Śląski alfabet zbrodni: W jak wampir
Trzy razy dożywocie. Taki wyrok w 2006 roku usłyszał Piotr Stasiurka i na co najmniej 35 lat został wyeliminowany ze społeczeństwa. Wtedy może zacząć się starać o przedterminowe zwolnienie. Ma na sumieniu dwa życia. Jego trzecia ofiara, brutalnie zgwałcona Iwona Ż. przeżyła, bo zachowała przytomność umysłu. Zamiast wyrywać się - udawała trupa. Już wcześniej Stasiurka pięć lat spędził w więzieniu. Za gwałty. Po wyjściu na wolność pracował, założył rodzinę i... gwałcił dalej. Tyle, że tym razem już zabijał ofiary.
- Niech zgnije w więzieniu. Niech już nikogo nie skrzywdzi - mówiła Anna Borowska, siostra zamordowanej Moniki zaraz po wyroku, jaki zapadł przed Sądem Okręgowym w Katowicach.
Sąd Apelacyjny wyrok utrzymał w mocy. - Zachowanie oskarżonego może być argumentem dla tych, którzy są zwolennikami kary śmierci - podkreślała sędzia Bożena Summer-Brason, przewodnicząca składu orzekającego.
Stasiurka w chwili skazania miał 41 lat. Na wolność najwcześniej wyjdzie więc po 70-tce. Do zabójstw i usiłowania doszło trzy lata z rzędu w Sosnowcu: w 2002, 2003 i 2004 roku. Już wcześniej siedział w więzieniu (1993-1998) za kilka brutalnych gwałtów. Został skazany wówczas na 6 lat, wyszedł po 5. Znalazł pracę, założył rodzinę, urodziło mu się dziecko. Miał szansę na normalne życie. Nie skorzystał z niej. Gwałcił, zabijał i mordował zawsze po sprzeczce z żoną. Gdyby nie ostatnia ofiara - studentka Iwona Ż., która udawała trupa, nie złapano by go tak szybko. Zabijałby nadal. Na okazaniu nie miała wątpliwości: - To on! - powiedziała. Innym dowodem był jej telefon komórkowy. Wampir zabrał go i z niego korzystał. Aparat miał przy sobie w chwili zatrzymania.
Pierwsza zginęła Monika. To był wrzesień 2002 roku. Jej rozkładające się ciało po miesiącu znalazł mężczyzna, który wyszedł na spacer z psem. W 2003 roku Stasiurka zgwałcił i zabił Eulalię, pracownicę przedszkola. Szła do pracy na nocną zmianę. W kwietniu 2004 roku zaatakował studentkę Iwonę Ż. Z przystanku tramwajowego wracała do domu przez odludne miejsce. Stasiurka w śledztwie przyznał się do winy. Także do zabicia Moniki, której śmierci nie wiązano wcześniej z Wampirem. Sąd Apelacyjny uznał to za okoliczność łagodzącą i zmniejszył za to zabójstwo karę z dożywocia na 25 lat więzienia. To jednak nie miało wpływu na karę łączną, czyli dożywocie.
- Nigdy nikogo nie chciałem pozbawić życia. Żałuję i przepraszam za to, co się stało - mówił Stasiurka w ostatnim słowie. Nikt nie uwierzył jednak w szczerość tych słów. Brutalność z jaką gwałcił i zabijał była niespotykana. Według psychologów stanowi zagrożenie dla społeczeństwa. Jest typowym seryjnym zabójcą. W tym przypadku nie ma szans na resocjalizację. - To bestia, niech zgnije w więzieniu - mówili najbliżsi ofiar Stasiurki.
Zimą 1993 roku w Dąbrowie Górniczej zawrzało. Ludzie z ust do ust przekazywali sobie plotki o wampirze. Nieznany mężczyzna atakował kobiety w wieku od 35 do 39 lat. Po zgwałceniu jednej z nich, tego samego dnia usiłował zgwałcić kolejną. Po tygodniu znów zaatakował. Kobiecie udało się wyrwać i zbiec. Na krwawe łowy zawsze wychodził nocą. Wybierał ustronne miejsca. Swoje ofiary prosił o ogień, przyduszał, przewracał na ziemię, a na głowę zarzucał im ubranie. Okradał je też z drobnych przedmiotów. Nie zacierał śladów. Piotra S. zatrzymał patrol policji w Ząbkowicach. Jego wizerunek odpowiadał portretowi pamięciowemu gwałciciela, który powstał dzięki zeznaniom jednej z kobiet. Sąd skazał gwałciciela na sześć lat pozbawienia wolności. W uzasadnieniu wyroku napisano, że nie wystarczało mu tylko przełamanie oporu ofiary. Jedną z nich kilkakrotnie pobił. Pozostałym wykręcał ręce, ciągnął za włosy, przewracał na ziemię. Działał w sposób wyrafinowany. Wobec ofiar był wyjątkowo brutalny.
W nyskim więzieniu Piotr S. nie sprawiał kłopotów, za dobre sprawowanie wyszedł po czterech latach. Nadzór nad nim sprawował kurator. Znalazł pracę. Zatrudniono go jako tokarza w sosnowieckich zakładach mięsnych. Poznał swoją przyszłą żonę. Na świat przyszła ich córeczka. Kobieta nie wiedziała nic o ciemnej przeszłości swojego małżonka.
18 kwietnia 2004 roku do Piotra S. przyszli znajomi. Późnym wieczorem mężczyzna postanowił ich odprowadzić. Wcześniej pokłócił się z żoną. Kiedy po północy wrócił do domu miał pokiereszowaną szyję, a ubranie całe z błota.
Kiedy wracałem, zaatakował mnie jakiś facet. Musiałem się bronić. Przewróciłem się. Nie mam pojęcia, kto to był. Pierwszy raz na oczy go widziałem - opowiadał żonie.
Wkrótce na jaw wyszła okrutna prawda. O aresztowaniu telefonicznie żonę Piotra S. powiadomiła jej matka. Kiedy dowiedziała się, o co podejrzewany jest jej mąż, a następnie przeczytała w gazetach przebieg tragicznej kwietniowej nocy, świat się jej załamał.
Iwona Ż. 18 kwietnia wracała do domu w Sosnowca z Katowic tramwajem nr 15. O godz. 23.15 wysiadła na przystanku przy ul. Sobieskiego i skierowała się w kierunku ul. Naftowej. Kiedy przechodziła przez torowisko zauważyła, że w krzakach kuca nieznany mężczyzna. Wstał i podszedł do niej.
- Ma pani zapalniczkę? - zapytał.
Kiedy zaprzeczyła, rzucił się na nią. Zaczął ją dusić, następnie przewrócił na ziemię, rozpiął spodnie i zdjął bieliznę. Kiedy zaczynała się bronić, dusił. Iwona zaprzestała obrony i to uratowało jej życie. Piotr S. gwałcił ją w brutalny i wyrafinowany sposób przez kilkanaście minut. Używał do tego butelek po wódce i winie, pojemnika z dezodorantem. Nie zabił Iwony tylko dlatego, bo był przekonany, że dziewczyna już nie żyje. Kiedy odszedł, kobieta wstała i ubrała się. Zaczęła iść w kierunku domu. Spotkała dwóch mężczyzn, którym opowiedziała o tym, co ją spotkało. Ci pomogli jej i odprowadzili do mieszkania rodziców. Wezwano policję i pogotowie ratunkowe. Iwonę przewieziono do szpila, gdzie przeprowadzono skomplikowaną operację. Dzięki jej zeznaniom udało się sporządzić rysopis sprawcy.
Sosnowieccy policjanci zaczęli szukać oprawcy Iwony Ż. Piotra S. zatrzymali w momencie, kiedy wracał z pracy. Wysiadł z tramwaju i skierował się w kierunku podziemnego przejścia. Tam czekali na niego funkcjonariusze. Nie był zaskoczony. 21-letnia studentka rozpoznała go wśród kilku innych mężczyzn. Miał przy sobie jej telefon komórkowy. Badania biologiczne wskazały, że Piotr S. jest sprawcą jeszcze dwóch gwałtów: Eulalii G. i Moniki B. Obie kobiety zamordował z zimną krwią.
24 października 2002 roku po południu pan Janusz, mieszkaniec ul. Ostrogórskiej w Sosnowcu wyszedł na spacer z psem do pobliskiego lasku. Uwagę czworonoga przyciągnęła sterta liści. Zaczął ją obwąchiwać i nie chciał wrócić do właściciela. Pan Janusz podszedł bliżej i nogą poruszył liście. Spod nich wyłoniła się kobieca ręka w daleko posuniętym rozkładzie. Natychmiast powiadomił policję.
Biegli lekarze orzekli, że zgon kobiety nastąpił 3-5 tygodni wcześniej. Jej ciało było w zaawansowanym stanie gnilnym. Jak się okazało, była to Monika B., zatrudniona jako sprzedawczyni w sklepie spożywczym przy ul. Kaliskiej w Sosnowcu. W pracy ostatni raz widziano ją 22 września. Po zmianie wyszła na przystanek autobusowy przy ul. Wawel. Chciała odwiedzić ciotkę mieszkającą przy ul. Ostrogórskiej. Następnego dnia nie pojawiła się w pracy. Śledztwo w sprawie jej zabójstwa umorzono 18 sierpnia 2003 roku z powodu nie wykrycia sprawcy. Do jej zabicia przyznał się Piotr S.
Jego kolejną ofiarą była Eulalia G. 15 października 2003 roku około godz. 21.00 do jej mieszkania przy ul. Bohaterów Monte Casino w Sosnowcu przyszedł syn z żoną. Posiedzieli chwilę, bo pani Eulalia godzinę później zaczynała pracę w żłobku przy ul. Bolesława Prusa. Najbliżsi odprowadzili ją kawałek. Pozostałą drogę miała przejść sama. Piotr S. zaatakował ją na chodniku i dusząc zaciągnął w zarośla.
Gwałcił ją przy pomocy twardych narzędzi. Bezpośrednią przyczyną śmierci kobiety było złamanie kręgosłupa szyjnego, połączone z uszkodzeniem rdzenia kręgowego. Ślady biologiczne bezsprzecznie jako sprawcę bestialskiego mordu wskazały na Piotra S. Ten początkowo zaprzeczał, ale w końcu przyznał się do wszystkich zarzucanych mu czynów.
- Chciałem skrzywdzić te kobiety. Byłem zdenerwowany. Wypiłem i pokłóciłem się z żoną. One były do niej podobne - wyjaśniał przesłuchującym go prokuratorom.
***
Piotr S. to typowy seryjny zabójca. Zasłaniał swoim ofiarom twarze, zabierał pamiątki z miejsca zbrodni. Działał w dobrze sobie znanym terenie. Wybierał miejsca odgrodzone nasypem lub zaroślami, z których mógł łatwo uciec. Ukrywał zwłoki tak, aby nie zostały szybko odnalezione. Nie zacierał jednak śladów i nie ukrywał dowodów. Atakował organy płciowe kobiet.
Badający go psychiatrzy uznali, że chciał swoim ofiarom wyrządzić krzywdę. Podniecał go krzyk, opór i ból. Miał poczucie swojej mniejszej wartości, zaburzony popęd seksualny. Działał w silnym wzburzeniu. Kierował nim gniew i poczucie krzywdy. Chciał się zemścić. Nie stwierdzono u niego psychozy ani niedorozwoju umysłowego. Wiedział co robi i kierował swoim postępowaniem. Ma rysy osobowości psychopatycznej. Gdyby kiedykolwiek wyszedł na wolność, istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że znowu będzie gwałcił i zabijał.
***
Robert Ressler, specjalista z FBI jest twórcą teorii o seryjnych mordercach. Podzielił zabójców mających na sumieniu wiele ludzkich żyć na dwie grupy: masowych i seryjnych. Ci pierwsi pod wpływem stresu mordują co najmniej 4 osoby w jednym miejscu i o jednej porze. Są wśród nich uczniowie, którzy czuli się poniżani przez nauczycieli i pracownicy niedoceniani i niszczeni przez szefów. Posługują się przeważnie bronią palną. Pewnego dnia przepełnia się czara goryczy i atakują. Wchodzą na kościelną wieżę, na pocztę, do firmy, szkoły. Są bezlitośni. Bywa, że na koniec popełniają samobójstwo.
Największy strach budzą mordercy seryjni. Zaczęło się od grasującego w Londynie i zabijającego prostytutki Kuby Rozpruwacza. Potem w latach 60. doszło do głośnego mordu żony Romana Polańskiego. Ją i jej przyjaciół zabili szaleńcy z grupy charyzmatycznego Charlesa Mansona.
Galeria bestii to kilkadziesiąt nazwisk. Najwięcej z nich pochodzi ze Stanów.
Seryjni mordercy dzielą się na dwie grupy: zorganizowanych i niezorganizowanych. Ci pierwsi planują zbrodnię. Ofiary zwabiają podstępem. Są bardzo inteligentni, potrafią dostosować plan do sytuacji. Zacierają ślady i przenoszą zwłoki, aby utrudnić śledztwo. Z miejsca zbrodni zawsze zabierają jakąś pamiątkę, aby w przyszłości móc w wyobraźni odtwarzać swoje przeżycia. Często fotografują lub filmują całe zajście. Pamiątki przetrzymują w wyjątkowym miejscu. Nieomal stawiają im ołtarzyki. Pierwszy raz atakują blisko domu, później zawsze daleko. Wracają na miejsce przestępstwa. Zeznają w sprawach jako świadkowie, wypowiadają się dla mediów. Przychodzą do kostnicy, na pogrzeb, a potem odwiedzają grób.
Druga kategoria, czyli zabójcy niezorganizowani, cechują się niskim ilorazem inteligencji. To psychopaci. Nie planują zbrodni. Po prostu idą i zabijają pod wpływem impulsu. Uszkadzają ciała ofiar. Często rozpruwają je i tarzają się w ich wnętrznościach. Używają tego, co im wpadnie w rękę, przeważnie tzw. narzędzia tępego. Często obcują płciowo ze zwłokami. Są to osoby zaniedbane, bezrobotne lub wykonujące proste prace.
Obie grupy łączy to, że mordują z powodów seksualnych. Mają problemy z kontaktami z kobietami lub czują się przez nie skrzywdzeni. W 99 proc. przypadków są mężczyznami rasy białej.
***
* Jednym z najsławniejszych „wampirów” województwa śląskiego był mieszkaniec Katowic, Jan Arnold, który na początku lat 60. zamordował cztery prostytutki. Zwabiał je do swojego mieszkania przy ul. Dąbrowskiego. Zabijał, a ciała upychał w meblach. W pewnym okresie w mieszkaniu miał cztery trupy kobiet.
* Zdzisław Marchwicki, „Wampir z Zagłębia” w latach 1964-70 zamordował podobno 14 kobiet, a sześć usiłował. Jedną z jego ofiar była bratanica Edwarda Gierka. Sprawcy morderstw nie można było jednak znaleźć przez kilka lat. W końcu podejrzenie padło na konwojenta z Siemianowic Śląskich, Zdzisława Marchwickiego. Przyznał się do wszystkich zabójstw, jednak jego proces do dzisiaj wzbudza kontrowersje. Marchwickiego stracono w 1975 roku w milicyjnym garażu w Katowicach.
* W latach 70. postrach budził również „Pętlarz” z Sosnowca, który napadł na 17 kobiet. Dostał 25-letni wyrok, zmarł w więzieniu.