Skrzypce mówią ludziom, że ich lubię. A kasa fiskalna, że mam godność [ZDJĘCIA, WIDEO]
Jedyny uliczny grajek, który każdy datek rejestruje w kasie fiskalnej i odprowadza od niego podatek. Jedyny, który ma tablicę z uspokajającym napisem, że już dostaje emeryturę, więc przechodnie nie muszą się o niego martwić. Żadnych tam, głoduję, choruję, proszę o litość. Gra na skrzypcach pod wiaduktami Katowic, bo taką ma pracę. Amerykańska agencja nakręciła o nim filmik podnoszący na duchu.
Ciemna, za duża kurtka, stary plecak, na podstawce nuty. 65-letni Władysław zlewa się z burym tłem ściany pod wiaduktem koło kina "Rialto". Gra z nut, uczył się w szkole muzyki. Płynie melodia chropawa, ale taka słyszana od dawna w domu, w kościele, z którą się wyrosło.
- Staram się nie narzucać. Przecież jak redaktorzy zrobią gazetę, to też nie błagają, kupcie ją z litości. Płaci ten, kto sam chce. Tak jak za moje granie - mówi Władysław. A o redakcji coś wie. W lepszych czasach, gdy studiował polonistykę, miał przygodę z "Dziennikiem Zachodnim". Przez kilka miesięcy był dziennikarzem na stażu.
- Wtedy też pracowałem na ulicy, biegałem za szpuntami, gadałem z takimi jak ja dzisiaj. Trudna praca - przyznaje. - Naczelnym był pan Schmidt-Kowalski. Dużo wymagał, a mało płacił. I tylko za to, co wydrukowane, a reszta trafiała do kosza. Z moich kawałków to była większość, musiałem szukać innego zarobku.
Był później instruktorem kulturalno-oświatowym, tak zwanym kaowcem, nauczycielem, pracownikiem socjalnym, a w końcu zajął się interesami. Prowadził kioski na katowickim dworcu, sprzedawał ubrania i rajstopy, zatrudniał kilku ludzi. Uczciwie im płacił, nie zaciągał kredytów, nie narobił długów. Całkiem dobrze mu szło, ale do czasu, gdy konkurencja marketów dała mu w kość. Za bardzo wszystkim się przejmował.
- Nigdy się nie wie, jak w tej mojej redakcji, kiedy jego praca trafi do kosza. Albo i on sam. Kiedy zbankrutowałem, świat mi się zawalił na głowę. Czułem, jakby mnie całego wyrzucono na śmietnik - opowiada Władysław. Z energicznego przedsiębiorcy zmienił się w kogoś, kto żebrze pod kościołem. Można? Zdarza się. Zwłaszcza, gdy trzeba liczyć tylko na siebie, a nie ma kto podtrzymać, przeprowadzić przez ten ciemny las; załamanie.
- Rodzice mi pomarli, nie miałem nikogo, ani co jeść, w głowie tylko czarne myśli. Pod kościołem ludzie mówili, weź się żebraku do roboty - z ciężkim sercem Władysław wraca do chwil, gdy stał po kościołem i prosił o 20 groszy. - Mieli rację, a ja słucham ludzi. Niewidzialne ręce mnie wtedy podniosły. Przypomniałem sobie o skrzypcach. Kupić ich nie miałem za co. Jeden pan dał mi skrzypce za kilka moich książek.
Fiskalna jak lekarstwo
Skrzypce, ta dawna mordęga szkolna, ale jednak młodość. Matka kiedyś podarowała mu skrzypeczki cygańskie, rozpadły się przed laty. Dom rodzinny pod Siewierzem. Nauka w liceum pedagogicznym, gdzie musiał nauczyć się nut i gry na instrumencie; wybrał skrzypce. I plany na życie, jakie może mieć zdrowy, zdolny chłopak, trochę tylko za wrażliwy, jak martwi się matka. Dzisiaj Władysław gra niemal zawsze melodie, jakie lubił tamten Władek. Często "Gdzie jest mój dom" Jerzego Połomskiego. Słowa zna na pamięć: "Gdzie jest mój dom szczęśliwy? Jest tyle dróg na świecie, jest tyle dróg, a przecież żadna z nich już, nie zaprowadzi nas tam.".
- A przestań rzępolić stary dziadu, nie katuj skrzypiec - słyszy czasem od przechodnia, który ma zły dzień. Przyjmuje krytykę z pokorą: - Gram jak umiem, chociaż różnie wychodzi, bo palce sztywne. Na tego, co mi powie do słuchu, nie gniewam się. Mam tylko nadzieję, że później zobaczy, jak się staram.
Skrzypce go uratowały, bo nie był w stanie skupić się na innej pracy. Tylko skrzypce, bo one mają duszę. A innej duszy bardzo potrzebował; nie udało mu się z miłością, nie ma bliskich.
Kiedy dotknął skrzypiec, przypomniał sobie, kim ostatnio był; przedsiębiorcą. Poszedł do znajomej księgowej i poradził się, co by tu zrobić, żeby było legalnie. Popatrzyła na niego, zamyśliła się i powiedziała: kasa fiskalna. Twarz mu się rozjaśnia:- To słowo było jak lekarstwo. Z kasą znowu jestem obywatelem, płacę podatki, mam swoją firmę z profilem "wystawianie przedstawień artystycznych." Odżyłem.
Fiskalna przywróciła mu godność. Nie żebrze z nią przecież, pracuje. Wydaje darczyńcom paragony i rozlicza się z fiskusem. Kasa Elzab ma swoje lata, ale nie chce jej wymienić, jak nie wymienia się starych przyjaciół.
- Ma kaprysy; psuje się, trzeba ją konserwować, naprawiać, nosić, a jest ciężka jak diabli - opowiada o niej. I dodaje:- Jest świetna, najlepsza, połączyła mnie ze światem i z innymi.
Ludzie są dobrzy, też im nielekko
Prawie codziennie wozi fiskalną w plecaku rowerem, a potem autobusem z domu do Katowic. Poza nią wiele już nie udźwignie. Stoi więc na ulicy tylko ze skrzypcami, kasą, podstawką na nuty i nutami. Nie obrasta w rzeczy. Ostatnio przybyła tylko ta tabliczka, że już ma emeryturę. Niech nie martwią się ci, co go mijają. Niechcąco wpadł w oko nowojorskiej agencji Variable, która nakręciła o nim minidokument. O tym, że znalezienie pasji ratuje czasem życie, zawsze czyni je ciekawszym. Filmowcy spędzili z Władysławem trzy dni, powstał trzyminutowy filmik. Wzruszający, bo skrzypek jest sobą.
- A to najlepsze serducho na świecie - zaręcza katowicki łazik, który przysłuchuje się graniu skrzypka. Grajek dzieli się z biedniejszymi tym, co zarabia. Sam nigdy nie wyda na alkohol, innych nie pyta, na co potrzebują. Świata nie ocenia, u każdego zobaczy duszę.
- Pomagam, bo i mnie pomagają - mówi Władysław. - Do dzisiaj jakieś niewidzialne ręce a to węgla mi przyniosą, a to paczkę z ubraniem podłożą. Ludzie są tacy dobrzy. Tylko zabiegani, zajęci kłopotami, też im nielekko. W adwencie rzadziej bawi ulicę znanymi przebojami. Struny same chcą grać melodie z kościelnego śpiewnika, takie jak "Powiedz im, że ich kocham" albo ulubioną "W drodze". Wtedy cichutko nuci:" Ludzie idą z daleka, idą utrudzeni, a z wszystkich stron płynie w niebo pieśń; pieśń miłości, wiary i nadziei." Przechodnie wtedy czasem zatrzymują się, żeby posłuchać starego skrzypka.