Schleswig-Holstein, demoniczny okręt, który wart był złomowiska

Czytaj dalej
Sławomir Sowa

Schleswig-Holstein, demoniczny okręt, który wart był złomowiska

Sławomir Sowa

Są okręty, które stały się symbolami, czasem tak złowrogimi, że wyobrażenie o nich przerasta rzeczywistą rolę jaką odegrały w działaniach bojowych. A w tym przecież celu zostały skonstruowane, czasem wielkim nakładem siły i środków.

W polskiej historii takim symbolem jest pancernik Schleswig-Holstein, który 25 sierpnia 1939 roku wpłynął do gdańskiego portu z wizytą, jak się później okazało, niezbyt kurtuazyjną.

Schleswig-Holstein, demoniczny okręt, który wart był złomowiska

Ostrzał Westerplatte z potężnych dział kalibru 280 i 150 mm, któremu polska załoga nie mogła nic przeciwstawić, sprawia, że Schleswig-Holstein był przez lata demonizowany. W rzeczywistości w 1939 roku pancernik był w gruncie rzeczy rupieciem. Miał już wtedy ponad 30 lat, a pod względem koncepcji budowy był przestarzały już w momencie, kiedy... wchodził do służby w 1908 roku. Miał tylko cztery działa dużego kalibru umieszczone w dwóch wieżach i kilkanaście mniejszego oraz był dość wolny. W tym czasie zaczynała się już epoka nowego typu pancerników, tzw. drednotów, które miały dwa lub trzy razy więcej dział artylerii głównej o dużym zasięgu i były od Schleswiga znacznie szybsze i lepiej opancerzone. Z takimi okrętami pancernik starego typu nie miałby najmniejszych szans. Pośrednio poświadcza to jego udział w bitwie jutlandzkiej w 1916 roku, największym starciu morskim I wojny światowej, gdzie nie odegrał żadnej roli. Po wojnie był modernizowany, ale nie podniosło to zbytnio jego wartości bojowej. W końcu w 1936 roku został okrętem szkolnym, zachowując jednakże właściwości i wyposażenie bojowe.

Podczas II wojny światowej również nie zrobił wielkiej kariery. Nawet jego udział w ostrzale Westerplatte przyniósł znikome straty wśród polskich żołnierzy. Zginęło kilkunastu, około 50 zostało rannych. Później Schleswig-Holstein ostrzeliwał polskie pozycje na Helu. Z jakim skutkiem, trudno powiedzieć. Sam za to otrzymał jedno trafienie z polskiej baterii.

Skończył marnie, został zatopiony w grudniu 1944 roku, podczas wielkiego brytyjskiego nalotu na Gdynię. Po wojnie Rosjanie go wydobyli i używali jako okrętu-celu.

Rodzi się przy tym gorzka refleksja, że na wojnie sam patriotyzm to za mało. W 1939 roku nie byliśmy w stanie zniszczyć nawet tak sfatygowanego przestarzałego okrętu...

Sławomir Sowa

Jestem dziennikarzem w redakcji Dziennika Łódzkiego, zajmuję się m.in. problematyką wojskową, biznesem i polityką, ale lubię zanurkować w historię, zarówno tę lokalną, jak i powszechną, żeby poszukać punktów odniesienia i zdobyć dystans do tego, co dzieje się na bieżąco. Zainteresowania? Te zawodowe wyrastają z osobistych.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.