Seksafera. Diecezja: "Ksiądz Jarosław P. jest niewinny". Sąd twierdzi inaczej
27-letni dziś Mariusz Milewski przez prawie 10 lat był molestowany przez księdza w parafii św. Jakuba w Ostrowitem koło Jabłonowa. W 2015 roku sąd Diecezji Toruńskiej w postępowaniu kanonicznym uniewinnił sprawcę - w przeciwieństwie do Sądu Karnego w Nowym Mieście Lubawskim, który uznał go winnym zarzucanych czynów i skazał na 3 lata bezwzględnego pozbawienia wolności oraz zakazał zajmowania jakichkolwiek stanowisk związanych z wychowaniem, edukacją i opieką nad małoletnimi przez okres 10 lat. W 2017 roku wyrok się uprawomocnił. Kilka dni temu, 5 lutego 2019 roku Sąd Najwyższy odrzucił wniosek sprawcy o kasację .
W jakich okolicznościach poznał pan ks. Jarosława P. ówczesnego proboszcza parafii w Ostrowitem ?
Miałem wtedy 9 lat. Ksiądz przygotowywał mnie i moich kolegów do pierwszej komunii świętej. W latach 1999 - 2003 był również nauczycielem szkoły w Ostrowitem. Ksiądz był osobą o silnym autorytecie. Miał bardzo duży posłuch, powiedziałbym nawet, że posiadał bardzo silne cechy przywódcze, które na pewno pomagały mu zjednywać sobie ludzi. Myślę, że to właśnie w pewnym sensie zachęciło mnie do tego, abym w latach 2000-2011 był ministrantem. Odkąd pamiętam w moim domu zawsze była bieda, z którą już od najmłodszych lat musiałem sobie radzić. Jak się później okazało ksiądz potrafił to umiejętnie wykorzystać.
W jaki sposób?
Znał doskonale sytuację w mojej rodzinie. Alkoholizm taty, brak środków na podstawowe potrzeby takie jak książki do szkoły czy ubrania. Korzystanie z dodatkowych środków pomocy społecznej było na porządku dziennym, a często i to nie wystarczało.
Pewnego dnia ksiądz zaprosił mnie na plebanię pod pretekstem lektury jakichś niedzielnych gazetek. Doskonale wiedział, że nie mieliśmy w domu łazienki i zaproponował mi, abym skorzystał z niej u niego. Wtedy wszedł za mną i wykorzystał po raz pierwszy. Po wszystkim ksiądz zapewnił mnie, że to nic złego i żebym o tym nikomu nie mówił.
Jako 9-latek instynktownie czułem, że to co zrobił ksiądz nie było czymś dobrym, jednak usprawiedliwiałem go w mojej głowie sądząc, że tak bogobojny człowiek, który służy przy ołtarzu nie mógłby mi zrobić nic złego. Nie pomyślałem nawet żeby komukolwiek o tym powiedzieć. Zresztą byłem przekonany, że to tylko jednorazowy incydent.
Spotkań było więcej?
Tak. Kiedy wydarzyło się to kolejny raz zrozumiałem, że to już jakaś forma praktyki. Zapytałem księdza, czy to co robimy nie jest czymś złym. Powiedział, że nie. Pamiętam, że kiedy byłem już starszy a naszym spotkaniom można było nadać formę w miarę regularną, ksiądz powiedział mi, że to co robimy jest grzechem, a ja nie mogę nikomu o tym powiedzieć. Straszył, że wtedy ludzie mnie zlinczują. Usłyszałem, że nie będę miał życia w naszej lokalnej społeczności. Co ciekawe, o sobie nie wspomniał ani słowem.
Czy sądzi pan, że gdyby na początku zdecydował się o tym komuś powiedzieć, to ksiądz poniósłby konsekwencje?
Jak wcześniej wspominałem, ksiądz miał niesłychany autorytet i posłuch. Wielokrotnie nakłaniał innych do zachwytu nad własną osoby. Kiedy jako ministrant towarzyszyłem księdzu podczas kolędy to pamiętam, że widząc biedne domy mówił nam: tutaj zaśpiewamy „Do szopy hej pasterze...” bo tu bieda z nędzą. Niejednokrotnie opowiadał też z jakimi grzechami przychodzą ludzie do spowiedzi. Nie mówił konkretnie o kogo chodzi, jednak był bardzo ironiczny, wręcz prześmiewczy. To wszystko budowało jego wizerunek w moich oczach. Wizerunek osoby, która nie bała się nikogo i niczego.
Czytając dokumenty z postępowania karnego i kanonicznego oraz ich uzasadnienia znalazłam informację, że w wieku 15 lat zamieszkał pan w tzw. bursie szkolnej prowadzonej przez Fundację Caritas w Grudziądzu. Jak do tego doszło ?
W wieku 14 lat sytuacja życiowa zmusiła mnie do podjęcia pracy. Pamiętam jak wychowawczyni na zakończenie szkoły podstawowej wystawiała oceny z zachowania i podwyższyła moją z bardzo dobrej na wzorową motywując to tym, że bardzo szybko musiałem przejąć na siebie obowiązki rodziców. Tak właśnie było. Sam kupiłem sobie pierwsze okulary czy nawet bilet na pociąg do okulisty, żebym mógł pojechać tam z mamą. W 2005 roku ksiądz Jarosław P. zaczął uświadamiać mnie, że dom rodzinny nie jest środowiskiem dla mnie. W międzyczasie patologia w mojej rodzinie narastała głównie przez alkoholizm taty. W 2006 roku postanowiłem zamieszkać sam i pomału remontowałem budynek gospodarczy znajdujący się na posesji rodziców. Kilka miesięcy później ksiądz Jarosław P. oznajmił, że załatwił mi miejsce właśnie w bursie w Grudziądzu. Było to coś absolutnie niesamowitego, gdyż ówczesny statut bursy mówił o przyjmowaniu dzieci po ukończeniu gimnazjum, a ja jako 15-latek ukończyłem jedynie szkołę podstawową. W porównaniu z rodzinnym domem czy plebanią u księdza, bursa była tym miejscem, o którym mogłem powiedzieć, że czułem się w pełni swobodnie i bezpiecznie. Nigdy na jej terenie nie dochodziło do aktów molestowania.
Przeglądając akta sprawy w obu postępowaniach znajdziemy też informację o mężczyźnie, który 13 lat mieszkał z księdzem na plebanii. Kuria podczas procesu kanonicznego ustosunkowała się do tego faktu jak do czegoś zupełnie normalnego i nie budzącego zastrzeżeń. Jak Pan to ocenia?
Wszyscy w naszej gminie wiedzieli, że ksiądz mieszkał na plebanii z mężczyzną, który pełnił funkcję tzw.” gosposi”. Prał, sprzątał, gotował, dbał o ogród. Można powiedzieć, że razem z proboszczem opiekował się plebanią. Poza tym prowadził kwiaciarnię. Miał dostęp do niektórych dokumentów parafialnych dotyczących np. intencji mszalnych. Nigdy nie nakryłem księdza na intymnych relacjach z tym mężczyzną jednak zastanawiało mnie, że zapraszał mnie na plebanię zawsze wtedy, kiedy on gdzieś wyjeżdżał.
Co spowodowało, że odważył się pan o relacji z księdzem w końcu komuś powiedzieć?
Nachalność księdza. Zaczęło dochodzić do sytuacji, w których wypytywał mnie o to, czy moi koledzy też lubią chłopców. Jednocześnie dawał do zrozumienia, że jestem jego wyłączną własnością i nie mam prawa wchodzić w relacje z kimś innym. Twierdził, że stosunki seksualne z nim są na pewno mniejszym złem niż stosunki seksualne z innymi. Chciał mnie na wyłączność. Zacząłem się dusić. W 2012 roku zgłosiłem się do wychowawczyni w bursie, której opowiedziałem o relacji z księdzem i zapytałem co mam z tym dalej zrobić, dokąd pójść. Zasugerowała bym się spotkał z byłym dyrektorem bursy, który w tym czasie był proboszczem w jednej z grudziądzkich parafii. Zdziwiło mnie, że zostałem skierowany do byłego a nie aktualnego dyrektora internatu. Wychowawczyni umówiła mnie z nim. Przebieg spotkania był bardzo oficjalny. Opowiedziałem wszystko. Ks. proboszcz po wysłuchaniu mnie postawił sprawę jasno i stwierdził, że jeżeli to co mówię ma tak solidne podstawy to powinienem napisać oficjalne pismo w tej sprawie do biskupa. Poinformował mnie również, że jeżeli są to tylko moje domysły to mam sprawę zostawić, żeby nikogo nie skrzywdzić. Kiedy twardo stałem przy swoim stanowisku ksiądz obiecał, że osobiście spotka się z biskupem toruńskim Andrzejem Suskim i zorientuje się w kurii co zrobić w mojej sprawie. Po dwóch tygodniach ksiądz zadzwonił do mnie i poprosił o spotkanie. Powiedział mi o spotkaniu z biskupem i poinformował, że do wszczęcia procedury zgłoszeniowej potrzebne jest moje oficjalne pismo.
Jak wspomina Pan przesłuchanie w kurii?
Moje pierwsze przesłuchanie w kurii trwało około trzech godzin. Było to przesłuchanie do wstępnego dochodzenia w kwestii możliwego popełnienia przestępstwa przeciwko VI przykazaniu. Później dostałem decyzję na piśmie o rozpoczęciu właściwego postępowania. W piśmie powoływano się na decyzje z Kongregacji Nauki i Wiary o rozpoczęciu postępowania przed sądem biskupim. Wtedy wezwano mnie na przesłuchanie po raz drugi. To już wspominam dużo bardziej traumatycznie. Począwszy od bardzo ciemnego pomieszczenia, w którym czułem się jakbym był pod ziemią. Promienie słońca praktycznie tam nie docierały. Odczytywano mi zeznania z poprzedniego przesłuchania jednocześnie je weryfikując.
Byłem punktowany po trzy razy w tych samych szczegółach. Zaraz po tym kilkakrotnie pytano mnie, czy to potwierdzam. Miałem nieodparte wrażenie, że bardzo próbowano złapać mnie na jakichś nieścisłościach. Zdziwienie budziło ponadto, że podczas przesłuchania nie było obecnego żadnego psychologa. Jako reprezentującego mnie przed sądem biskupim wyznaczono księdza, który został nazwany przez kurię „rzecznikiem sprawiedliwości”. W efekcie miałem wrażenie, że zamiast wsparcia koncentrował się na podważeniu moich wcześniejszych zeznań.
Po przesłuchaniu kilkakrotnie zwracałem się do kurii o udzielenie mi informacji dotyczących wypowiedzi świadków na mój temat. Słyszałem wtedy, że muszę czekać na wyrok i nie udzielą mi tych informacji, gdyż nie jestem stroną w sprawie. Taka postawa była dla mnie czytelną przesłanką, żeby złożyć doniesienie o przestępstwie stosownym organom ścigania.
Kiedy rozpoczęło się postępowanie karne?
W 2014 roku. W 2015 roku otrzymałem wyrok z kurii. Według informacji na wyroku oskarżonego księdza uznano niewinnym. Dokładnie sentencja brzmiała: „Nie udowodniono ks. Jarosławowi P. zarzucanych mu czynów”. Kiedy po otrzymaniu wyroku kanonicznego zadzwoniłem do kurii z pytaniem: co teraz dzieje się z księdzem Jarosławem P.? usłyszałem, że do czasu wyroku przed sądem karnym przebywa w rodzinnej miejscowości , w Pucku i sprawuje posługę kapłańską w tamtejszej parafii św. Faustyny. Poinformowano mnie również, że do czasu ogłoszenia wyroku w postępowaniu karnym ksiądz ma zakaz pracy z dziećmi. Tym większe było moje zdziwienie kiedy z czystej ciekawości wpisałem imię i nazwisko księdza w wyszukiwarkę Google i okazało się, że ksiądz bierze czynny udział w oficjalnych uroczystościach, które odbywają się w parafii św. Faustyny w Pucku. Okazało się, że ksiądz wcale nie stroni od dzieci. Widać go na zdjęciach z uroczystej mszy z okazji nadania imienia patrona szkole. Na zdjęciach kościół jest pełen dzieci.
Jak zakończyła się sprawa karna ? Czy sprawca aktualnie odsiaduje wyrok?
25 listopada 2016 roku Sąd rejonowy w Nowym Mieście Lubawskim wydał wyrok skazujący. W czerwcu 2017 roku Sąd Okręgowy w Elblągu podtrzymał wyrok pierwszej instancji. Jednak ksiądz odsiaduje karę dopiero od listopada 2018 roku z uwagi na to, że praktycznie od momentu uprawomocnienia się wyroku jego obrońca wnioskował o odroczenie ze względu na zły stan zdrowia. Jeszcze w trakcie procesu ksiądz udowadniał swoje schorzenia takie jak: cukrzyca, nadciśnienie czy padaczka.
W uzasadnieniu wyroku karnego można przeczytać, że właśnie zły stan zdrowia oraz dotychczasowa niekaralność wpłynęły na wymierzenie sprawcy jedynie 3 lat bezwzględnego pozbawienia wolności. Sąd kościelny uniewinnia, a sąd karny skazuje. Skąd ta rozbieżność?
W związku z rozbieżnościami w wyrokach zastanawiających jest kilka kwestii. Pierwszą z nich jest to, że na etapie procesu kanonicznego nie byłem badany przez żadnego psychologa. W uzasadnieniu jest jednak informacja, że przez psychologa badany był ksiądz Jarosław P.
Wiarygodność sądu biskupiego podważa fakt, że zeznawali przed nim ci sami świadkowie, których zeznania podczas późniejszego procesu karnego w jakimś stopniu przyczyniły się do skazania sprawcy. Ponadto z akt procesu karnego wynika, że podczas kiedy ja próbowałem uzyskać jakiekolwiek informacje związane z procesem kanonicznym mówiono mi, że nie jestem stroną w sprawie. Tymczasem oskarżony ksiądz Jarosław P. ,do czego sam się przyznał, był na bieżąco informowany o szczegółach przez kanclerza kurii.
Co dalej zamierza pan w tej sprawie robić?
Przede wszystkim chcę uzyskać informacje dotyczące tego, jaki status ma obecnie skazany ksiądz. Do tej pory nie wiem, czy w świetle stanowiska kurii i prawa kanonicznego po wyroku sądu karnego w dalszym ciągu może on pełnić posługę kapłańską. Z powodu licznych uchybień ze strony kurii w czasie procesu kanonicznego, które pokazał proces karny, jak chociażby zeznania niewiarygodnych świadków, szykuję razem z moim prawnikiem pozew cywilny. Zabezpieczone ślady w sieci pokazują, że podczas sprawy karnej ksiądz dalej pełnił posługę tylko gdzie indziej. Odnalezione materiały wcale nie wskazują aby ograniczał on kontakty z dziećmi. Koncelebrował ważne uroczystości religijne w Pucku.
Wiem, że kandydował Pan na wójta w swojej gminie.
Tak. Startowałem na to stanowisko jako kandydat niezależny. Wyborów nie wygrałem. Jestem jednak bardzo pozytywnie zaskoczony wynikiem. Ludzie wiedzą co mnie spotkało ale to znaczy, że podchodzą zarówno do mnie jak i do całej sprawy z szacunkiem. Z tego się cieszę.