Redakcja Joanna Pietruszewska i Łukasz Sołtysik Oddziałowe Biuro Badań Historycznych IPN we Wrocławiu
Stanisław Pituła, ur. 1958 r. we Wrocławiu. W latach 1978–1982 pracownik Wrocławskiej Stoczni Rzecznej (WSRz) we Wrocławiu. 26 VIII–1 IX 1980 r. współinicjator, uczestnik strajku okupacyjnego załogi WSRz, członek Zakładowego Komitetu Strajkowego; IX-XII 1980 r. członek Zakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ „Solidarność” we WSRz. 13–15 XII 1981 r. uczestnik strajku włoskiego w stoczni. XII 1981 – XI 1982 kolporter prasy podziemnej oraz uczestnik zbiórek pieniędzy dla Tajnej Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” we WSRz. W XI 1982 r. powołany do dwuletniej zasadniczej służby wojskowej, trafił do kompanii karnej dla działaczy „Solidarności” w jednostce Wojska Polskiego w Jarosławiu. W latach 1984–1986 kolporter podziemnych wydawnictw we Wrocławiu, współpracownik Stanisława Kościowa. (Opracowała Joanna Pietruszewska).
Niezadowolenie społeczne zaczęło narastać w stosunku do władz PRL i „bratniego” ZSRR. Jednym z pierwszych aktów buntu była akcja kolejarzy w Lublinie, którzy przyspawali do szyn skład pociągu towarowego do ZSRR, załadowanego towarami, których brakowało w naszych sklepach (…).
14 sierpnia 1980r. rozpoczęły się strajki na Wybrzeżu, początkowo w Gdańsku i Szczecinie. O tej sytuacji pozostała część kraju dowiedziała się z opóźnieniem, najpierw z relacji prywatnych i listowych oraz z zagranicznych rozgłośni radiowych jak Radio Wolna Europa (RWE), „Głos Ameryki” z Waszyngtonu i BBC Londyn. Słuchanie tych rozgłośni miało dodatkowy „smaczek”, bo były bardzo mocno zagłuszane. TVP i Polskie Radio kontrolowane przez PZPR nie informowały o niepokojach w kraju i strajkach na Wybrzeżu. Dopiero jak fala strajków zaczęła rozlewać się na cały kraj, pojawiły się zdawkowe informacje o protestach.
Początek strajku
Strajk we Wrocławiu rozpoczął się we wtorek 26 sierpnia. Dzień wcześniej kolega poinformował mnie, abym następnego dnia wcześniej wyszedł do pracy, bo będą utrudnienia w komunikacyjne... Rano jeszcze komunikacja miejska rozwiozła ludzi do pracy, a po godzinie 7.00 transport miejski zaczął wygaszać kursowanie tramwajów i autobusów. We Wrocławskiej Stoczni Rzecznej (WSRz) na Kowalach pracę rozpoczynało się o godz. 6.00. Przyjechałem rano do stoczni i zobaczyłem, że jest poruszenie. Nie przystąpiliśmy do pracy, tylko zaczęliśmy się gromadzić przy pochylni oraz rozmawiać o sytuacji strajkowej w kraju. Do nas dołączali kolejni pracownicy z innych wydziałów, liczba zgromadzonych rosła.
W trakcie dyskusji między sobą doszliśmy do wniosku, że musimy przyłączyć się do tego wielkiego strajku, który już trwał na Wybrzeżu. Kierownik Wydziału I kadłubowego także się pojawił. Podyskutował, częściowo nas poparł, ale powiedział, żebyśmy się rozeszli do pracy, bo strajkowanie nic dobrego nie przyniesie, zwłaszcza w takich realiach politycznych i geopolitycznych, w jakich nasz kraj musi funkcjonować, że i tak nic nie wskóramy. Zdecydowana większość stoczniowców nie uległa „mądrościom” i sugestiom kierownika, a ludzi wciąż przybywało...Po godzinie 7.00 dołączyli do nas pozostali pracownicy z biurowca, zaopatrzenia i służb gospodarczych. Wówczas poczuliśmy się silną i zgraną dużą załogą. Z przybyłych pracowników zabrał głos p. Jurek Kozłowski (a głos miał donośny) i opowiedział, że jak jechał do pracy to odczuwało się na mieście nastrój, że „coś się wydarzy”... Na zgromadzeniu przy pochylni pojawiła się wola poparcia strajkującego Wybrzeża i przystąpienia do strajku!!! Pomyślałem: robotnicy nie są sami, dołączają ludzie z biurowca – to dobrze. Trzeba usiąść, wybrać komitet strajkowy (KS) i określić się co do formy strajku... Byłem jednym z inicjatorów wytypowania do KS przedstawicieli z każdego wydziału.
Usiedliśmy w świetlicy. Duża część została na zewnątrz, nie wszyscy się zmieścili, bo było to spontaniczne spotkanie. Byliśmy zdeterminowani, by protestować razem z Wybrzeżem. Narada w świetlicy: wybieramy KS, z każdego wydziału po dwie osoby. zabrałem głos, powiedziałem: „Robimy patrole i pilnujemy, by w zakładzie był porządek, bo mogą być prowokacje”. Zaczęliśmy typować swoich przedstawicieli. Pan Walerian Szczypczyński, później przewodniczący KS, mówi: „Ja bym proponował tego młodego człowieka”. Zaakceptowali mnie. Uznali, że mogę być z naszego Wydziału I. Oprócz mnie najmłodszego wiekiem wybrano Jana Gadejskiego; z Wydziału II – kierownika inż. Janusza Lenika i Józefa Talatkę; z Wydziału III – Bogusława Sierkiewicza i Jana Opalińskiego; z transportu i zaopatrzenia – Wacława Lekszyckiego i Mariana Gunię; z biurowca – Jana Gaja i Zbigniewa Przydziała; z działu głównego mechanika W. Szczypczyńskiego. Komitet został utworzony. Opracowaliśmy komunikat dla załogi, w którym ogłosiliśmy skład KS, oraz że protest będzie miał charakter strajku okupacyjnego. Nie pracujemy i nie wychodzimy z zakładu. Jedynie kobiety były zwolnione z rygoru strajku okupacyjnego. Przychodziły do stoczni na osiem godzin i wracały do domów. Każdego dnia rano przynosiły nam nowe informacje o nastrojach w mieście i wśród rodzin.
Codzienność strajkowa
KS przejął zakład z pełną odpowiedzialnością za porządek i bezpieczeństwo na terenie stoczni. Powołaliśmy strajkowe grupy porządkowe, w formie straży robotniczej. Jej członkowie nosili opaski biało-czerwone. Ustaliliśmy następujące zasady: zakaz picia alkoholu; jeżeli ktoś będzie próbował robić jakieś akcje łamistrajkowe, to będziemy starali się taką osobę wykluczyć ze strajku. Strajk nie był przecież obowiązkowy. Było parę prowokacyjnych sytuacji… 2–3 osoby musiały opuścić zakład, gdyż nie chciały się dostosować do rygorów protestu.
Trwały dyskusje w gronie KS. Ludzie przychodzili do nas z różnymi bolączkami, których nie zapisywaliśmy, lecz omawialiśmy na bieżąco, bo wszystko odbywało się spontanicznie. Czuwaliśmy, aby atmosfera była podniosła i żebyśmy czuli odpowiedzialność za to, o co walczymy.
W strajku uczestniczyło około 1000 osób. Coś trzeba było jeść i gdzieś trzeba było spać. Z tym problemem załoga sobie poradziła. Mieliśmy w miejscu pracy sklepik zakładowy. O wędlinach można było zapomnieć. Był tylko salceson, ale tak podłej jakości, że mówiło się „cwaniak”. Dlaczego „cwaniak”? Bo nie udało się go wywieźć za granicę. A pasztetowa to tzw. kity szklarskie, aby zapchać żołądek… Poza tym dostępny był też serek topiony z kminkiem i inne. I nagle do tego sklepu samochód przywiózł zaopatrzenie (zdecydowanie lepsze niż dotychczas w nim widzieliśmy): m.in. lepsze wędliny, po to, żeby poprzez żołądek ludzi ułagodzić. Oczywiście skorzystaliśmy z tej lepszej oferty, bo trzeba było coś jeść. Na szczęście w stoczni mieliśmy bardzo dobrze działającą stołówkę zakładową, która mimo strajku funkcjonowała i tam jedliśmy obiady.
Spaliśmy gdzie się dało. My z produkcji spaliśmy m.in. na remontowanych statkach. Było lato, ciepło, byliśmy młodzi, więc można było spać wszędzie. Pracownicy z biurowca spali w śpiworach dostarczonych przez rodziny, na podłodze, biurkach lub krzesłach w swoich pokojach. Jakoś sobie radziliśmy.
Było wiele miłych gestów popierających nasz strajk. Przychodzili członkowie rodzin, przyjaciele i znajomi. Były spontaniczne akcje. Oprócz bliskich, również obcy ludzie przynosili na bramę jedzenie, kwiaty dla strajkujących. Zdarzało się, że gdy taksówkarze kogoś podwozili do stoczni, to nie brali pieniędzy. Czuło się, że zaczynamy grać do jednej bramki. Przychodzili ludzie z innych zakładów, z dzielnicy Psie Pole i mówili, że chcieliby się skontaktować z KS, żeby im doradzić, jak mają zorganizować w swoim zakładzie strajk. Pamiętam, że do naszego KS przybyły co najmniej dwie lub trzy takie zakładowe delegacje.
W ciągu dnia strajkujący organizowali sobie różne zajęcia – grali w piłkę nożną, czytali gazety i książki, wieczorami słuchaliśmy audycji RWE, niektórzy grali w karty.
Strajkiem we WSRz zainteresowała się także lokalna prasa. Odwiedził nas z fotoreporterem Julian Bartosz, wicenaczelny redaktor „Gazety Robotniczej” (gazeta była organem prasowym Komitetu Wojewódzkiego PZPR we Wrocławiu) w celu spisania relacji ze strajku w stoczni. Odbyła się rozmowa J. Bartosza z członkami KS. Powiedzieliśmy, że popieramy strajki na Wybrzeżu i postulaty gdańskie. Nie wyraziliśmy zgody na zrobienie zdjęć członkom KS. Fotoreporter zrobił tylko kilka zdjęć na pochylni przedstawiających pracę w stoczni.
Współpraca KS z MKS we Wrocławiu
Dyrekcja pozwoliła, żeby KS korzystał z zakładowego samochodu. Radziecka Wołga była do naszej dyspozycji. Bywało tak, że ktoś z KS jechał na ul. Grabiszyńską i przywoził informacje oraz materiały strajkowe. Kontakt telefoniczny był prawie niemożliwy. Pamiętam na przykład, że pan W. Szczypczyński próbował dzwonić i nie mógł uzyskać połączenia. Zdenerwowany tym faktem, do słuchawki rzucił wiązankę wulgaryzmów i nagle sukces. Zadowolony wykrzyknął: „Widzicie? Poskutkowało, mamy łączność!”.
Z powodu utrudnionej łączności telefonicznej w mieście, nie mieliśmy informacji co działo się w siedzibie Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego (MKS) w Zajezdni Autobusowej nr VII MPK przy ul. Grabiszyńskiej. Drugiego dnia strajku wysłaliśmy naszego przedstawiciela Zbigniewa Przydziała do Zajezdni w celu nawiązania współpracy. Pan Przydział wszedł w skład MKS, a naszym łącznikiem z Zajezdnią został J. Talatka. Jeden raz wysłano mnie z komunikatem naszego KS na ul. Grabiszyńską. Był tam tłum ludzi, wielu przedstawicieli zakładów pracy Wrocławia, gorąca atmosfera. Przywiozłem stamtąd do stoczni materiały strajkowe. Informacje przywożone przez łączników przekazywaliśmy podczas codziennych spotkań KS z załogą. Komunikaty przepisywaliśmy też przez kalkę na maszynie do pisania. Zajmowały się tym dwie panie, których nazwisk nie pamiętam.
Wyprawa do Gdańska
Wiedzieliśmy, że Wrocław nie ma kontaktu z Gdańskiem, więc nasz KS postanowił wysłać delegację zakładową do Gdańska, aby przekazać poparcie naszej załogi oraz wrocławian dla postulatów gdańskich. Zakładową Nysą pojechało dziewięć osób (m.in. Marian Ćwiklik oraz kierowca Wacław Pięta). Przed Bydgoszczą milicja ich zatrzymała i nakazała zawrócić, ale zadaniem kolegów było dotarcie do celu, więc pojechali inną drogą. Zatrzymano ich znów koło Nakła i potem już patrol MO eskortował ich od granicy do granicy każdego kolejnego województwa, żeby jechali prosto do Wrocławia. Na szczęście obyło się bez zatrzymania emisariuszy na komendzie MO. Milicja „odprowadziła” ich pod same bramy zakładu. (…)
Dyrekcja wobec strajku
Dyrekcja nie przeszkadzała w działalności KS, ale też specjalnie nie pomagała. Za to bacznie obserwowano przebieg wydarzeń w stoczni. Pierwszego dnia wieczorem, pamiętam, że przyszedł do KS wicedyrektor Kowaluk, by porozmawiać na temat strajku i sytuacji w kraju. Powołując się na homilię kardynała Stefana Wyszyńskiego wygłoszoną tego dnia na Jasnej Górze chciał skłonić członków KS do zakończenia protestu. Podkreślał, że na nas spoczywa odpowiedzialność za losy załogi i dobro kraju. Polemikę z nim prowadzili głównie W. Lekszycki i J. Lenik, którzy kontrowali go mówiąc, żeby nie straszył nas rozlewem krwi, bo odpowiedzialność za to, co się może wydarzyć, spoczywa również na władzach kraju.
Msza święta
Atmosfera wśród strajkujących cały czas była podniosła. W telewizji i radiu podawano dłuższe relacje z negocjacji. Władza godziła się na coraz więcej postulatów. Znaliśmy postulaty gdańskie. Wypisaliśmy je na szarym papierze i zawiesiliśmy przy świetlicy – to musiało być! Cały czas była prowadzona akcja uświadamiająca.
Nadchodzi weekend – postanowiliśmy, że w niedzielę zorganizujemy mszę świętą na terenie stoczni. Pamiętam, że ksiądz pochodził z kościoła św. Antoniego na Karłowicach. Do mszy świętej służył Pan Wiesław Skwierzyński. Stolarze zrobili przy bramie głównej ładny ołtarz na postumencie, był obrus, biało-czerwone flagi, ludzie przynosili kwiaty gladiole (sierpniowe). Cała brama stoczni została udekorowana. We mszy świętej wzięła udział większość strajkujących osób, widząc po drugiej stronie bramy swoje rodziny. Czuliśmy, że strajk będzie się miał ku końcowi...
Zakończenie strajku
Wspólnie oglądaliśmy relację z Gdańska. Zakładowy czarno-biały telewizor ustawiliśmy na zewnątrz, żeby każdy chętny mógł obejrzeć relację z Gdańska. Po południu, po podpisaniu porozumienia zaśpiewaliśmy hymn państwowy. Wszyscy stanęli i zaśpiewali – było to wzruszające. My też postanowiliśmy podpisać porozumienie z Dyrekcją. Ludzie poszli do domu, a my – członkowie KS – zostaliśmy do rana. KS spisał protokoły przekazania zakładu Dyrekcji. Wicedyrektor Kowaluk z zadowoleniem odebrał zakład.
Ostatnia noc, 31 sierpnia. Czuło się ulgę i zadowolenie, że coś wywalczyliśmy. Nie chcieliśmy wywracać tego systemu, chcieliśmy tylko, żeby socjalizm miał ludzką twarz. Nam się wtedy nie śniło, że za 9–10 lat będą wybory, że Polska kiedyś wstąpi do NATO, do Unii Europejskiej. Ubiegaliśmy się o to, żeby władza lepiej współpracowała ze społeczeństwem, żebyśmy mogli oglądać mszę świętą w telewizji, żeby był sprawiedliwy podział pensji itd. Wszystko, co jest w 21 postulatach – osiągnęliśmy, a potem wiadomo, jak się wszystko potoczyło...