Sebastian Karpiel-Bułecka: Nikt nie ma recepty na tworzenie hitów
Nie rozumiem fenomenu „Boso”. Na naszej najnowszej płycie jest kilka o wiele lepszych numerów - mówi Sebastian Karpiel-Bułecka, lider zespołu Zakopower.
Rozczarowałeś mnie, myślałem że przyjdziesz... boso!
To było dawno, dokładnie sześć lat temu.
Przez ten czas zarobiłeś na buty.
Dokładnie!
Trzeba przyznać, że ta piosenka sporo namieszała w Twoim życiu zawodowym. Stała się niejako hymnem grupy.
To prawda, ale ma to swoje i dobre, i złe strony. Dzięki „Boso” tamta płyta sprzedała się w nakładzie 120 tysięcy egzemplarzy. To ewenement w naszym kraju. Tym bardziej, że od tego roku do złota wystarczy tylko 10 tysięcy.
To niebawem multiplatyny będą się sypać jak z rękawa.
To nie będzie takie proste. Dziś w internecie możesz posłuchać każdej płyty, a to ma znaczący wpływ na ich sprzedaż. Ale wracając do ciemnych stron „Boso”, teraz, cokolwiek by człowiek nie zrobił, będzie to porównywane do tamtej piosenki. Taki utwór udaje się napisać raz na dekadę. O ile w ogóle. Hitów nikt nie planuje i nie ma recepty na ich stworzenie. Szczerze mówiąc, nie rozumiem fenomenu „Boso”. Na naszej najnowszej płycie jest kilka o wiele lepszych numerów.
Każdy artysta marzy o tym, żeby mieć w swoim repertuarze choć jeden taki szlagier.
Zgadza się i broń Boże nie chcę, żeby ktoś odebrał to jako narzekanie. Pamiętam co było przed „Boso”. Sam mówiłem do chłopaków, że przydałby się nam chociaż jeden taki numer, który pociągnie całą resztę. I zdajemy sobie sprawę, że ten utwór będzie się za nami już zawsze ciągnął i w pewnym sensie zapisał się w historii polskiej muzyki rozrywkowej. Co akurat mnie śmieszy, bo jest mało rozrywkowy, przynajmniej jeśli chodzi o warstwę tekstową.
Ludzie chyba oduczyli się słuchać słów piosenek.
Coś w tym jest. Choć z drugiej strony, dostajemy wiele sygnałów, że nasze piosenki pomogły komuś w trudnych chwilach. Pamiętam, że sam, kiedy bywało mi ciężko, wsłuchiwałem się w teksty piosenek puszczanych w radiu, kiedy jechałem samochodem. Szukałem w nich jakiegoś wsparcia, ratunku, pocieszenia. Ale rzeczywiście, może być tak, że za sukcesem tej piosenki stoi muzyka i refren, w którym cztery razy powtarzane jest hasło „pójdę boso”.
Brzmi jak hymn szewców lub piosenka o Kopciuszku, który zgubił pantofelek.
Na przykład. Ta piosenka może być także bliska ludziom, którzy wzięli kredyt we frankach lub wracają w stanie skazującym z imprezy. To chyba był ten klucz, który spowodował, że reszta tekstu stała się nieważna. Długo zastanawialiśmy się, włącznie z kompozytorem Marcinem Pospieszalskim, czy „Boso” powinno być singlem. Ale w wytwórni zorganizowano głosowanie i... przegłosowali.
„Boso” to w ogóle była trudna płyta.
Rzeczywiście, poruszała sprawy przemijania, śmierci. Album był niezwykle refleksyjny, włącznie z tytułowym utworem. Ale to już za nami.
Teraz stawiasz mi „Drugie pół” - taki jest tytuł waszego kolejnego albumu - a ja nadal jestem trzeźwy!
Na tym polega dowolność interpretowania. Można ten tytuł traktować również jako odnośnik do drugiej połowy życia. Sam dobiegam czterdziestki i jakby nie patrzył, jest to jego połowa. Ale tytuł wziął się z miłości do miłości. I o niej jest ta płyta. Miłość jest tym, co powinno nas prowadzić przez życie. I nie chodzi tu tylko o uczucie łączące kobietę i mężczyznę, ale też o miłość do tego, co robimy, do bliźniego, do tego co nas w życiu spotyka. Miłość, mimo porażek, które nas czasem spotykają, zawsze zmierza w dobrym kierunku. To ona powinna być naszą drugą połową. Choć osobiście uważam, że w pełni powinniśmy być nią przepełnieni. Ale to udawało się tylko ludziom świętym.
Poprzedni rok był dla Ciebie wyjątkowy: 10-lecie grupy, nowa płyta i... nowa miłość, o której śpiewasz w utworze „Tata”.
To prawda. Piosenka opowiada o oczekiwaniu na bycie rodzicem i co wtedy czułem.
Bałeś się zostać tatą?
Na pewno się lękałem, czy sobie poradzę. I to uczucie mnie nie opuściło. W końcu to dopiero początek życia mojej córeczki. Ten stan towarzyszy zapewne każdemu z przyszłych rodziców. W tej piosence opisałem własną historię. I tak powinno być w muzyce. Artysta powinien opowiadać o własnych rozterkach, radościach, przemyśleniach, bo wtedy materiał jest prawdziwy. Dziwne by było, gdybym nagle zaśpiewał o rozterkach bycia kobietą.
Kto tam wie, za kogo przebierasz się w domu.
Zapewniam cię, że nie zakładam sukienek! Zdaję sobie sprawę, że są artyści, którzy nagrywają piosenki o niczym, byle tylko być na scenie i zarabiać kasę. Mnie śpiewanie o dupie Maryni nie interesuje.
Nie obrażaj Maryny. W końcu góral jesteś.
No tak, jeszcze dostanie mi się od Janosika! W każdym razie uważam, że artysta powinien być swego rodzaju drogowskazem.
Dla Ciebie kto był takim drogowskazem?
Od najmłodszych lat zdecydowanie mój starszy brat. Wiele czynników, którymi mnie kiedyś zaraził, zdecydowały o tym, czym zajmuję się w życiu dorosłym. Zaszczepił we mnie miłość do skrzypiec. To, że z zawodu jestem architektem, też po części jest jego zasługą, bo on też nim jest. Ale to chyba już tak jest, że dzieci w naturalny sposób interesują się tym, co robią ich ojcowie czy dziadowie. Szczególnie u nas, na Podhalu, przywiązuje się uwagę do tradycji, która jest w nas mocno zakorzeniona. W dzisiejszych czasach trudno znaleźć kogoś, za kim można by podążać. Na pewno bezsprzecznym autorytetem, w którego słowa nadal warto się wsłuchiwać, był Jan Paweł II. Oczywiście trudno być takim jak on, bo to święty człowiek, ale warto wdrażać w życie jego słowa.
Góralskie tradycje tyczą się także muzykowania. Powiedziałeś o swoim bracie, a przecież w Wasze ślady poszedł także Twój bratanek Staszek, wokalista grupy Future Folk. Kibicujesz mu?
Oczywiście. Nie jesteśmy dla siebie żadną konkurencją. Choć jestem trochę zaskoczony, bo on nigdy nie przejawiał specjalnego zainteresowania muzyką. Ale ma talent i słuch. Choć nie znam do końca twórczości jego zespołu. Udało mi się usłyszeć zaledwie pojedyncze utwory.
Raczej stawiają na covery.
Raczej na muzykę tradycyjną, przearanżowaną na nowoczesny styl.
Nie myśleliście nigdy o tym, żeby stworzyć taką superkapelę Bułecek?
Nie. Wspólne muzykowanie zdarza się nam jedynie na rodzinnych imprezach. Niedawno były chrzciny mojej córeczki. Wszyscy śpiewali, tańczyli, cieszyli się. I to jest fajne, bo prawdziwe.
Wspomniałeś o architekturze. Zdążyłeś coś w życiu zaprojektować?
Moi koledzy z zespołu mieszkają w domach, które zaprojektowałem.
Nie boją się, że coś im się na głowę zawali?
Jakoś nie, chyba mi ufają. Zresztą sam mieszkam w takim domu. Niedawno zaprojektowałem dom dla mojego kolegi, byłego skoczka narciarskiego Tomka Pochwały. Tak więc od czasu do czasu zdarza mi się coś narysować, mam kontakt z zawodem.