Najpierw jest zderzenie z pędzącym powietrzem, z tym że to nie ono pędzi, ale właśnie Ty. Przez chwilę jest tylko przestrzeń, szybkość i nieważkość. Uświadamiasz sobie, że lecisz ponad chmurami.
W Toruniu w spadanie ze spadochronem bawi się regularnie około stu osób. Mówią, że to uzależnia. Dlaczego? Zainspirowani niedawnymi wyczynami Felixa Baumgartnera postanowiliśmy to sprawdzić.
Sekcji spadochronowej jako takiej nie mamy, ale współpracujemy z odrębnym, certyfikowanym podmiotem - mówi Janusz Rosołek, dyrektor Aeroklubu Pomorskiego. - Oni przejęli spadochroniarstwo. My planujemy skoki w przyszły weekend.
Z Markiem Tarczykowskim, szefem Ośrodka Szkolenia Spadochronowego „Skydive Toruń”, ustalamy dzień i godzinę. Trzymamy kciuki za pogodę i spadochron. Na lotnisku w pobliżu pasa startowego pozorne zamieszanie. Na twarzach rysuje się skupienie. Każdy wie, co ma robić. Kilka osób pracuje uważnie nad składaniem czerwonego spadochronu. Ktoś mówi, że długo się otwiera. Ale nie ma się co martwić - długo znaczy łagodnie.
Po chwili podchodzi instruktor. Ma za sobą ponad dziewięć tysięcy skoków i tytuły zdobyte na międzynarodowych zawodach. Poklepuje po ramieniu, zagaduje. Podaje kartkę - oświadczenie, że wiemy, na co się decydujemy.
Skakać w tandemie może każdy. Dyskwalifikują ciężkie choroby serca, epilepsja. Najpierw trzeba jednak przejść instruktaż. W ciasno upiętej uprzęży trudno się wyprostować. Trzeba zapamiętać każde słowo. Powtórka dopiero w samolocie.
Toruń skacze w Bydgoszczy
Mimo że toruńskie lotnisko jest według instruktorów jednym z najlepiej przystosowanych dla spadochroniarzy, to skoki torunian od pewnego czasu odbywają się nad Bydgoszczą.
- Mamy nadzieję, że pomimo różnych trudności, „Skydive Toruń” i spadochroniarze powrócą na toruńskie lotnisko - mówi Marek Tarczykowski.
Nam na szczęście udało się jeszcze skorzystać z toruńskiego nieba. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, choć zainteresowanie jest spore. Dlatego w Ośrodku Szkolenia liczą, że jednak uda się dogadać.
- To nie jest tani sport, więc nie da się tego robić co tydzień - mówi Marek Tarczykowski. - Regularnie, czyli raz czy dwa w miesiącu, skacze przeszło sto osób. Część także spoza Torunia i spoza regionu, z Olsztyna czy Koszalina.
Co roku w naszym mieście organizowane są Zawody Spadochronowe w Skokach na Celność Lądowania - Toruń Barka. Tegoroczne odbyły się w... Bydgoszczy. Wcześniej rozgrywane były w Toruniu, na barce zacumowanej przy Bulwarze Filadelfijskim.
- Niestety, część trenerów stwierdziła, że zawody są zbyt niebezpieczne, z czym ja i sami zawodnicy się nie zgadzamy, bo nigdy nie zdarzył się wypadek, nikt nie wpadł nawet do wody, na co liczyli kibice - mówi Marek Tarczykowski. - Teraz Barka rozgrywana jest na lądzie, na bydgoskim lotnisku, bo nie mogliśmy skorzystać z naszego.
Spadanie to także latanie
Wsiadamy do AN2, maszyny, która ma nas wynieść na wysokość 3 km. Udaje się zająć miejsce przy kokpicie pilotów. Pozostali skoczkowie siadają skuleni na pokładzie.
Lot trwa pół godziny. Widoki za szybą zacierają napięcie. Wreszcie otwierają się drzwi. Wyskakują pierwsi, w określonej kolejności.
Za chwilę także staniemy na progu, bez odwrotu. Następuje powtórka szkolenia. Tuż przed skokiem tandem-pilot spina uprzęże, sprawdza. Nie ma miejsce na stres, trzeba się skupić na zadaniu. Prawa stopa na progu, głowa odchylona do tyłu. Jest bardzo wysoko. Skok na trzy.
W pierwszej chwili czuć uderzenie powietrza. Jest gęste jak woda i z całych sił stara się wyhamować skoczków. Nie ma gruntu, żadnego punktu zaczepienia. Ziemia jest bardzo daleko, ale widać ją dopiero po kilku obrotach w powietrzu, kiedy lot zaczyna się stabilizować.
To ten moment, kiedy się naprawdę lata. Widać całe miasto. Można się tylko delektować. Przez około 40 sekund pędzimy 200 km/h. Nagle lekkie rozczarowujące szarpnięcie. Spadochron kończy całą zabawę.
Miękkie lądowanie i znowu jesteśmy na ziemi. Na szczęście i... niestety.