Z prawej: Jeden z młodego narybku Karnickich. Ten pies nie gryzł, stanowił rekwizyt w petersburskim atelier.
Powracam do „skarbów” znalezionych w ubiegłym roku w rozbieranym starym domu przy ul. Klonowej, w dawnym mieście kolejarzy - Starosielcach.
Do dr. Krzysztofa Jakubowskiego trafiły między innymi: szykowna, mała walizeczka z bogatym wyposażeniem oraz dwie czapki polskich korporacji akademickich Śniadecia i Leonidania.
Ta pierwsza korporacja powstała w Wilnie w 1926 r. na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Stefana Batorego, kilku jej członków pochodziło z naszego regionu i tu pracowało zaszczytnie po wojnie (m.in.: Jan Bagan - przychodnie kolejowe, profesorowie AMB Wacław Dzieszko, Zygmunt Kanigowski i Aleksander Krawczuk, zasłużony w szpitalnictwie wojskowym Alfons Prus, dyr. szpitala w Grajewie Kazimierz Stańczuk). Leonidania powstała również w Wilnie w 1927 r. wśród studentów medyków, kilku jej burszów i filistrów po wojnie zasiliło szpitale na Białostocczyźnie, z nich najbogatszą biografię miał wspomniany już prof. W. Dzieszko oraz dr med. ordynator Władysław Giedrojć-Juraha.
Niestety, nasza wiedza o korporacjach akademickich wciąż nie jest pełna, ten temat był skazany na przemilczenie w PRL. Korporacje jednak odrodziły się, czy skupiają i osoby w terenów województwa podlaskiego? Pan dr K. Jakubowski ma inny kłopot, obie czapki (haftowane dekle, ładna kompozycja barw) są bardzo zniszczone, ich renowacja wymaga dużych zachodów i finansów też.
Polacy w Petersburgu
Tom o takim tytule wydał w 1984 roku prof. Ludwik Bazylow, a wybrane wątki prezentował nam na wykładach i na seminarium doktorskim w Instytucie Historycznym UW. „Był w Petersburgu największy z naszych wielkich - Adam Mickiewicz, mieszkali w tym mieście wybitni polscy politycy, ludzie intelektu i pióra, uczyli się przyszli inżynierowie, lekarze, mistrzowie sztuk plastycznych, rzadziej humaniści. Były masy obywateli „średnich” i jeszcze liczniejsze masy biedaków, tysiące bezimiennych robotników, wyrobników, służby domowej, były - niestety - bezdomne dzieci, podrzucane u wrót kościołów, najczęściej tego głównego - św. Katarzyny przy Newskim Prospekcie”. Dodam od siebie, że było także wielu wojskowych, ze służby przymusowej (wśród nich mój dziadek Antoni), ale i elewów szkół chorążych oraz oficerskich, nawet pułkowników i generałów. Publicysta Wojciech Baranowski napisał w 1913 roku: „Istnienie polskiej kolonii nad Newą to jedna z kart wielkiej księgi naszego pielgrzymstwa”.
Krótko przypomnę inne jeszcze ważne postacie i momenty. Docierały od czasów Piotra I na dwór carski poselstwa Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Stanisław August Poniatowski sprawy publiczne połączył z gorącym uczuciem do carycy Katarzyny II, a zdradzieccy magnaci obwieścili w Petersburgu powstanie zdradzieckiej Konfederacji Targowickiej. Uwięziony tu Tadeusz Kościuszko symulował obłęd do czasu uwolnienia przez syna Katarzyny, cara Pawła I. Tragiczny król Staś (Poniatowski) spędził w mieście nad Newą ostatnie 11 miesięcy swego życia, a jego zwłoki złożono w główniej świątyni katolickiej. Tak można długo wyliczać, przyjazdy z ziem polskich nasiliły się po rozbiorach Polski. Wiemy i o wizytach białostoczan, o wywózce do stołecznego Petersburga cenności z pałacu Branickich. Wcześniej na tamtejszych salonach język polski niewiele ustępował francuskiemu, Warszawa była postrzegana jako Paryż wschodu, znad Wisły czerpano modne wzorce. Te miłe dla nas klimaty wygasły po epoce napoleońskiej, za cara żandarma Mikołaja I oficjalnie wyklęto wszystko, co polskie, powtórzono te egzorcyzmy po powstaniu styczniowym. Ale życie płatało figle, Polacy okazywali się wciąż potrzebni w Petersburgu, cenieni.
Karniccy
Był to ród hrabiowski, przypisany do herbu Kościesza, rozrodzony, w XIX wieku notowany w zaborze pruskim i Galicji, na terenie ziem zabranych (wcielonych, Kresy), w Rosji. Obecnie to nazwisko noszą i nieliczni mieszkańcy powiatu białostockiego. Najbardziej znany był chyba gen. Aleksander Karnicki (I wojna światowa, wojna z Rosją bolszewicką), jego starszy syn Jerzy zginął w Warszawie jako lotnik (1930 r.), a młodszy Borys (ur. we Władywostoku), dowodził ORP „Sokół” i pozostał po wojnie w Anglii.
Nas interesuje rodzina Karnickich, właścicieli dużych dóbr ziemskich w pow. Mołodeczno. Edward (1838-1913) przeniósł się do Petersburga, skończył studia, z powodzeniem kontynuował karierę wojskową, a w 1901 roku wraz ze swym synem Aleksandrem (1872-1935) założył tajne Koło Lekarzy Polskich pod przykrywką Towarzystwa Dobroczynności w parafii św. Katarzyny. Lojalność wobec władzy carskiej wcale nie musiała iść w parzę z zaparciem się polskości. Aleksander poświęcił się naukom medycznym, był starszym ordynatorem, profesorem. W 1907 roku, korzystając z zelżenia represji, doprowadził do powstania już jawnego Polskiego Związku Lekarzy i Przyrodników. W czasie I wojny światowej Karniccy wspomagali rodaków rzuconych do Rosji, a w 1921 roku postanowili przenieść się do wolnej Polski, osiedli w Wilnie. Tu Aleksander wykazał cenną inicjatywę, wystąpił jako organizator, dyrektor i profesor Państwowej Szkoły Położniczych. Zasłużył się również w przygotowaniu Zjazdu Ginekologów Polskich.
Pasje dziadka i ojca kontynuował Wacław Karnicki (1904-1963), student Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie (prezes Bratniej Pomocy), asystent szkoły ojca, a w 1938 roku jej kierownik. Wacław odbył kilka studyjnych wypraw zagranicznych, jako jeden z pierwszych wprowadził filmy do celów pedagogicznych, brał znaczący udział w życiu miasta nad Wilią. Związał się także ze służbami lekarskim podległymi Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych, ta zaś obejmowała i województwo białostockie.
Dlaczego do Starosielc?
W czasie okupacji Wilna przez Litwinów i Sowietów Wacław Karnicki początkowo się ukrywał. Prawdopodobnie w 1941 roku dla ratowania życia wyjechał na zachód. Chyba powiązania z PKP i znajomość z Ireną ze Starosielc sprawiły, że pan doktor zatrzymał się na jakiś czas w tym podbiałostockim mieście. We wspomnianej walizeczce zachował się i pamiętnik Irki. Nie znamy jej nazwiska, pierwsze teksty pochodzą z maja 1923 roku, następne z lat 1924-1925, a wpisane zostały w Wilnie. Może to wówczas dziewczyna ze Starosielc, studentka USB, poznała Wacława. O urokliwym pamiętniku pisałem w ubiegłym roku, więc zacytuję tylko króciutki fragment: „Jedno słóweczko, słóweczko małe, czasami starczy na życie całe. Ono rozjaśnia życia zawiłość - Ślę Ci to słowo, brzmi ono Miłość”. Razem jest 50 wpisów i prawie 10 rysunków.
Ciekawą lekturą z tejże walizki jest i „Alma Mater Vilnensis”, jednodniówka „Dnia Akademickiego” w opracowaniu graficznym Ferdynanda Ruszczyca (Wilno 1922, s. 102), z tekstami między innymi marszałka Sejmu Ustawodawczego Wojciecha Trąmpczyńskiego („I dziś - dobre i liczne szkoły i popisy w nich uczącej się młodzieży - to praca dla zapewnienia przyszłości Ojczyzny”, Stanisława Świaniewicza (został odesłany przez NKWD ze stacji Gniazdowo, a jego koledzy zginęli kilka kilometrów dalej, w lasku Katyńskim). Wincentego Lutosławskiego z Drozdowa.
Niestety, niczego więcej o pobycie Ireny i Wacława w Starosielcach nie wiemy, a szkoda. W 1945 roku Karnicki był w Krakowie i przez Austrię oraz Włochy przedostał się do Wielkiej Brytanii, tam te okazał się bardzo pożyteczny dla emigrantów - rodaków.
Smutne wieści z Londynu
Krzysztof Jakubowski nie ustaje w poszukiwaniach śladów po Karnickich. Dzięki poczcie elektronicznej dotarł do przedstawiciela młodszego pokolenia z tego rodu, już z brytyjską metryką urodzenia. Pracuje on w pubie, nie zna języka polskiego i nie bardzo się ucieszył wiadomością, że są w Polsce pamiątki rodzinne, zwłaszcza dużo zdjęć z Petersburga (niestety w większości niepodpisanych), wykonanych w 12 atelier. Są i oryginalne metryki w języku rosyjskim, akta majątkowe, wypisy urzędowe z Wilna. Pojawił się i nowy ciekawy wątek. Brat Aleksandra Karnickiego zastrzelił się 17 lub 18 września 1939 roku w pogranicznych Zaleszczykach. Zostawił córkę, która wyszła za oficera i z tej rodziny wywodzi się prof. Ewa Łętowska, sędzia, rzecznik praw obywatelskich w latach 1987-1992. Nie traćmy zatem nadziei!