Śląski alfabet zbrodni: N jak napad stulecia na Śląsku, a winnych nie ma
2 kwietnia 1999 roku pod zabrzańskie Makro Cash and Carry podjechało białe cinquecento. Wysiadło z niego trzech mężczyzn. Do ubrań mieli przypięte identyfikatory dla gości. Minęli ochronę i doszli do drzwi, za którymi krył się skarbiec hurtowni. Bronią sterroryzowali kasjerki. Do toreb zapakowali 1 327 740 zł. Kim byli? Nie wiemy tego do dzisiaj.
Niedługo po tym zdarzeniu zatrzymano trzech mężczyzn: Adama R., Krzysztofa R. i Marka P. Spędzili w areszcie 2 lata i 7 miesięcy. Oskarżono ich o napad na hurtownię i kradzież rekordowej ilości pieniędzy. Ekspertyzy sądowe jednoznacznie stwierdziły, że to nie oni dokonali przestępstwa. Mimo to spędzili za kratkami 31 długich miesięcy. Do dzisiaj nie potrafią zrozumieć, dlaczego się tak stało. Pewnego poranka do ich mieszkań po prostu wpadli policjanci. Skuli ich kajdankami i zawieźli do komendy.
– Powiedziano mi, że w Bytomiu dokonano napadu na kobietę. Miałem być jej okazany. Potem policjant dał mi do podpisania protokół. Powiedział, że to formalność, bo nie zostałem rozpoznany i wychodzę. Kiedy podpisałem, założył mi kajdanki i poinformował, że oto właśnie zostałem aresztowany za napad na zabrzańskie Makro – opowiadał Adam R. zaraz po opuszczeniu aresztu Dziennikowi Zachodniemu.
Jak do doszło do tej koszmarnej pomyłki? Policyjny informator Tomasz P., wskazał, jako zamieszanego w napad na Makro, Mirosława T., narkomana. Ten chcąc się wywinąć od odpowiedzialności powiedział policji, że sprawcami rabunku byli jego trzej znajomi: Krzysztof R., Marek P. i Adam R. Podczas procesu wycofał zeznania i stanowczo stwierdził, że trzej zatrzymani tego nie zrobili. W tym czasie Tomasz P. został zabity w Chorzowie.
– Pracownicom Makro pokazano podczas dochodzenia 18 fotografii. 15 z nich było biało-czarnych, a tylko trzy kolorowe. Te kolorowe to były nasze twarze. Podczas okazania manipulowano świadkami – opowiadał nam Marek P.
Koronnym dowodem w sprawie była kaseta z monitoringu, która zarejestrowała przebieg napadu. Widać na niej trzech mężczyzn wzrostu około: 200 cm, 180 cm i 160 cm. O takich dużych różnicach mówili zaraz po napadzie świadkowie. Te informacje znalazły się też w rysopisach sprawców. Tymczasem oskarżeni są niemal identycznego wzrostu. Między innymi na tej podstawie czterech kolejnych biegłych sądowych stwierdziło jednoznacznie: "To nie oni napadli na Makro".
– Tylko autor pierwszej ekspertyzy uznał, że zapis z kamery jest złej jakości i nie nadaje się do badań. Wszyscy następni nie mieli wątpliwości. Tyle tylko, że ten pierwszy przetrzymywał kasetę 8 miesięcy! A my siedzieliśmy za kratkami. Drugą ekspertyzę przeprowadzono dopiero wtedy, gdy napisaliśmy skargę do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka – opowiadali oskarżeni o napad.
Ostatecznie specjaliści z kilku instytucji dokonali obróbki cyfrowej obrazu z kamery przemysłowej Makro. Badali m.in. małżowiny uszne oskarżonych i porównywali je z kształtem uszu sprawców, zarejestrowanym przez kamery. Według ekspertów, nie zgadzał się też wzrost oskarżonych i faktycznych sprawców. Prokuratura dowodziła, że wzrost można zmienić, zakładając np. buty na wyższym obcasie, sprawcy mogli też zastosować metody charakteryzacji. Te argumenty nie przekonały jednak sądu, który w lutym 2005 roku uznał, że dowody przeciwko oskarżonym były zbyt słabe. W listopadzie 2005 roku Sąd Apelacyjny w Katowicach podtrzymał wyrok uniewinniający w mocy. W uzasadnieniu wskazał, że trzeba się kierować zasadą domniemania niewinności i niemożliwe do usunięcia wątpliwości interpretować na korzyść oskarżonego.
Uniewinnieni wystąpili do sądu o odszkodowanie za areszt, zmarnowane życie, utracone dochody, chcieli takiej kwoty, jaką rzekomo mieli ukraść. Sądy nie były jednak dla nich zbyt hojne.