Mieszkanka Bierkowa zarzuciła lekarzowi pogotowia, że ją źle traktował. Po naszej interwencji lekarz oficjalnie ją przeprosił.
Chodzi o Alinę Seminowicz, mieszkankę Bierkowa, która 11 sierpnia (piątek) wezwała do domu pogotowie, ponieważ w pachwinie prawej nogi jej 65-letniego męża Franciszka pojawiła się szybko powiększająca się rana.
Na wezwanie przyjechała karetka z czteroosobowym zespołem ratunkowym, w tym prawdopodobnie razem z 40-45-letnim lekarzem.
- Ten pan nie przedstawił się i w ogóle nie chciał mnie słuchać, gdy próbowałam mu powiedzieć, co się stało. Nie chciał się nawet dowiedzieć, jakie leki brał mąż. W końcu mnie wygonił z własnego pokoju. Rozmawiał tylko z córką. Mimo to słyszałam, jak mówił do ratowników, że zaniedbałam męża. Wyszło na to, że nie wierzył mi, iż rana powstała tak szybko. Uważam, że ten lekarz zachowywał się dziwnie. On powinien mnie wysłuchać. Mam wrażenie, że ratownicy zabrali męża do szpitala, bo nie mogli się wkłuć, aby dać mu zastrzyk. Uważam, że ten pan powinien mnie przeprosić - mówi "Głosowi" pani Alina.
Jej mąż zmarł w słupskim szpitalu w nocy z 11 na 12 sierpnia. W rozpoznaniu napisano, że śmierć nastąpiła wskutek posocznicy ze wstrząsem septycznym, prawdopodobnie z punktem wyjścia w zakażonych miękkich tkankach uda. - Do szpitala nie mam pretensji - dodaje pani Alina.
Po naszej interwencji lekarz oficjalnie przeprosił panią Alinę. Przeprosiny zostały przyjęte.
Stanowisko kierownictwa pogotowia
Pod pismem podpisała się Małgorzata Orłowska, zastępca kierownika Działu Usług Medycznych pogotowia. Według niej komisja ustaliła, że 11 sierpnia o godz. 9.05 dyspozytor medyczny Stacji Pogotowia Ratunkowego przyjął wezwanie z numeru telefonicznego do miejscowości Bierkowo. Wzywającą była żona pacjenta, która twierdziła, że "dzisiaj rano zauważyła ranę w pachwinie, która ją bardzo niepokoi". Dodała też, że wczoraj mąż wziął dużą ilość środków nasennych".
O godz. 9.06 zadysponowano zespół ratownictwa medycznego typu "S". Osoba z rodziny pacjenta o godz. 9.27 wprowadziła zespół do domu i do pokoju, w którym znajdował się pacjent.
Uwagę lekarza zwróciło duże ognisko maceracji naskórka na wewnętrznej powierzchni uda lewego, poniżej pachwiny. Żona pacjenta poinformowała też, że taki stan trwa od wczoraj i że mąż ma również ropiejący paluch stopy od 2 tygodni. Biorąc pod uwagę ogólny stan pacjenta, lekarz w rozpoznaniu wziął pod uwagę nadużycie estazolamu (środka nasennego) oraz początek zakażenia ogólnoustrojowego. Postanowił o szybkim przetransportowaniu pacjenta do szpitala. W trakcie wykonywania czynności ratunkowych, żona pacjenta, która była wyraźnie zdenerwowana, próbowała pouczać zespół i ingerować w zakres jego działania. Jej zachowanie rozpraszało uwagę zespołu i przeszkadzało w szybkim przygotowaniu pacjenta do transportu do szpitala, dlatego lekarz poprosił żonę pacjenta o opuszczenie pokoju. Po badaniach, które można było wykonać na miejscu i założeniu opatrunku na udo, przewieziono chorego do szpitala.
Po analizie wyjaśnień kierownika zespołu oraz dokumentacji medycznej komisja uznała, że prawidłowo zastosowano procedury medyczne.
"23 sierpnia z inicjatywy kierownictwa doszło do spotkania Pani Aliny Seminowicz (skarżąca) z lekarzem, który udzielał pomocy jej mężowi. Wtedy Pan doktor przeprosił za incydent, jakim było wyproszenie jej jako żony z pokoju podczas wykonywania czynności medycznych. Dlatego kierownictwo SPR uznaje sprawę za wyjaśnioną i zamkniętą".
Kierownictwo pogotowia ratunkowego powołało specjalną komisję, która wyjaśniała zarzuty pani Anieli.