Śląska mowa: dialekt polszczyzny, czy mikrojęzyk?
Język śląski, z woli jego użytkowników, aspiruje do kolejnego etapu swojego rozwoju - mówi dr Piotr Kocyba, socjolingwista. Naukowiec z Uniwersytetu w Chemnitz był jednym z gości VI Światowego Kongresu Polonistów na Uniwersytecie Śląskim.
„Język śląski” czy „gwara śląska”?
Słowo „język” ma wiele znaczeń. Każdy dialekt i gwara jest językiem, ale nie każdy język jest gwarą. Z punktu widzenia literackiego, z punktu widzenia socjolingwistyki, mowa Ślązaków z całą pewnością nie jest językiem. Ale to nie koniec, bo z drugiej strony jest też na najlepszej drodze, by nie być tylko dialektem. Dla tej debaty ważna jest konieczność pożegnania się z dychotomią: język kontra dialekty. Przecież w językoznawstwie od dawna mówi się o czymś pośrednim. W germanistyce na przykład istnieje pojęcie „kleinen sprachen”, czyli „mikrojęzyk”, kategoria pomiędzy językiem i dialektem.
Na jakiej podstawie stwierdza pan, że śląski to już właśnie językowa „kategoria pośrednia”?
Są prowadzone starania o rozbudowę mowy Ślązaków. To zjawisko, które międzynarodowo określa się mianem „ausbau- sprache”, czyli „językiem kształtującym się”. Kiedyś wszystkie języki nie miały norm gramatycznych. Większość języków na świecie to przecież języki mówione. Zgodnie z naukowym podejściem, pierwszym krokiem do czegoś więcej jest stworzenie standardu, tworzenie alfabetu. To od dawna dzieje się na Śląsku.
Dzieje się w atmosferze oskarżeń o tworzenie sztucznego, fikcyjnego języka.
To prawda. Ale każdy język pisany jest sztuczny w tym sensie, że musiał zostać zawarty kompromis. Język francuski wyłaniał się z jednego dialektu obowiązującego w Paryżu, czyli centrum władzy. W Niemczech to centrum władzy się zmieniało, był wpływ różnych dialektów na normę. Na Śląsku finalnie standardem będzie zapewne mowa z okręgu GOP, czyli dialekt miejski, ale to jeszcze rzecz do uzgodnienia. Pamiętajmy, że wiele języków małych wyróżnia się tym, że mają kilka standardów, szczególnie gdy jest wyraźne zróżnicowanie dialektalne. By nie zniechęcać użytkowników, dopuszcza się kilka regionalnych form. W języku łużyckim obowiązuje forma dolnołużycka - w Branden-burgii i górnołużycka np. w Saksonii.
Jeden standard zabije bogactwo i zróżnicowanie śląskiej mowy. To kolejny argument.
Oczywiście jest takie niebezpieczeństwo i to pułapka dla osób starających się o standaryzację śląszczyzny. Mamy przykłady języków, w których to zróżnicowanie wspaniale współistnieje. Niemczyzna i dialekty się różnią, choć jest jeden standard. Bawarczycy mówią po bawarsku, dialektem niemieckiego.
Bawarczycy mówią po bawarsku, który jest dialektem niemieckiego. To dlaczego Ślązacy nie mogą pozostać przy śląskim, dialekcie polszczyzny?
W dzisiejszej sytuacji o śląskim można wciąż mówić jako o dialekcie języka polskiego. Ale z powodu woli użytkowników aspiruje on do innego etapu rozwoju języka. Po pierwsze - są starania o uznanie śląskiego za język regionalny, a żeby tak było, nie może być dialektem języka polskiego. Więc Ślązacy muszą dojść do statusu mikrojęzyka. Problem w tym, że tej debaty nikt nie prowadzi, ani na Śląsku, ani w reszcie Polski. Nikt nie definiuje, jakie powinny być kryteria, by dało się stwierdzić, że takie zjawisko istnieje. W latach 50. w Niemczech Heinz Kloss wyliczył 8 punktów, które musi spełniać dialekt, żeby można było go nazwać małym językiem: między innymi musiał być używany jako język nauki przynajmniej w szkole podstawowej, powinien być słyszany w kościele, w mediach, w przemówieniach publicznych... Tego typu wymogi zależą od konkretnej kultury językowej.
Śląski kryteria Klossa od dawna spełnia.
Dlatego w pełni uprawnione jest twierdzenie, że nie jest już dialektem. Ale czy jest już mikrojęzykiem? Tego jeszcze nikt nie wie, bo nie uzgodniono minimum, którego należy wymagać od mikrojęzyka. Wszyscy mamy jakieś przypuszczenia o śląszczyźnie, ale jej ostatnia ogólna synteza dialektologiczna pochodzi z 1909 roku! W ostatnich 20-25 latach nie zebrano żadnych aktualnych danych empirycznych - na ile faktycznie jest żywa, na ile zagrożona. Co z germanizmami? Nikt nie ma zielonego pojęcia, jak dziś funkcjonują w śląszczyźnie. Czy po powojennej polonizacji są w użyciu czy w odwrocie? Możemy tylko przypuszczać. Apelowałbym do językoznawców, żeby mniej się kłócili, a zaczęli zbierać dane, żeby znaleźć odpowiedzi na pytania użytkowników śląszczyzny.
W Polsce debata o języku śląskim ma niestety barwę polityczną i wiąże się ją ze straszeniem separatystami z RAŚ.
Sytuacja konfliktogenna pcha tę debatę w ślepą uliczkę. Nawet gdybyśmy doszli do wniosku, że śląski jednak nie będzie mikrojęzykiem, warto byłoby prowadzić dyskusję o wspomaganiu dialektów. A nawet tego nie ma. Atmosfera konfliktu może mieć jeszcze jeden skutek - może jeszcze mocniej zmobilizować Ślązaków. W literaturze mówi się, że najważniejszym czynnikiem dla języka jest „speakers’ attitude”, czyli nastawienie jego użytkowników. Dziś widać, że Ślązacy mówiący swoją mową są coraz bardziej uparci, by podnieść jej rangę, by była ona coraz mocniej widoczna w sferze publicznej.
Dlaczego Kaszubi mogą mieć język regionalny, a Ślązakom się tego przywileju odmawia?
Na Kaszubach sprawa języka i normy wcale nie została rozstrzygnięta w pokojowej atmosferze. Ale konflikt polsko-niemiecki był na Śląsku dużo bardziej jaskrawy. W tej sytuacji, przy przekonaniu o prapolskości terenów Śląska, uznano, że mowa Ślązaków też musi być polska. Bo jeśli nie polska, to pewnie byłaby niemiecka. Efektem było niestety folkloryzowanie całej śląskiej kultury. Nawet prof. Miodek, wielki miłośnik śląszczyzny, ceni ją, ale tylko na wsi i w domu, a już w urzędzie i Sejmie nie. Dziś na miejscu Ślązaków walczących o język regionalny odpuściłbym sobie te starania. Nie mam wątpliwości, że kiedyś do tego dojdzie, jednak dziś skoncentrowałbym się na pracy u podstaw. Nie trzeba do tego finansowania państwowego, można starać się o inne fundusze, wsparcie samorządów, projekty obywatelskie… Popatrzmy też na przykłady europejskie, uczmy się na ich błędach, a przede wszystkim - dajmy głos nauce, a nie polityce.