Seriale, których nie sposób dziś nie znać
W czasach Netflixa, HBO GO czy innych platform VOD na seriale wcale nie trzeba czekać tygodniami. Co wybrać spośród setek produkcji? Oto - nie ukrywamy - przegląd bardzo subiektywny.
Seriale w dzisiejszym świecie coraz częściej zastępują nam wielkie superprodukcje, na które chodzimy do kina. Często są realizowane przez tych samych twórców, którzy zdobywają Oscary za filmy fabularne, coraz częściej budżety seriali są tak duże, że ich producentów stać na to, by zatrudniać gwiazdy pokroju Anthony’ego Hopkinsa czy Nicole Kidman. Oczywiście jedni wolą subtelności Jane Campion w serialu „Top of the Lake”, a inni krwawą jatkę w „The Walking Dead”. Jednym i drugim chodzi jednak o dobrą rozrywkę.
Jedne z polecanych seriali są już definitywnie skończone, inne właśnie są emitowane, a w przypadku niektórych niecierpliwie czekamy na ciąg dalszy.
„Black Mirror” Rok produkcji: 2011
- O czym jest ten serial? - usłyszałam od kolegi, gdy zachwalałam mu tę brytyjską produkcję. - O nas - odpowiedziałam po chwili dłuższego zastanowienia. Bo trudno szybko opowiedzieć, o czym tak naprawdę jest ten serial. Autorzy biorą wycinek naszej rzeczywistości i przedstawiają go w wynaturzonej formie. Niczym średniowieczny Dyl Sowizdrzał pokazują świat w krzywym (sowim) zwierciadle. Były już przerażające formy reality show, upokorzenie premiera Wielkiej Brytanii (jak się okazało podczas słynnej „świńskiej afery” Davida Camerona - dość prorocze). W trzeciej serii mamy na tapecie m.in. życie w pogoni za lajkiem i za tym, jak oceniają nas inni, gry, które wkręcają się w nasz umysł, czy wreszcie skutki powszechnego hejtu. Takie problemy są kanwą nowych odcinków, kręconych już dla Netflixa.
Ostrzegam, to nie jest serial rozrywkowy, wprost przeciwnie, to produkcja, która wybija widzów z samozadowolenia, dobrego humoru, stawia pytania, na które być może nawet znamy odpowiedź, ale nic poza tym. To trochę świat na opak, ale taki, jaki wkrótce może się stać naszym udziałem. Charlie Brooker, twórca serialu, pogrywa z widzem całkiem nieźle, jak twierdzą młodsi widzowie w charakterystyczny dla wieku sposób - ten serial „ryje beret” jak żaden inny.
„Westworld” Rok produkcji: 2016
Największy hit HBO po „Grze o tron” - tak go zachwalano jeszcze przed premierą. Świetni aktorzy - z Anthonym Hopkinsem i Edem Harrisem na czele - świetna oprawa, świetna historia. Tak to miało wyglądać. Ale wszystko wskazuje na to, że „Westworld” nigdy takim hitem jak „Gra o tron” nie będzie. Akcja w tym serialu toczy się powoli, a scenarzyści skąpo dawkują widzom wskazówki, o co w tym wszystkim chodzi. To nie są proste historie, jak w „Grze o tron”, gdzie od początku było jasne, że bohaterami kierują podstawowe żądze: władza, seks i pieniądze. Tymczasem w „Westworld” mamy już za sobą piąty odcinek i dopiero powoli zaczynamy się domyślać, jak się może potoczyć ta opowieść. Jednym słowem, to serial specyficzny - albo natychmiast zachwyci, albo zostanie od razu odrzucony. Ale miłośnicy intertekstualności i intelektualnych zagadek będą zachwyceni, zwłaszcza że serial został wyprodukowany z niesłychaną starannością, ma kapitalną warstwę muzyczną i całkiem niezłe zdjęcia.
„Młody papież” („Il giovane papa”) Rok produkcji: 2016
Piękne zdjęcia to cecha kolejnej produkcji HBO, która odbije się szerokim echem, a w Polsce wywoła niejedną dyskusję. „Młody papież” kusi wysmakowanymi obrazami, świetnym aktorstwem (Jude Law, Diane Keaton, Silvio Orlando) oraz scenariuszem. Oto papieżem (Piusem XIII) zostaje pierwszy w historii Amerykanin, młody i przystojny kardynał Lenny Belardo (w tej roli świetny Jude Law), który pali na potęgę i… chyba - przynajmniej na razie - chce zmienić Kościół. Przybrane imię przywołuje oczywiste nawiązania do antypapieża Luciana Pulvermachera, czyli przywódcy i założyciela Prawdziwego Kościoła Katolickiego. Tutaj serialowy Pius XIII urzęduje w Watykanie i stąpa po śladach swoich poprzedników (św. Jan Paweł II został np. wspomniany w serialu jako ten, który zakazał palenia papierosów w papieskich budynkach). Reżyser Paolo Sorrentino, laureat Oscara za film „Wielkie piękno”, gwarantuje, że serial nie będzie nudny, nie będzie brzydki, nie będzie głupi. A czy będzie obrazoburczy? Na razie nie jest, ale być może wszystko przed nami.
„Nocny recepcjonista” („Night Manager”) Rok produkcji: 2016
To zdecydowanie - wbrew tytułowi - nie jest serial o nocnej zmianie w jakimś zapomnianym przez wszystkich hotelu, ale bardzo zgrabna opowieść szpiegowska oparta na powieści Johna le Carré. To nazwisko gwarantuje, że nudzić się nie będziemy. Do tego mamy świetne role Toma Hiddlestona i Hugh Lauriego. Ten drugi niczym nie przypomina lekko autystycznego doktora House’a, jest bezwzględnym przestępcą, który próbuje urządzić świat po swojemu. Ale tym razem show skradł mu Tom Hiddleston. Kto nie widział „Nocnego recepcjonisty”, ten nie jest w stanie zrozumieć globalnej histerii wokół obsady kolejnej części przygód Jamesa Bonda. Faktycznie, Hiddleston byłby znakomitym agentem 007 i być może już niedługo zastąpi Davida Craiga. To mogłaby być „dobra zmiana” w bondowskiej serii, bo bohater grany przez Craiga jest już trochę wypalony. A na razie nie ustają spekulacje na temat drugiej serii „Nocnego recepcjonisty”. Co prawda wątki z książki le Carré zostały wyczerpane, ale - jak się niejednokrotnie przekonaliśmy - nie jest to przeszkodą dla pomysłowych scenarzystów.
„Upadek” („The Fall”) Rok produkcji: 2013
To kolejny serial oparty na świetnej grze dwojga aktorów. Gillian Anderson urodziła się, by zagrać nadinspektor Stellę Gibson, stworzyła jedną z ciekawszych policjantek w dziejach telewizji. Z kolei Jamie Dornan (tak, tak, ten właśnie mroczny pan Grey z erotycznej trylogii) wciela się w czarny charakter. Rozgrywka pomiędzy nimi wystarczyła na zrobienie aż trzech serii - i żadna z nich nie jest nudna. Przemyślany scenariusz, miejsce akcji, czyli Belfast, świetna gra aktorów sprawiły, że widzowie w Wielkiej Brytanii od razu po ostatnim odcinku zaczęli się domagać kontynuacji. Niewykluczone więc, że charyzmatyczna Stella Gibson powróci, a na razie warto obejrzeć poprzednie serie (są dostępne m.in. na Netfliksie oraz HBO GO) i czekać, aż któraś z polskich telewizji pokaże koniec tej historii. Produkcja BBC sprawia, że nikt nie jest wobec tej historii obojętny.
„The Missing” Rok produkcji: 2014
Po pierwszej, znakomitej serii serial właśnie powrócił z drugą, a jedynym łącznikiem jest postać Juliena Baptiste’a grana przez Tchéky’ego Karyo. Znów mamy też do czynienia z tajemniczym zaginięciem dziecka. W pierwszej serii był to chłopiec, który zniknął w tajemniczych okolicznościach, a kolejne odcinki odsłaniały ból zrozpaczonych rodziców i bezskuteczne poszukiwania. W drugiej historia jest nieco odmienna - nie będzie specjalnym spojlerem ujawnienie tego, że porwana dziewczynka powraca. To wcale nie oznacza jednak happy endu, wprost przeciwnie, wszystko jest jeszcze bardziej tajemnicze, a scenarzyści pewnie jeszcze niejeden raz zaskoczą widzów. Krytycy podnoszą, że - przynajmniej na początku - fabuła zbyt nawiązuje do innego brytyjskiego serialu „Thirteen”, ale to złudzenie szybko mija. Ujawnienie najciekawszych tajemnic rodziny Alice Webster wciąż przed nami.
„Peaky Blinders” Rok produkcji: 2013
Kolejna perełka produkcji BBC. Jeśli ktoś zdołał przegapić trzy serie, które już powstały, powinien natychmiast to nadrobić. Historia może jest banalna, bo pokazuje, jak w latach 20. ubiegłego stulecia młody chłopak romskiego pochodzenia próbuje zostać najważniejszym gangsterem w Birmingham. Gdyby chodziło tylko o to, serial można by pominąć. Wysmakowane obrazy, niesamowite kostiumy i Cillian Murphy w roli głównego bohatera Tommy’ego Shelby’ego sprawiają, że to serial naprawdę wart uwagi. Postacie drugoplanowe są nie gorsze, Helen McCrory w roli ciotki Polly czy Sam Neill w roli komisarza policji tworzą znakomite kreacje. Serial jest bardzo popularny na Wyspach, dość powiedzieć, że młodzi brytyjscy hipsterzy lubią się ubierać w stylu Shelby’ego, a szczególnym powodzeniem cieszą się kaszkiety à la Tommy. Wielbiciele „Peaky Blinders” czekają na czwarty sezon (a już wiadomo, że powstanie też piąty), tymczasem warto nadrobić poprzednie serie.
„The Affair” Rok produkcji: 2014
Historia pewnego romansu, która na przestrzeni dwóch sezonów rozrosła się w kłębowisko emocji, zbrodni, zaniechań i… nienawiści. 20 listopada premiera trzeciej serii, która - miejmy nadzieję - będzie przypominała tę pierwszą. To, co na początku serialu było jego mocną stroną - czyli pokazywanie tej miłosnej historii z różnych punktów widzenia - trochę niepotrzebnie zaczęło się nadmiernie gmatwać. Co nie zmienia tego, że jest to serial bardzo przemyślany i bardzo dobrze zagrany. Ruth Wilson w roli Alison jest znakomita, nie ustępuje jej Dominic West w roli Noah. To serial obsypany nagrodami (Złoty Glob w 2015 r.), a choć porusza sprawy związane z emocjami, powinien się spodobać nie tylko kobietom.
„Artyści” Rok produkcji: 2016
Czas na polskie propozycje. Tym razem serial produkcji TVP, zbierający niewiarygodnie dobre recenzje, choć jest niewątpliwie specyficzny. W sposób nieco manieryczny i nieco przerysowany przedstawia ekipę teatralną w dość dramatycznym momencie: zmiany dyrektora placówki. Akcja szybko się zapętla, ale scenarzyści prowadzą ją bardzo sprawnie, w czym niewątpliwie pomagają świetni aktorzy: Edward Linde-Lubaszenko, Ewa Dałkowska, Jerzy Trela czy Mikołaj Grabowski. Co ciekawe, serial jest znacznie mniej popularny niż produkcje innych stacji telewizyjnych. A szkoda. Kto przegapił, może osiem odcinków obejrzeć na platformie VOD TVP.
„Belfer” Rok produkcji: 2016
Odwrotnie niż o „Artystach” o „Belfrze” słyszał prawie każdy, a media społecznościowe żyją pytaniem: „kto zabił Walewską”. Niewątpliwie to serial dobrze zrealizowany, dobrze napisany i porządnie zrealizowany. Jeśli do tego dołożyć kilka świetnych ról (Krzysztof Pieczyński, Robert Gonera, Łukasz Simlat), kilka gwiazd (Magdalena Cielecka, Maciej Stuhr), mamy telewizyjny hit i całkiem przyzwoitą historię kryminalną. Przy okazji całkiem barwnie pokazano tzw. Polskę powiatową, a rzeczywistość małego miasteczka niedaleko wschodniej granicy nie jest tylko tłem, ale wręcz kolejnym bohaterem serialu. Oczywiście „Belfrowi” daleko do mrocznych skandynawskich historii, ale ogląda się go całkiem przyjemnie.
„Poldark” Rok produkcji: 2015
Aidan Turner odtwarzający rolę głównego bohatera w tym serialu potrzebował zaledwie kilku odcinków pierwszej serii, by stać się najbardziej pożądanym i seksownym mężczyzną w Wielkiej Brytanii. Znów historia na pozór banalna, ale zrealizowana przez BBC z takim smakiem i wyczuciem, że chce się ją oglądać bez końca. TVP rozpoczęła właśnie emisję drugiej serii (zaledwie kilka tygodni po brytyjskiej premierze), więc nie pozostaje nic innego, jak nadrobić szybko pierwszy sezon i na bieżąco śledzić losy pięknej Demelzy i Rossa Poldarków. Generalnie jest to pozycja adresowana do kobiet, ale mężczyźni - zwłaszcza w drugiej serii - też mogą się odnaleźć w świecie XVII-wiecznej Kornwalii. Na plus można zapisać niesamowite kornwalijskie plenery oraz fantastyczne kostiumy.
„This Is Us” Rok produkcji: 2016
Historia trochę banalna, a trochę niesamowita, do tego nieco zagmatwana. Zwłaszcza na początku widz może być trochę zagubiony w retrospekcjach, ale wszystko dość szybko staje się czytelne. Proste historie opowiedziane w prosty sposób też mają moc, a „This Is Us” jest tego najlepszym przykładem. Prawdziwe emocje, prawdziwe problemy, prawdziwe motywacje - to serial dla dorosłych, oczywiście nie ze względu na nieprzyzwoite sceny, ale motywacje, które rządzą bohaterami. Bohaterowie mają po 36 lat i do zbliżonej temu grupy wiekowej pewnie ta historia trafi najlepiej.
„Wersal. Prawo krwi” („Versailles”) Rok produkcji: 2015
Francuska serialowa superprodukcja opowiada o złotym wieku Francji, czyli czasach panowania Ludwika XIV Burbona. George Blagden, który wciela się w Króla Słońce, robi to znakomicie, a historia opowiadająca o władzy, namiętnościach i zdradach wciąga już od pierwszego odcinka. Trudno mówić o całkowitej wierności faktom historycznym, ale przecież nie o to chodzi w serialowej rozrywce. Pierwsza seria już za nami, po nowym roku francuski Canal+ ma wyemitować drugą, która pewnie szybko zostanie pokazana również w Polsce. Naprawdę warto ją obejrzeć.
„Top of the Lake” Rok produkcji: 2013
Bardzo specyficzny, dość mroczny serial, którego akcja dzieje się w Nowej Zelandii. Reżyserka Jane Campion gwarantuje, że otrzymamy świetną produkcję. Klimat nieco przypomina seriale skandynawskie, ale niektórzy doszukują się też nawiązań do „Miasteczka Twin Peaks”. Oto po latach w swoje rodzinne strony wraca detektyw Robin Griffin i zostaje od razu wmieszana w trudne śledztwo dotyczące molestowania i ciąży dwunastoletniej dziewczynki. Przy okazji -jak się szybko okazuje - sama ma bardzo wiele swoich spraw do załatwienia. Każdy kolejny odcinek odsłania nowe tajemnice, które sprawiają, że na całą historię patrzymy zupełnie inaczej. Druga seria zapowiada się równie obiecująco, akcja będzie dotyczyła innej zbrodni i tym razem toczyć się będzie w Australii. W obsadzie anonsowana jest sama Nicole Kidman.
„The Walking Dead” Rok produkcji: 2010
Dla koneserów. Jeśli komuś jeszcze nie znudziły się hektolitry posoki, krwi, tłumy obrzydliwych zombi, wymyślne rodzaje śmierci, powinien być zadowolony z najnowszej serii tego bardzo popularnego serialu. Pierwszy odcinek siódmej serii dosłownie ściął wszystkich z nóg, a twórcy serialu w przedpremierowych teaserach bawili się z widzami niczym producenci „Gry o tron”. Odpowiedź na pytanie „kto zginie” była równie dobrze strzeżona jak to, czy Jon Snow umarł nieodwracalnie, czy jednak w którymś momencie ożyje. Kolejne odcinki są zdecydowanie mniej udane, ale to prawo tego serialu - zapętla się dość powtarzalnie w środku sezonu, by w ostatnim odcinku trzasnąć widza obuchem w głowę.
„Shetland” Rok produkcji: 2013
Zbrodnia prawie na końcu świata, czyli na Wyspach Szetlandzkich. Nazwa znana w Polsce głównie dzięki popularnym w PRL szetlandom - swetrom z wełny owiec szetlandzkich. Tutaj na małych wysepkach (z których tylko 15 jest zamieszkanych) śledztwa prowadzi Jimmy Perez. Hiszpańskie nazwisko dowodzi, że jest potomkiem rozbitka z Wielkiej Armady, który musiał się osiedlić na dalekiej północy. Śledztwa są zagmatwane, a przyroda wokół oszałamiająca. Znów - ten serial jest bliski klimatem skandynawskim perełkom, takim jak „Forbrydelsen” lub „Most nad Sundem”.
„Cromo” Rok produkcji: 2015
Dość nietypowe, bo to kryminalny serial rodem z Argentyny. Na tle miłosnego trójkąta zawiązuje się główny wątek dotyczący kwestii związanych z ekologią i zatruwaniem środowiska. Serial wart obejrzenia choćby po to, by się przekonać, że Ameryka Południowa to nie tylko długaśne i niemożliwie nudne telenowele. Przy okazji doświadczamy nieco innej kultury i obyczajowości, a także innego spojrzenia na świat. Klimat serialu jest nieco gęsty, a fabuła nie jest prowadzona tak sprytnie, jak robią to scenarzyści ze Skandynawii, ale serial z Argentyny obejrzeć warto.