Kryptolog, który złamał kod Enigmy. Ułan walczący w najważniejszej bitwie kampanii Polskiej w 1939 roku. Żołnierz generała Andersa. A to tylko niektóre fakty z życia przodków Justyny Prajs. Jej syn, Sebastian Rejewski, pasjami odkrywa kolejne rodzinne historie. Ma zespół Aspergera - mówi diagnoza. Jest wyjątkowy – odpowiada mama.
Wuj Marian rozszyfrował kod Enigmy, wuj Włodek za wojenne zasługi jadł obiad z królową Wielkiej Brytanii, pradziadek Jurek uczestniczył w szarży ułańskiej nad Bzurą i brał udział w inwazji na Normandię, a pradziadek Heniek bił się pod Tobrukiem i pod Monte Cassino. O takich postaciach nie mówi się chyba przy niedzielnym obiedzie jak o ulubionym dziadku czy sypiącym żarcikami wujaszku, ale jak o historycznych bohaterach.
Sebastian Rejewski: Może prawda. A może… nieprawda. O wujku Marianie Rejewskim wiem wszystko z internetu, z nim moja rodzina nie miała bezpośredniego kontaktu. Był raz w Jabłonowie, podobno szukał krewnych. Najbardziej fascynują mnie losy pradziadka Jerzego Gorzki, ułana. Jego historię poznałem najwcześniej, jest dla mnie najważniejsza. Wiele się o nim w rodzinie mówiło. Uczestniczył w szarży ułańskiej nad Bzurą i brał udział w inwazji na Normandię. W czasie wojny Niemcy przestrzelili mu kolano. Czuwał przy nim koń, który go ogrzewał. Dzięki temu dziadek przetrwał.
Cała wasza rodzina jest bardzo niezwykła…
Justyna Prajs: A właśnie, że zupełnie zwyczajna! Przez pięć lat byłam dyrektorką domu kultury w Jabłonowie Pomorskim, gdzie mieszkamy. To była dla mnie okazja do zagłębienia się w lokalną historię, losy konkretnych rodzin. Z Ewą Rzepką (która jest także nauczycielką Sebastiana) przygotowujemy i redagujemy opracowania, recenzje, publikacje poświęcone losom osób pochodzących z Jabłonowa. Bardzo uważnie wysłuchujemy opowieści o tragicznych często zdarzeniach, ale i bohaterskich czynach ludzi, które żyli kiedyś na tym terenie. Historia Polski, zwłaszcza ta nie tak dawna, obfitowała w dramatyczne wydarzenia, co spowodowało, że w niemal każdej rodzinie są przodkowie, którzy wsławili się odważnymi czy wyjątkowymi czynami. Czasem trzeba tylko te historie odszukać i odkurzyć.
Skąd u was potrzeba odkurzania?
Justyna Prajs: Mamy to chyba we krwi. Wychowałam się w rodzinie, w której historię ceniono od zawsze. Odkąd pamiętam spotykamy się wszyscy i opowiadamy sobie o przodkach. Dzięki temu te historie żyją, są dla nas ważne. Są „nasze”, choć często od opisywanych wydarzeń minęły dziesiątki lat. Kontynuuję ten zwyczaj. Sebastian wychowuje się w domu, w którym o historii opowiada się przy herbacie, ale także podczas spotkań z dalszą rodziną. Dzięki temu wciąż udaje nam się odkrywać nowe fakty z życia przodków, bo wcale nie skończyliśmy odkurzać. Ale nie tylko słowa budują nasze poczucie tożsamości. Bardzo dbamy o rodzinne pamiątki, jak np. listy mojego dziadka, które wysyłał w czasie wojny z Afryki. Od niedawna najcenniejszym rodzinnym skarbem jest sztandar, o którym legendę rodzinną słuchałam już jako mała dziewczynka.
Co to za legenda?
Justyna Prajs: W 1939 roku mój pradziadek, Józef Chyłkowski, miał ukryć gdzieś sztandar wsi Górale. Nie powiedział gdzie, nie zdążył. Został wywieziony przez nazistów do obozu koncentracyjnego i od tamtej pory nie mieliśmy o nim wieści. Byliśmy pewni, że zginął w transporcie. Legenda rodzinna głosiła, że moja prababcia zaszyła ten sztandar w kożuchu. Pradziadek Józef z obawy o bezpieczeństwo rodziny nie wyjawił nikomu z rodziny miejsca, w którym go schował. Znaleziono go dopiero 10 lat temu przy rozbiórce naszego domu rodzinnego w Góralach. Leżał pod dachem. Miałam gęsią skórkę, gdy dotknęłam po raz pierwszy postrzępionego, nadgryzionego przez ząb czasu (i mole) materiału. Jest na nim data – 1930 rok. Dziś to nie tylko rodzinna pamiątka, bo historia o ukrytym sztandarze pozostała przez te wszystkie lata żywa wśród lokalnej społeczności. Znalezisko zostało przekazane druhom z OSP w Góralach.
Legenda rodzinna głosiła, że moja prababcia zaszyła ten sztandar w kożuchu. Pradziadek Józef z obawy o bezpieczeństwo rodziny nie wyjawił nikomu z rodziny miejsca, w którym go schował. Znaleziono go dopiero 10 lat temu przy rozbiórce naszego domu rodzinnego w Góralach. Leżał pod dachem. Miałam gęsią skórkę, gdy dotknęłam po raz pierwszy postrzępionego, nadgryzionego przez ząb czasu (i mole) materiału. Jest na nim data – 1930 rok.
A listy z Afryki? Też są dla was tak cenne?
Justyna Prajs: To świadectwo czasów, ale i niezwykle wzruszające słowa. Dziadek wysyłał je z Afryki do swojej mamy w czasie wojny. Dziadek był najstarszym synem w rodzinie, a to była polsko-pruska rodzina. Dwaj synowie zginęli we wrześniu 1939 roku. Został tylko dziadek Heniek i jego najmłodszy brat Edward, który walczył w partyzantce. Z uwagi na pochodzenie, dziadek, podobnie jak jego wszyscy bracia, został przymusowo wcielony do Wehrmachtu. Został ranny, trafił do szpitala, z którego uciekł i zaciągnął się do wojska polskiego. Walczył pod Tobrukiem, potem pod Monte Casino. Jest taka książka o wojsku generała Andersa. Mamy ją w rodzinnej biblioteczce. Na okładkowym zdjęciu jest dziadek Heniek, siedzi na czołgu. Rozpoznaliśmy go też na kilku fotografiach w środku. Przypadek, bo był szeregowym żołnierzem, a dla nas to wielka rzecz. W armii generała Andersa przybrał sobie nazwisko Polak, w posiadaniu rodziny jest dokument potwierdzający ten fakt. Jako najstarszy i jedyny żyjący syn, bardzo martwił się losami mamy, która została sama w Jabłonowie. Chyba dlatego listy, które do niej pisał, były tak emocjonalne, wzruszające. Mateczko, Mamusiu, Mamo – zawsze pisane wielka literą. Tak jak słowo „Ojczyzna”. Listy zaczął słać już po podpisaniu traktatów pokojowych, był wtedy w porcie, czekał na możliwość powrotu do Polski. Uspokajał, że u niego wszystko dobrze. Podkreślał, że wróci. Mamy te wszystkie listy, oryginalne. Niezwykle dla nas wartościowe. Tak samo jak wiersze mojej babci Heleny Gorzka, pisane w czasie wojny.
Niedawno udało się wyjaśnić wojenne losy kolejnego z waszych przodków.
Sebastian Rejewski: W przygotowaniu na olimpiadę historyczną pomagała mi nauczycielka, pani Ewa Rzepka. To ona pewnego razu, przeglądając materiały na temat mojej rodziny, pamiątki, zdjęcia, dokumenty, jakie gromadziłem, powiedziała: „masz ich już tyle, że mógłbyś napisać pracę”. No to napisałem. To ona odkryła teczkę dziadka Józefa Chyłkowskiego (tego od sztandaru) w Instytucie Pamięci Narodowej. Po latach dowiedzieliśmy się z niej, kiedy dokładnie zmarł prapradziadek. Nie w drodze do obozu, jak sądziliśmy, a po kilku miesiącach pobytu w obozie. Musiałem przez to robić poprawki w książce!
Justyna Prajs: Takie konkursy jak „Oni tworzyli naszą historię” to świetna sprawa. Są pretekstem do zadania pytań na temat własnych korzeni, których inaczej być może byśmy nie zadali. A poznawanie historii właśnie przez pryzmat losów rodziny, lokalnej społeczności, jest nie tylko inspirujące, ale i pouczające.
Konkurs już rozstrzygnięty, ale w przeszłości rodziny szperasz nadal. Zastanawiałeś się kiedyś, co by było, gdyby któraś opowieść okazała się być taką, której przy rodzinnym obiedzie się nie opowiada?
A co miałoby być? Opowiedziałbym. Historia to historia. Za rodzinę nie wolno się wstydzić. To grzech ciężki!
Zespół Aspergera nie jest, jak mogłoby się wydawać, przeszkodą w rozwijaniu pasji, a atutem.
Justyna Prajs: Sebastian jest wyjątkowy, uwielbiam to, jaki jest, także z powodu zespołu Aspergera. Jest bezpośredni. Zawsze mówi to, co myśli. Ale jest też wrażliwy, uczuciowy. Świetnie łapie kontakt z ludźmi. Jest konkretny. Bardzo dobrze się uczy i – co chyba ważniejsze – nauka sprawia mu frajdę. Ma niesamowitą zdolność do zapamiętywania dat, ale i do łączenia ich ze sobą w różnych konfiguracjach. To przydaje się w rozwijaniu pasji historycznej, ale Sebastiana nie interesuje cała historia, a tylko współczesność – ona pochłania go jednak bez reszty. Tak jest ze wszystkim, za co Sebastian się bierze – angażuje się na 100 proc. Są też takie tematy, z którymi radzi sobie gorzej, np. zupełnie bezsensowne wydaje mu się rozwijanie umiejętności cyfrowych, trochę zmieniło się to z konieczności, kiedy uczy się zdalnie. Pierwsza zauważyłam u Sebastiana oznaki zespołu Aspergera (jestem nauczycielką), gdy był bardzo mały, a o zespole Aspergera mówiło się niewiele. Mieliśmy wielkie szczęście, bo jak dotąd trafiamy na pedagogów, którzy są empatyczni i potrafią skupić się na potrzebach Sebastiana.
Co robisz, kiedy akurat nie zajmujesz się historią?
Sebastian Rejewski: Kabaret. W skeczach odwołuję się w do historii mojej rodziny.