Selfie na szaberplacu. Słynny bazar na Załężu przegrywa z galeriami [ZDJĘCIA, WIDEO]
Seksowne majtki, ciepłe skarpety, modne legginsy albo garnitur, ale i kilogram ogórków czy jabłek - to dziś kupimy na katowickim szaberplacu. Ten sprzed lat, a raczej te sprzed lat, słynęły z dżinsów i kaset wideo.
Katowicki szaberplac, niczym Latający Holender objawiał się to tu, to tam. W końcu bazar osiadł na dłużej w Załężu. I tu szeptano, że to raczej na krótko, a stoi niemal ćwierćwiecze. Handlarze wciąż drżą o przyszłość i o klientów. Tych ostatnich, jak mówią, podkrada im konkurencja. Detalicznych - galerie handlowe, hurtowników - większe ośrodki handlu spod Łodzi i Warszawy.
Pierwszy, najsłynniejszy szaberplac był przed kilkudziesięciu laty przy ulicy Sokolskiej w centrum Katowic. Znajdował się w miejscu, gdzie dziś stoi hotel, tuż obok Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych. Kto wpadał do stolicy województwa, ten musiał zajrzeć na ten "czarny rynek".
Gdy na półkach w sklepach hulał wiatr, tu można było dostać dżinsy, T-shirty, płyty z zachodnią muzyką i prasę kolorową z gatunku tej nieobyczajnej... - Tanie gazety pornograficzne, ale były też i lepsze "Penthouse'y" - wspomina pan Jerzy.
- Z tego miejsca szaberplac zniknął na przełomie lat 80. i 90. Na chwilę zatrzymał się przy ulicy Pukowca, potem na prywatnej działce przy Bocheńskiego i w końcu wrócił na Pukowca, gdzie jest do dziś - wspomina Adam Lidwin, dyrektor Zakładu Targowisk Miejskich w Katowicach.
Pan Henryk, który jak sam mówi, na Załężu handluje już zdecydowanie za długo, twierdzi, że jedyny prawdziwy szaberplac to był właśnie ten w centrum. Pamięta kolejne przeprowadzki na początku lat 90. Handlarze wspominają to pielgrzymowanie wciąż z emocjami, mówią, że wyrzucano ich z jednego miejsca na drugie. - Zdarzało się, że całą noc, na zmiany, pilnowaliśmy naszych bud. Dziś to się wydaje śmieszne, ale wtedy tak było. Chodziło o to, żeby nikt nas nie wyrzucił, ale i tak pewnego dnia przyjechały buldożery i wszystko zrównały z ziemią - opowiada. To było już na Załężu, w latach 90.
Jacek Siebel, dyrektor Muzeum Historii Katowic, pamięta z kolei, że Katowice miały kilka szaberplaców. - Jeden był nawet obok Rynku, przy Skarbku, tu można było dostać czyste kasety magnetofonowe, sprowadzane hurtowo z Wiednia, a przy Sokolskiej były dżinsy. Najlepszy był jednak szaberplac w Załężu, nie taki jak dziś, większy, na terenach zabranych potem pod Drogową Trasę Średnicową. Była tu nawet giełda samochodowa - wspomina. Na bazarze uczył się grać w trzy karty. - W ten sposób, w towarzystwie naprawdę ogromnej liczby osób, niejako w świetle jupiterów, okradano naiwnych ludzi - dodaje Siebel.
Dziś ostał się w Katowicach jeden bazar, wciąż nazywany szaberplacem - ten w Załężu (chociaż nieduży, ale widoczny i skutecznie obrzydzający miejską przestrzeń targ wciąż działa na pl. Synagogi przy ul. Mickiewicza).
Ten na Załężu jest zdecydowanie mniejszy niż kiedyś. Sporą część działek, na której dawniej stały namioty handlowców, zajęło Centrum Handlowe Załęże, otwarte dwa lata temu, czyli hala pod dachem, klimatyzowana, zatem z luksusami, których nie ma na bazarze. - Ale problemy ma nie targowisko, a CH Załęże, gdzie są wolne powierzchnie - ocenia Lidwin.
Bazar w Załężu dzieli się na owocowy i warzywny oraz odzieżowy. Jeszcze przed czterema latami stoisk na odzieżowym było 600. #- Dziś mamy o 60 mniej, ale to dlatego że następuje koncentracja kapitału. Handlowcy, którzy lepiej dają sobie radę, przejmują budki innych - wyjaśnia dyrektor ZTM. Na targu owocowo-warzywnym stoisk było 300. - I przybyło. Zainteresowanie rolników jest tak duże, że postawiliśmy 18 dużych, klimatyzowanych pawilonów. Ten targ ma się coraz lepiej, bo jesteśmy tańsi niż Kraków, przyjeżdżają do nas przede wszystkim rolnicy z Małopolski - tłumaczy Lidwin.
Handlowcy, to akurat nie zmieniło się od lat, narzekają. Na opłaty dla ZTM, że za wysokie, na klientów, że nie kupują i twierdzą, że nie mają gotówki, na hurtowników, że wolą jechać gdzie indziej i w końcu na samych siebie. - Ten bazar umiera (mowa o odzieżowym - przyp. red.) i w końcu umrze śmiercią naturalną - mówi pan Henryk. - To nie tylko dlatego, że klientów jest coraz mniej. Handlujący też nie są bez winy. Były takie lata, że godzina 8 rano i wszyscy budy już zamykali, bo od 3 przyjeżdżali hurtownicy, wtedy handlowali. Kiedy zwykli ludzie przychodzili rano i przed południem, to targ był już pusty - wspomina pan Henryk.
Najlepsze lata bazaru to przełom XX i XXI w., gdy w regionie nie było jeszcze tylu ogromnych galerii handlowych. W weekendy targ, zwłaszcza odzieżowy, nawiedzały tłumy. Można tu było kupić całą garderobę, od skarpetek przez garsonki, garnitury, sukienki, na torebkach kończąc.
- Teraz jak klienci przyjeżdżają, to więcej oglądają niż kupują. Kiedyś musieli taksówką wracać do domu, żeby się ze wszystkim zabrać - opowiada pani Agnieszka, na Załężu już od 17 lat. I wybrzydzają. - Kiedyś sweterki wyprzedawało się z jednego fasonu jak szły, do spodu. A teraz? Ten kolor, ten krój, z tego sztuka, z tamtego następna - wymienia pan Tadeusz.
Towar przez lata na Załężu się zmieniał. Dżinsu tureckiego tu już nie dostaniemy, za to w majtkach, skarpetkach, szalach, rękawiczkach, kurtkach, swetrach, bluzach, butach, torebkach możemy przebierać do woli. Są tu też suknie balowe i weselne, garnitury. I bogactwo rajstop - tygodniowo przywożą je trzy tiry.
Na szaberplacu najmocniej zmienia się moda, najmniej - nastroje. Do dziś, jeśli zapytać handlowców, jak im idzie, pytają, co komu do tego. Nadal ostrożni, bo a nuż znów ich stąd przegonią.