Składowisko kosmicznego złomu
Gdy era podboju Kosmosu się zaczynała - każdy wyniesiony na orbitę satelita był powszechnie przyjmowany jako kolejny wspaniały tryumf nauki, techniki i cywilizacji.
Dziś, kiedy satelitów wysyła się na orbitę coraz więcej, zaczynamy z niepokojem myśleć o tej masie żelastwa krążącej nad naszymi głowami. Jest ich tam coraz więcej i bardzo wiele z nich przestało działać, co oznacza między innymi, że nie można nimi sterować, więc biegną sobie po swoich torach, jak im prawa dynamiki i grawitacja pozwala. Jest ich sporo: oblicza się, że na orbicie jest obecnie 4500 aktywnych satelitów i 12 tys. nieaktywnych.
Niekiedy dochodzi do kolizji. Na przykład 10 lutego 2009 roku nad Syberią doszło do zderzenia nieczynnego satelity telekomunikacyjnego IR 33 z serii Irydium (to był taki system dla satelitarnej telefonii komórkowej, wymyślony w 1985 roku przez firmę Motorola, który zakończył się bankructwem w 1999 roku) i rosyjskiego satelity szpiegowskiego Kosmos 2251, nad którym utracono kontrolę. Zderzenie spowodowało, że w miejsce dwóch obiektów pojawiło się ponad 600 szczątków, jeszcze bardziej zaśmiecających Kosmos.
Satelity krążą teoretycznie w próżni, ale w istocie ich lot jest hamowany przez rozrzedzoną, ale jednak obecną otoczkę gazową okalającą Ziemię także na bardzo dużych wysokościach oraz przez różne inne czynniki, które powodują, że prędzej czy później każdy taki satelita spadnie na Ziemię. Tych mniejszych można się nie bać. Wchodząc z szybkością 8 km na sekundę do atmosfery ziemskiej, rozgrzewają się od tarcia o powietrze tak bardzo, że spalają się całkowicie zanim dolecą do powierzchni Ziemi. Najwyżej na niebie pojawia się jeszcze jedna spadająca gwiazda.
Ale tam w Kosmosie krążą też duże obiekty. W lipcu 1979 roku runęła na Ziemię amerykańska stacja kosmiczna Skylab. Upadła wprawdzie na bezludne obszary Australii, ale gdyby runęła na Europę, to straty mogłyby być ogromne. Dlatego kraje wysyłające satelity umówiły się, że taki pojazd strącony z orbity ma być kierowany do tak zwanego Punktu Nemo. Jest to miejsce na Pacyfiku najbardziej odległe od wszelkich zamieszkałych obszarów.
Jeśli narysujemy na mapie trójkąt, którego wierzchołkami będą odpowiednio Wyspa Wielkanocna, wyspa Pitcairn i wybrzeże Antarktydy, to Punkt Nemo jest dokładnie w środku tego trójkąta. Do najbliższego lądu jest stamtąd 3 tys. km, dno oceanu jest na głębokości 3 tysięcy metrów, więc tam mogą bezpiecznie spadać i tonąć sztuczne satelity. Leży tam na dnie już kilka tysięcy kosmicznych szczątków. Największym jest rosyjska stacja kosmiczna Mir ważąca 142 tony, która wbiła się w toń Pacyfiku w marcu 2001 roku. Również w tym miejscu w kwietniu 2018 roku legła na dnie pierwsza chińska stacja kosmiczna Tiangong 1 (po chińsku „Niebieski pałac”) (8,5 tony).
Nie wszystkim się jednak udaje. W maju 2021 roku z niepokojem śledzono zmierzanie ku Ziemi chińskiej rakiety Chang Zheng 5B (Długi Marsz 5B). Rakieta ta wynosiła na orbitę fragment chińskiej stacji orbitalnej Tiangong. Po umieszczeniu stacji na orbicie rakieta powinna opaść po torze balistycznym i ulec zniszczeniu, ale nieoczekiwanie sama też weszła ona na orbitę, która okazała się niestabilna.
Było wiadome, że rakieta spadnie, nie było jednak możliwości zapewnienia, że spadnie w Punkcie Nemo, więc wiązano z jej upadkiem duże obawy, zwłaszcza że była duża (30 m długości, 21 ton masy), a poprzednia rakieta z tej samej serii spadła maju 2020 roku na Wybrzeże Kości Słoniowej niszcząc kilka domów.
Na szczęście ta obecna feralna rakieta wpadła w maju 2021 roku do Oceanu Indyjskiego, ale blisko Malediwów, gdzie wielu turystów (w tym także bogatych Polaków) chętnie spędza urlopy.