Kilka dni temu, 1 sierpnia, w dzień wybuchu Powstania Warszawskiego kielczanin Mieczysław Franko obchodził swoje setne urodziny. Wypił szampana w towarzystwie dwóch synów Romana i Marka oraz ukochanego wnuka Wiktora. W gronie najbliższych wspominali wojnę, w której mężczyzna został dwa razy ciężko ranny, stracił też nogę i kolegów, którzy zginęli w Powstaniu. Mimo ciężkich przeżyć sam był i jest wielkim miłośnikiem Polski i Kielecczyzny. Ojczyznę i region świętokrzyski kocha najbardziej na świecie.
Pełen pogody ducha
Jeszcze trzy tygodnie temu pan Mieczysław czuł się rewelacyjnie, chodził, śmiał się, zachowywał niezwykłą pogodę ducha.
Ale zdarzyło się coś bardzo przykrego, na co sobie absolutnie nie zasłużył, padł ofiarą oszustwa, bardzo popularnego w obecnych czasach i to wpłynęło na jego stan zdrowia. Załamał się tym, że uwierzył obcym ludziom proszących go o pomoc, wykorzystali jego dobre serce. - W powojennych czasach takie zachowania byłyby niemożliwe, ludzie mieli większy honor i klasę - uważa zdruzgotany.
Pan Mieczysław do dziś nie może uwierzyć w to, że ktoś mógł go w tak potworny sposób wykorzystać. Mieszka w bloku przy ulicy Równej w Kielcach i ktoś musiał o nim dużo wiedzieć, skoro zastawili na niego taką okrutną pułapkę. Przekonali, że wnuczek, którego tak bardzo kocha potrzebuje nagłego wsparcia. W jego uczciwym świecie nie ma miejsca na takie żarty .
Na chwilę w domu pana Mieczysława zrobiło się smutno, ale po rodzinnej naradzie wszyscy doszli do wniosku, że nie można stracić wiary w człowieka. Zdrowie, życie jest ważniejsze od porażek.
– Mam nadzieję, że i teraz nasz kochany tata się podniesie – mówi Roman, jeden z jego dwóch synów. – Wierzymy, że wróci do sprawności, bo ma ogromną wolę życia. Tata urodził się 1 sierpnia 1917 w Żelisławicach, niedaleko Radomia. Zawsze był i jest bardzo silnym, zaradnym i mądrym człowiekiem. Mimo, że żył w różnych miejscach, walczył podczas II wojny światowej w wielu rejonach, to w 1955 roku wrócił z ogromną miłością do Kielc. Swoje miasto, ulicę Sienkiewicza, Góry Świętokrzyskie miłuje bez zastrzeżeń - mówi Roman.
O tym swoim zauroczeniu Kielecczyzną prawie codziennie rozmawiał ze swoim 96 letnim bratem Tadeuszem Frankowskim , który zmienił nazwisko zaraz po II wojnie światowej. - Wujek Tadeusz też bardzo dobrze się czuje, mieszka w Warszawie. Są ze sobą bardzo zaprzyjaźnieni jak i cała nasza rodzina - mówi Roman.
Stulatek cieszy się z naszej wizyty i mówi, że życie to piękny dar i chciałby się nim radować jak najdłużej. - Dobrze pamiętam wojnę, przelaną krew, walki, dlatego tak doceniam życie i bliskich - podkreśla. - Chciałem im przekazać co najlepsze.
Gratulacje od premiera
Synowa Elżbieta, która też darzy ogromną sympatią swojego teścia dodaje, że z okazji stuletnich urodzin teść otrzymał piękne bukiety kwiatów i listy gratulacyjne od wojewody świętokrzyskiego, przedstawicieli Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i premier Beaty Szydło. – Wszystkie listy były bardzo wzruszające – wspomina synowa.
„Należy Pan do pokolenia głęboko doświadczonego w dziejach Polski, które stawało przed różnymi wyzwaniami, był Pan świadkiem trudnych wydarzeń, składam wyrazy szacunku i podziękowania za wszelkie trudy, za swoistą lekcje życiowej wytrwałości” – napisała pani premier.
Ze strony wojewody Agaty Wojtyszek popłynęły słowa:_„Dziekuję, że daje Pan młodemu pokoleniu przykład pięknego i dobrego życia. Taka postawa dowodzi wewnętrznej siły, dojrzałości i niezwykłej wrażliwości na drugiego człowieka”.
Z Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych Jan Kasprzyk napisał, że piękny jubileusz jest okazją do refleksji o życiowych wyzwaniach wymagających największych poświęceń. Podziękował też za wypełnienie żołnierskiego obowiązku i wytrwałości na kombatanckiej drodze.
Synowie dla ojca
Teraz ze szczególną miłością opiekują się ojcem dwaj synowie, dla których jest ogromnym autorytetem. – Tata kształcił się w Radomiu, a szkołę pomaturalną skończył w Sandomierzu – mówi drugi syn Marek. – Kiedy zaczęła się wojna został młodym rekrutem na kieleckiej Bukówce, potem znalazł się w jednostce w Sandomierzu, został ciężko ranny w płuca pod Skierniewicami, nogę stracił pod Budziszynem.
-Koło Wrocławia poznał swoją żonę Annę Łukasiewicz, która pochodziła z Białorusi - uzupełnia wypowiedź brata Roman.
- Mama do końca życia tęskniła za swoimi stronami, miała rosyjską, sentymentalną duszę podobna do mojej. Obydwoje rodzice to wspaniali ludzie. Tata nigdy nie czuł się skrzywdzony tym, że nie ma nogi, uważał, że dobrze wykonywał swoje obowiązki w obronie ojczyzny. Dobrze poruszał sie na protezie, zaakceptował to. Nigdy nie miał też żalu do Niemców, w ostatnich latach cenił ich za osiągnięcia ekonomiczne, cechy charakteru. Często z nimi dyskutował, był otwarty na poglądy i racje drugiego człowieka. Nie nosił w obie urazy umiał wybaczać ludziom. Sam miał pięciu braci i jedną siostrę - mówi Roman.
Pasjonat kuchni i motoryzacji
Roman Franko mówi, że na co dzień z ojcem mieszka brat Marek, który pracuje w Best Western Grand Hotel w Kielcach.
- Obaj się wspierają, a przez lata było nawet tak, że to ojciec bardziej opiekował się Markiem, choćby z tej racji, że brat nadal pracuje zawodowo, a tata był już na emeryturze. Ojciec lubił i umie gotować, pasjonuje się techniką, urządzaniem wnętrz, motoryzacją, turystyką, historią. Rozczytywał się w historycznych książkach, szczególnie z okresu II wojny światowej. Jeszcze rok temu lubił szybką jazdę samochodem. Ciągle sprzątał mieszkanie, zawsze było zadbane - mówi Roman.
Pan Mieczysław, który mieszka w bloku w centrum Kielc za swoją postawę i zaangażowanie w czasie wojny został odznaczony wieloma medalami.
– Po wojnie tata pracował w Kieleckim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego, Kielczance, był księgowym, ceniono go każdym zakładzie pracy – wymieniają synowie.
Zawsze był bardzo pogodnym, pełnym życia i pomysłów człowiekiem. Rodzina była dla niego na pierwszym miejscu. Po śmierci mamy w 1984 roku, zmarła na zawał, już się nie ożenił, całą miłość przelał na synów i wnuka Wiktora, którego miał najbliżej siebie.
Utalentowany wnuk
Pan Roman opowiada, że Wiktor jego bratanek jest największą miłością i dumą dziadka. – Moi dwaj synowie, Fryderyk i Marcin, mieszkają za granicą, w Szwecji i Norwegii, córki żony, Natalia i Małgorzata w Portugali i Stanach Zjednoczonych, a Wiktor, syn mojego brata wychował się i żył w Kielcach obok dziadka i mają ze sobą najbliższą więź. Widział się z dziadkiem codziennie. Zresztą Wiktor to niezwykły młody człowiek. Skończył filologię polską na kieleckim Uniwersytecie, zajmuje się fotografią artystyczną, zyskuje coraz większe uznanie - mówi Roman.
Ciocia Ela dopowiada, że wielu nazywa jego zdjęcia malarskimi, są bardzo oryginalne. Tak niezwykłe, że kiedyś nawet zostały wykorzystane, nielegalnie zresztą, przez amerykańską firmę Apple.
- Wiktor, który obecnie mieszka w Warszawie zdobył wiele nagród w tym nagrody Viva Photo Awards, z których cieszy się cała rodzina - mówi Ela. - Moja córka Natalia grała w koszykówkę i była zafascynowana amerykańskimi drużynami, z kolei Wiktor to artystyczna dusza, swoją fotograficzną pasję zaczął realizować w Londynie, gdzie fotografował muzyków jazzowych. Wszyscy jesteśmy z niego dumni, a dziadek wręcz przepada za wnuczkiem.
Dawny patriotyzm
Syn Marek nigdy nie odczuwał dyskom-fortu z tego powodu, że mieszka z tatą. Po rozwodzie z żoną, z którą żyją w przyjażni razem w zgodzie wychowywali syna Wiktora i dobrze się czuł ze swoim ojcem.
- Myślę, że tacie też było ze mną dobrze, bo po odejściu mamy nie czuł się samotny- wspomina Marek. - Mieliśmy wspólne pasje, choćby motoryzacyjne, lubiliśmy spędzać czas w garażu. Dobrze pamiętam lata, kiedy tata trabantem obwoził nas po całej Polsce. Fascynowaliśmy się kolejnymi modelami samochodów. Paliliśmy ogniska, śpiewaliśmy razem piosenki. Z perspektywy czasu myślę, że dawniej było w nas więcej zaangażowania w sprawy drugich, więcej bezinteresowności i serdeczności. Dziś ludzie są coraz bardziej rozproszeni na wiele nieraz nieistotnych działań. Ważniejsze od sumienności, uczciwości, godności jest zaprezentowanie się i zdobycie poklasku. nawet na chwilę - mówi.
Ukształtował bliskich
– Chociaż życie rzuciło mnie do Gdyni, tam skończyłem Wyższą Szkołę Morską, pływałem na wielu statkach, promach, morzach to z tatą mam codzienny kontakt – mówi Roman. – Dzięki tacie byłem harcerzem, modelarzem, żeglarzem, podróżnikiem, uczył mnie śpiewać piosenek patriotycznych, w sumie wszystkich nas w dużej mierze ukształtował. Taki ojciec to skarb dla całej rodziny - dodaje.