Baščaršiji, czyli najstarszym i największym sarajewskim bazarze. Niektóre pracownie działających tu złotników czy artystów, wyrabiających różne metalowe cuda, mają tradycje liczone w stuleciach. Rzemieślnicze rodziny pielęgnują je przez pokolenia. Baščaršija jest jednak miejscem zdominowanym przez turystów, zatem warto również zajrzeć na inne bazary. Mniej znane, ale za to bardziej naturalne.
Powoli jednak, powoli. Czyli polaco, jakby powiedzieli mieszkańcy Sarajewa. Postrzeganie tego miasta tylko przez pryzmat Orientu, jest błędem. Obok minaretów stoją tu wieże kościołów i cerkwi. Niedaleko katedry katolickiej jest stara synagoga, którą zbudowali potomkowie Żydów, wypędzonych pod koniec XV wieku z Hiszpanii. Do Sarajewa, gdzie znaleźli bezpieczne schronienie, przywieźli jeden z najcenniejszych zabytków piśmiennictwa na świecie - słynną „Hagadę sarajewską”. Ciekawą książkę na temat burzliwych dziejów tego manuskryptu napisała Geraldine Brooks (Ludzie księgi, Wydawnictwo Cyklady, 2008).
Od 1878 do 1918 roku Sarajewo znajdowało się w granicach monarchii austro-węgierskiej. Te cztery dekady miały dla miasta kluczowe znaczenie. Na pierwszy rzut oka jego centrum nie różni się specjalnie od Krakowa czy Lwowa. Sporo tu okazałych secesyjnych kamienic i willi. Fasady wielu tych budynków są w złym stanie, jednak klatki schodowe zaskakują czystością i bogactwem oryginalnych detali. Pod tym względem prezentują się dużo lepiej niż wiele kamienic w Polsce.
Sarajewo jest sercem Europy. Przeszło kilka zawałów. Ten z 1914 roku pchnął niemal cały świat w objęcia wielkiej wojny. Główny jego sprawca, Gawriło Princip, spoczywa na sarajewskim cmentarzu Św. Marka, niedaleko stadionu olimpijskiego. Nie jest zbyt często odwiedzany. Serbski zamachowiec stracił status bohatera. „Śmierć w Sarajewie”, ciekawy film na ten temat nakręcił w 2016 roku Danis Tanowić, zdobywca Oskara za „Ziemię niczyją”.
Na marginesie warto dodać, że w 1914 roku cywilnym namiestnikiem Bośni był Leon Biliński, późniejszy minister skarbu w rządzie Ignacego Jana Paderewskiego. Polskich śladów w Sarajewie jest zresztą sporo.
Dziś miasto kojarzy się jednak przede wszystkim z inną wojną. Z trwającym od 1992 do 1996 roku oblężeniem, podczas którego zginęło 10 tysięcy osób. Ślady wydarzeń sprzed ponad 20 lat widać niemal na każdym kroku, chociaż rozmawiając z na ogół niezwykle serdecznymi mieszkańcami Sarajewa, trudno uwierzyć, że niemal każdy z nich przeszedł przez piekło.
O wojnie przypominają nie tylko ruiny, których w mieście jest już jednak coraz mniej. Nie tylko ostrzelane fasady i cmentarze pełne nagrobków z różnymi datami urodzenia, ale bardzo podobnymi datami śmierci. Sarajewianie pamiętają - w niezwykle poruszający sposób.
Prosto w serce
Niedaleko słynnej alei snajperów jest pomnik zabitych podczas oblężenia dzieci. Nie ma tam jednak małych ciał ponadziewnaych na sztachety, co nie tak dawno mieliśmy okazję oglądać na wędrującym po Polsce projekcie pomnika ofiar rzezi wołyńskiej. Nic z tych rzeczy! W Sarajewie, na skraju parku stoi fontanna. Na jej dnie odciśnięto ślady setek małych stóp, które nikną w głębinie. Kawałek dalej jest długa lista ofiar z datami urodzin i śmierci. Prosta forma, która trafia prosto w serce.
Podobnie jest z sarajewskimi różami. Nie chodzi tu o kwiaty, chociaż tych w mieście jest dużo - Sarajewo w ogóle jest bardzo zielone. Te róże to zalane czerwoną żywicą miejsca, na które podczas walk spadały serbskie pociski moździerzowe. Jest ich sporo. Tam gdzie pocisk przyniósł śmierć, są tabliczki z nazwiskami ofiar.
Pomidory i róże
Tak jest chociażby na targu Markale. Każdego dnia przechodzą tędy tłumy, więc żywica się nieco zatarła. W cemencie nadal jednak jest dziura, jaką wybił pocisk, który spadł na targ 5 lutego 1994 roku, zabijając 68 i raniąc koło stu osób. Wokół dziury i obok ściany z nazwiskami tętni życie. Na straganach piętrzą się warzywa, owoce czy przyprawy o smakach w Polsce niespotykanych (nawet jeśli są to doskonale nam znane pomidory czy truskawki), sprzedawane - z naszego punktu widzenia - za bezcen: świeży szpinak po cztery złote za kilogram czy dwumetrowy sznur suszonej okry po 10 zł. Tak samo jak 25 lat temu, tak i teraz targowisko służy przede wszystkim okolicznym mieszkańcom. Sprzedawcy również handlują w tym miejscu od dawna. Ilu z nich, rozkładając towar czy robiąc zakupy, odwiedza równocześnie miejsce śmierci kogoś bliskiego?
Markale składa się z dwóch części. Obok targu warzywno-owocowego, po drugiej stronie ulicy, znajduje się hala targowa. W niej stoiska mają sprzedawcy serów, wędlin, ryb i miodów. O tym asortymencie również można napisać poemat, dorzucając do tego może jeszcze pieczywo z pobliskiej pekary, czyli piekarni, których w Sarajewie jest zresztą bardzo dużo. Smakołyki warto połączyć, wyjść z hali, przeciąć główny deptak starówki i usiąść na skwerku koło katedry prawosławnej, gdzie z jednej strony, stoją popiersia związanych z Sarajewem sławnych literatów, a z drugiej, spora grupa mężczyzn gra w szachy. Ruch na szachownicy panuje od rana do nocy, graczom cały czas towarzyszą kibice i ogromne emocje. Miło jest na to popatrzeć rozkoszując się smakiem jedzenia oraz krajobrazem.
Sarajewo jest miastem przepięknych widoków. Podczas oblężenia, ulokowani na otaczających je górach prawosławni Serbowie mieli każdy cel jak na dłoni. Tam, gdzie ponad 20 lat temu strzelały działa i karabiny snajperów, dziś trzaskają migawki aparatów fotograficznych.
Pierwszym punktem widokowym wartym polecenia są ruiny tureckiej Żółtej Fortecy, obok której wznosi się wielki i zrujnowany kompleks austro-węgierskich koszar. Z Żółtej Fortecy pięknie widać odbudowany niedawno ratusz, z którego w ostatnią świadomą podróż wyruszył Franciszek Ferdynand z małżonką, oraz Most Łaciński (dawniej imienia Gawriło Principa), u wylotu którego oboje zostali zamordowani.
Nad Żółtą Fortecą góruje Forteca Biała. Do niedawna był to najwyżej położony łatwo dostępny punkt widokowy w mieście. W kwietniu ubiegłego roku została jednak uruchomiona odbudowana po wojnie kolejka linowa na górę Trebević. Bilet w dwie strony kosztuje 20 marek od osoby (trochę ponad 40 złotych), ale warto tyle zainwestować, aby zerknąć na miasto i okolicę z wysokości 1600 metrów, a przy okazji również zwiedzić pozostałości olimpijskiego toru bobslejowego.
Kwiecień to w Sarajewie bardzo ważny miesiąc. 6 kwietnia 1992 roku prawie sto tysięcy osób przeszło ulicami miasta w marszu pokoju. Kiedy tłum znajdował się na moście Vrbanja, zaczęli strzelać serbscy snajperzy. Pierwszymi ofiarami oblężenia były dwie kobiety: Suada Dilberović i Olga Sučić. One są teraz patronkami mostu, chociaż miejsce to wiąże się również z innym dramatycznym wydarzeniem. Podczas oblężenia od kul snajpera zginęli tu także sarajewscy Romeo i Julia: Admira Ismić i Boško Brkić. Bośniaczka i Serb.
Pociąg do Mostaru
Zaczęliśmy opowieść od Orient Expressu i na nim możemy ją skończyć. Na jednym z forów kolejowych ktoś kiedyś napisał, że jego fascynacja koleją dzieli się na etap przed podróżą pociągiem z Sarajewa do Mostaru i po niej. Sporo w tym racji, bo to jedna z najbardziej malowniczych linii kolejowych w Europie. Po wyjeździe z Sarajewa pociąg, złożony z nowoczesnych, czystych i wygodnych wagonów produkcji hiszpańskiej, wspina się na niemal samolotowe wysokości, by później zjechać do doliny Neretwy, rzeki o tak lazurowym kolorze, że kamienie szlachetne wyglądają przy niej blado.
Po tych torach jechali bohaterowie książki i filmu „Komandosi z Navarony”. Alistair MacLean najwyraźniej jednak tropem swoich bohaterów się nie udał, w przeciwnym razie na pewno by im nie kazał wyskakiwać z pociągu. Do Mostaru, choć oczywiście nie pociągiem, trafił w pierwszej połowie XIX wieku pewien krajan słynnego pisarza. Zobaczył kamienny most łączący oba brzegi Neretwy i doszedł do wniosku, że ma do czynienia z dziełem jakiegoś genialnego architekta z czasów rzymskich. Nie mógł uwierzyć, że kamienna przeprawa powstała w tym samym czasie, co stojące na sąsiednim brzegu meczety.
W Mostarze na jednym brzegu mieszkają muzułmanie, na drugim katolicy. Most był symbolem pojednania Wschodu i Zachodu. Był nim do listopada 1993 roku, kiedy artyleria walczących tu z muzułmanami katolickich Chorwatów celowo przeprawę zniszczyła. Po wojnie most został odbudowany, trafił na listę UNESCO. Po obu jego stronach wciąż jednak widać ruiny i czuć napięcie.