Słabiej wal, bo uszy pękają - mówili, kiedy na meczu bębnił w kubeł po farbie
Taki kibic to skarb. To on najgłośniej dopinguje swoich na meczach piłki ręcznej i koszykówki. Zbiera sportowe koszulki i prowadzi kroniki Gwardii Koszalin.
Grzegorz Grochowski, czyli „Groszek” (rocznik 1976), na co dzień zajmuje się kierowaniem ruchem samochodowym podczas remontów czy objazdów. W weekendy zamienia się jednak w najgłośniejszą osobę na trybunach podczas meczów piłki ręcznej (Kospel Gwardia Koszalin, Młyny Stoisław Koszalin) czy koszykówki (Żak Koszalin). Prócz tego kolekcjonuje sportowe pamiątki, głównie koszulki. Z wieloma z nich wiążą się ciekawe historie.
Szacunek ludzi ulicy
Grochowski mieszkał kiedyś blisko stadionu Bałtyku. Jego sąsiadami byli kibice. Dorastał w tym środowisku, więc nic dziwnego, że i jego dotknęła kibicowska szajba. Pewnego dnia kolega zabrał go na mecz koszykarskiego AZS Koszalin.
- Średnio mi się podobało. Ale w podobnym czasie odbył się turniej piłki ręcznej dziewcząt. I tu od razu zaskoczyło. Urzekł mnie klimat, emocje i sama dyscyplina - zachwala.
Obecnie działa w dwóch klubach kibica: KK Trójkolorowi Gwardia Koszalin oraz KK Żak Koszalin „Zemsta teściowej”. Na europeistyce, którą studiował na Politechnice Koszalińskiej, pisał pracę licencjacką pt. „Rozwój sportu w Koszalinie w latach 1945-2016 w oparciu o inwestycje miejskie”.
Słynie z krewkiego temperamentu, ale, jak zaznacza, ma granice, których mimo meczowych emocji nie przekracza.
- Czasem dostaję sygnał od znajomych kibiców, zawodników i trenerów, bym nie ubliżał sędziemu, tylko siedział cicho, bo sytuacja zaczyna robić się bardzo nerwowa - przyznaje. - Raz na meczu w Gdyni poproszono mnie o opuszczenie obiektu, po wcześniejszym ostrzeżeniu, ale to była kara niesłuszna, bo zostałem pomylony z innym kibicem, który prowokował na trybunach i siedział niedaleko mnie. No, ale wyszedłem pokornie, nie chciałem się już kłócić i wskazywać palcem, że „to nie ja, to on”. Potem się dowiedziałem, że ten chłopak z Gdyni się przyznał i dostał zakaz halowy - opowiada „Groszek”, który dość szybko stał się osobą prowadzącą doping. - Bodaj w 2014 roku Maciej Kamiński (kiedyś prezes ówczesnej Energi AZS Koszalin - dop. red.) zaproponował, bym pojawił się na meczu Gwardii i poprowadził doping. Początkowo byłem przerażony. Nie wiedziałem, jak zareagują ludzie. Ale spróbowałem. Najpierw kibice koło mnie podskakiwali, wystraszeni moimi okrzykami „razem”, czy śmiali się, gdy intonowałem „na ławkę, na ławkę, na ławkę przyszedł czas!”. Notabene, to nie mój pomysł, tylko mojej przyjaciółki, która podczas meczu naszych piłkarek ręcznych z Piotrcovią podsunęła mi tę kwestię na trybunach. Potem doszedł bęben, choć zaczęło się od walenia w pusty kubeł po farbie, bo na prawdziwy instrument nie było mnie stać. Poproszono mnie, bym słabiej uderzał, bo ludzie boją się o swoje bębenki - śmieje się koszaliński kibic.
Honor na trybunach
Po pewnym czasie ludzie już wiedzieli, kim jest „Groszek”. I właśnie w związku z tym zdarzają się naprawdę miłe gesty, także ze strony drużyn przeciwnych i ich kibiców. Na przykład w zeszłym roku w Gryfinie miejscowy klub piłki ręcznej sprezentował mu bęben z prawdziwego zdarzenia.
- Z szacunku dla nich zostawiłem naklejki klubowe, nawet jeśli jestem kibicem z Koszalina, a nie stamtąd. Nie ma to dla mnie znaczenia. Nie lubię antagonizmów, wojenek, agresji. Mecz to emocje, widowisko, ale też fajna forma spędzenia wolnego czasu. Szkoda, że nie wszyscy to rozumieją i za każdym razem potrzebują podkreślać tę plemienność, te różnice. Moim zdaniem nie o to chodzi w kibicowaniu - wyjaśnia.
Jego zdaniem nawet krzyki (bez wyzwisk, obrażania rodziny itd.) na arbitrów to część gry psychologicznej. Element wywierania presji, by to nasza drużyna wygrała. To też podświadome łechtanie własnego ego, że oto my mieliśmy jakiś wpływ na wynik swoją aktywnością na trybunach. Wielu widzów chce być częścią zespołu, któremu kibicuje.
- Jednocześnie nie może być tak, że kibice wchodzą zarządowi klubu na głowę i vice versa. Niech każdy zajmuje się swoją działką: zarząd zarządzaniem, a kibice - kibicowaniem - mówi dobitnie. - Dlatego zwracam uwagę na to, jak dana drużyna zachowuje się po końcowym gwizdku/syrenie. Uważam, że bez względu na to, czy wygrała, czy przegrała, z kibicami trzeba przybić piątkę, podziękować za wsparcie. Kilka niemrawych oklasków i pójście do szatni ze spuszczonymi głowami nie wygląda dobrze. Przecież ci fani przyszli tu dla nich. Zapłacili za bilet, poświęcili swój wolny czas. A nuż jakieś dziecko złapie sportowego bakcyla? Widzimy, co dzieje się z aktywnością fizyczną wśród młodych ludzi. Promowanie sportu to ważny aspekt tego wszystkiego - zauważa Grochowski.
Zauważa, że dziś czas wielu z nas jest bezcenny i ograniczony jak nigdy wcześniej. Zewsząd atakowani jesteśmy różnymi ofertami: internet, multimedia, serwisy streamingowe, gry, filmy, książki. Są inne dyscypliny sportowe. W Koszalinie mamy filharmonię, amfiteatr. Wystarczy ruszyć się z domu. A może ktoś woli spacer z rodziną albo karty, domino, planszówki?
- Możliwości są nieograniczone i wcale nie trzeba wydawać pieniędzy, by miło spędzić czas. Dlatego tak ważny jest dziś dobry kontakt klubu z kibicami, bo ludzi łatwiej zrazić, a trudniej przyciągnąć do siebie - zaznacza.
Ziarnko do ziarnka
Dawne i obecne czasy na trybunach łączy jedno: potrzeba lidera. Osoby charyzmatycznej, za którą pójdą inni, takiej, która swoja przyśpiewką poprowadzi doping.
- Inna rzecz, że kibicowanie w Polsce ma zły PR. O wielu dobrych rzeczach, organizowanych przez kluby kibica akcjach charytatywnych, po prostu się nie mówi. A przecież np. kibice Legii kupili i wyremontowali karetkę pogotowia. Tu, w Koszalinie, dzięki nieżyjącemu już księdzu Kazimierzowi Bednarskiemu dowiedziałem się, że jest u nas w parafii sporo dzieci z biedniejszych rodzin. Zrobiliśmy im więc paczki na Wigilię. Ostatnio pomagałem też montować i ustawiać łóżka dla ukraińskich uchodźców przebywających w hali Gwardii - wylicza „Groszek”.
Pasja z samych trybun przeniosła się na inne dziedziny. Zaczął kolekcjonować rzeczy związane ze sportem. Zaczęło się od prowadzenia kroniki dla klubu piłki ręcznej dziewcząt w 2014 roku. Opis wszystkich meczów sezonu, składy, ciekawostki, plakaty meczowe, bilety, wycinki z gazet. Archiwizacja i zbieranie materiałów zajmuje mnóstwo czasu.
- Liczy się dyscyplina i systematyczność. Teraz robię kroniki dla Gwardii, sezon po sezonie - mówi Grochowski.
Pierwszą koszulką w kolekcji był trykot Miedzi Legnica, którą dostał od zawodnika Gwardii, Piotra Goeriga. Okazało się, że to nie byle jaka koszulka, bowiem grał w niej wcześniej Piotr Prudzienica, który później został zawodnikiem koszalińskiego klubu. Potem otrzymał koszulkę od Emilii Łach po słynnym meczu z Vistalem w Gdyni. I tak sprawa nabrała rozpędu. Jego kolekcja liczy obecnie 316 koszulek, 78 szalików i 17 proporczyków, przy czym cały czas rośnie.
Jak zdobywa koszulki i inne pamiątki? Pisze do klubów albo bezpośrednio do zawodników.
- Można się dogadać. Śledzę giełdy staroci, licytacje. Znajomi, wiedząc, co zbieram, sami coś podpowiedzą, dadzą do kogoś kontakt - przyznaje.
Najdroższa koszulka, wylicytowana za ponad dwa tysiące złotych, to trykot z autografem Zbigniewa Bońka z czasów jego gry w Widzewie Łódź. Ale największy sentyment ma do koszulki zespołu Biebrza Goniądz z jego rodzinnych stron. Podpisali się na niej wszyscy zawodnicy.
Kibic pod celą
Swojej pasji oddany jest bezgranicznie.
- Kiedyś pojechałem autostopem do Warszawy, stamtąd do Lubina. Ale dojechałem za szybko, tego akurat nie przewidziałem, że tak sprawnie pójdzie. Śnieg pada, zimno, 2.00 w nocy. Musiałem gdzieś przenocować. Sprzedawca na stacji paliw podsunął mi pomysł, żebym udał się na komendę policji, znajdującą się akurat w okolicy. Zapukałem, wyjaśniłem sytuację, wylegitymowałem się. Okazało się, że funkcjonariusz też jest kibicem, ale naturalnie drużyny z Lubina. Otworzył celę, dał mi dwa koce, zrobił kanapkę. Rano mnie obudził, spotkaliśmy się później na meczu - śmieje się „Groszek”.
Jednak takie aktywne i pełne poświęceń kibicowanie w ocenie koszalinianina powoli umiera. Coraz więcej jest kibiców, którzy nie są zainteresowani aktywnym wsparciem zespołu na trybunach czy utożsamianiem się z danym zespołem, regionem, choćby poprzez noszenie barw klubowych. W znacznej mierze ludzie tylko chcą przyjść popatrzeć, udzielić się towarzysko albo po prostu w spokoju skupić się na grze. Stali się wygodni. Albo po prostu zmęczeni i szukają oddechu od trudów dnia codziennego.
- Nie jest to tak do końca złe, jest po prostu inne. Cieszy mnie, że faktycznie możemy mówić o pewnej pokoleniowości. Młodzi chcą, łapią pasję od rodziców i opiekunów - zauważa Grochowski.
Nasz rozmówca przyznaje przy tym, że koszaliński kibic ma w ostatnich latach coraz gorzej. Wyników, zwłaszcza w sportach zespołowych, brakuje. Medale mistrzostw Polski? Nierealne marzenie. Co na to wpłynęło?
- Marność wielu działaczy, afery, pandemia oraz to, że przez nią ze wspierania sportu wycofują się (lub zmniejszają skalę) sponsorzy oraz same wyniki, które nie zachęcają kibiców do chodzenia na mecze - słyszymy.
Czy lepsze czasy nadejdą? - Nawet jeśli tak, wiele wody w Dzierżęcińce musi upłynąć, by tak się stało. Jedno się nie zmieni: nawet jeśli brzmi to górnolotnie, kibic ma być dumny po zwycięstwie, wierny po porażce. Tylko wtedy takie kibicowanie ma sens - podsumowuje „Groszek”.