Jeśli autorytety, z profesorem Miodkiem na czele, stwierdziły, że po śląsku tworzyć literatury się nie da, to moja reakcja mogła być tylko jedna: „Richtiś? Zoboczymy!” - mówi Marcin Melon, twórca „Komisorza Hanusika”, serii kryminałów po śląsku.
Możemy porozmawiać po polsku? Pytam, bo ostatnio udziela się pan w spotkaniach, gdzie można mówić tylko po śląsku i angielsku.
Język polski jest dla mnie chlebem powszednim. Tym narzędziem, przy użyciu którego komunikuję się najczęściej. Patrząc statystycznie, to pewnie angielskiego też używam częściej niż śląskiego. I bardzo dobrze, bo dzięki temu śląszczyzna jest czymś do „maszkecynio”, pysznym deserem, który nieprędko mi spowszednieje.
Skąd wziął się „Komisorz Hanusik”?
Pisanie po śląsku świetnie podnosi samoocenę. Miałbym niewielkie szanse znaleźć się w czołowej setce autorów polskojęzycznych czy czołowym tysiącu piszących po angielsku. A po śląsku pisze na razie tak niewiele osób, że miejsce w „Top Ten” mam gwarantowane! Drugi powód to przekora. Jeśli autorytety, z profesorem Miodkiem na czele, stwierdziły, że po śląsku - dla nich to „gwara”, a ja nie lubię tego określenia - tworzyć literatury się nie da, to moja reakcja mogła być tylko jedna: „Richtiś? Zoboczymy!” No i najważniejszy czynnik. Cokolwiek ludzie robią, ten czynnik zawsze jest najważniejszy. Strach. Strach przed tym, że Śląsk, jaki pamięta pokolenie moich rodziców i „starzików”, odejdzie, zniknie bezpowrotnie. Aby go zachować, należy go opisać. A Śląsk można tak naprawdę opisać tylko po śląsku. Pokolenie moich rodziców było bite za godanie po śląsku, my mamy szczęście żyć w czasach renesansu tożsamości regionalnej. Nie tylko w skali Polski, ale także Europy.
Na Facebooku pojawiają się ilustracje z cyklu „Co by pedzioł Szekspir?”, obok nich pana nazwisko. To rozmówki śląsko-angielskie?
Jakiś czas temu, podczas spotkania z kursantami jednej ze szkół językowych, postawiliśmy sobie cel: śląska godka ma stać się trzecim najpopularniejszym językiem świata. Wiem, wiem, brzmi ambitnie. Fanpage „Co by pedzioł Szekspir?” zdobył ponad tysiąc fanów w ciągu pierwszego tygodnia swojego facebookowego życia, ale do prześcignięcia języka hiszpańskiego jeszcze sporo nam brakuje. Natomiast pewne jest, że dzięki niemu parę osób w Europie dowiedziało się, że istnieje taki region jak Śląsk, gdzie ludzie mają swoją mowę, którą kochają. Pewnie parę osób poduczyło się angielskiego, parę innych miało dobrą zabawę. Atutem cyklu „Co by pedzioł Szekspir?” są ilustracje Jacka Siegmunda, rysownika, z którym współpracuję od kilku lat, tworząc komiksy, których bohaterem jest „Super-hanys”.
Czy łatwo jest pisać po śląsku?
Chciałbym, by ten strumień naturalnie wypływał z mojego serca wprost na klawiaturę, ale to tak nie działa. Piszę warstwowo. Pierwsza warstwa to tekst, który moim zdaniem jest po śląsku. Potem następuje autokorekta, podczas której usuwam niepotrzebne polonizmy i germanizmy. Niepotrzebne, czyli te, które mogłem zastąpić wyrazami śląskimi, tyle że… akurat nie przyszły mi do głowy. Na koniec tekst trafia do korektora i dopiero wtedy możemy mówić o prawdziwie śląskiej wersji. Osoby, które dokonywały korekty książek o komisorzu Hanusiku, to eksperci od godki z najwyższej półki, do których mam pełne zaufanie (pierwsze trzy tomy: Rafał Szyma, czwarty tom: Mirosław Syniawa). Jeśli oni twierdzą, że mam coś zmienić, to wiem, że mają rację, nawet jeśli moje „starziki” używali innych wyrażeń.
A kryminał to dobra forma?
Lubię myśleć, że „hanusiki” to coś więcej niż tylko kryminał, bo tu nie chodzi jedynie o to, że ktoś coś złego zrobił i trzeba go złapać. Ale chyba wszystkie współczesne kryminały łączą cechy różnych gatunków. Ostatnio podróżowałem do Edynburga i tam zafascynowałem się twórczością Iana Rankina. Świetny warsztatowo, ale ma też coś, co bardzo mi się spodobało. Bohaterem jego książek jest przede wszystkim miejsce, konkretnie Edynburg, który stapia się z bohaterem w jedno. Chciałbym, by Śląsk także był bohaterem moich książek.
Ślązak z krwi i kości, urodzony w Bytomiu, piszący po śląsku, ale mieszkający od kilku lat w Bielsku-Białej. To pan?
Dziwna sprawa z tym Bytomiem. Na stronie internetowej jest taka informacja, ale to błąd webmastera. Poprosiłem go o skorygowanie, obiecał zrobić to w wolnej chwili. Minęły już cztery lata i powoli zaczynam wierzyć, że przyszedłem na świat w Bytomiu. Zresztą wszyscy już tak myślą. Moja matka, która była obecna przy tym zdarzeniu, długo miała wątpliwości, ale sądzę, że ona sama w końcu też uwierzy w tę oficjalną wersję. Tak działa potęga internetu.
To gdzie się pan właściwie urodził?
Na świat przyszedłem w katowickich Bogucicach, dorastałem w Piotrowicach oraz na Zawodziu. Część rodziny pochodziła z Szopienic i Nikiszowca, a część z okolic Bierunia. Tego samego Bierunia, w którym teraz można oglądać między innymi moje sztuki inscenizowane przez znakomity „Teatr dla Dorosłych”. A Bielsko-Biała? Moja „libsta” (partnerka) jest rodowitą bielszczanką, stąd moje przenosiny na tereny, gdzie śląska godka nigdy nie była w użyciu. Pamiętajmy, że nawet historycznie śląskie Bielsko to była „niemieckojęzyczna wyspa”. Chyba nie jest przypadkiem, że właśnie tutaj zacząłem pisać po śląsku. Znajomy dziennikarz powiedział, że z „tęsknoty za ojczyzny łonem”. Po śląsku powiedzielibyśmy, że z tęsknoty za „tym łonym”. Za tym czymś niemierzalnym, niewidzialnym, duchem Górnego Śląska, którego czasem najłatwiej docenić z dystansu.
Jaki Śląsk widać z Bielska-Białej?
Ubolewam nad tym, że Śląsk zawężany jest wyłącznie do Katowic i okolic, tego „czarnego”, robotniczego Śląska. Ja słysząc słowo „Silesia”, widzę krainę o tysiącletniej historii, rozpościerającą się od Zielonej Góry po Trójkąt Trzech Cesarzy, posiadającą też swoją część po czeskiej stronie granicy państwowej. Krainę o niezwykłej historii, która wykuła niezwykłą kulturę. Ubolewam, że wielu śląska godka wciąż kojarzy się ze środowiskami defaworyzowanymi, których nie brakuje po latach postępującej pauperyzacji śląskiego społeczeństwa. Środowiska defaworyzowane - brzmi skomplikowanie, po naszemu wystarczy powiedzieć o „elwrach”. To oczywiście nieprawda, na pewno już nie teraz. Nie bez powodu pojawiło się takie zjawisko jak neo-Ślązacy - ludzie, którzy identyfikują się ze śląskością z powodu jej kulturowej atrakcyjności i chcą uczyć się godki jako obcego dla nich języka. Tym niemniej ten czarny PR istnieje, widać go z perspektywy Bielska-Białej, które w połowie jest przecież miastem śląskim, widać też w innych częściach Polski. Ale widać też na samym Śląsku.
Jaki Śląsk pan chciałby widzieć?
Myślę, że ten alternatywny Śląsk, świadomy wartości swojego dziedzictwa, naszkicowałem na stronach swoich książek. Albo przynajmniej coś zbliżonego do tego, o co mi chodzi. Tam wszyscy godają po śląsku i znają historię swojego regionu. Co nie znaczy, że nie posiadają paskudnych cech, które w rzeczywistości powszechnie występują u Ślązaków, jak choćby swego rodzaju ksenofobia.
„Wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy” - to już ten etap w pana życiu?
A to jest prawda, co mówią o pisarzach, że piszą nad ranem, jeśli akurat wena się pojawi, a na śniadanie piją wódkę? Bo jeśli tak, to żaden ze mnie autor. Skromny belfer, który pisze coś w wolnej chwili na swoim starym netbooku. Najczęściej w pociągach Kolei Śląskich, dojeżdżając o 6 rano z Bielska-Białej do pracy w szkole w Tychach. Robi się nieciekawie, gdy wena pojawia się w okolicy Kobióra, gdy trzeba nagle przerwać i szykować się do wysiadania. Pisanie traktuję jako hobby. Jako syn, wnuk i prawnuk górników, cenię stabilność zatrudnienia i bezpieczny etat w budżetówce, który pozostaje moim podstawowym zajęciem. Pisanie na pełen etat to dla mnie wciąż abstrakcja. Biorąc pod uwagę zarobki autorów w Polsce, wymagałoby to rezygnacji z kilku ważnych elementów codziennego życia, takich jak chociażby jedzenie.
O śląskiej godce można z panem rozmawiać godzinami, podobne jak o futbolu. A zwłaszcza o Leeds United.
Stereotypowy karlus ze Śląska powinien „przoć fusbalowi” i w ten stereotyp się ochoczo wpisuję. Z innymi, nie ukrywam, jestem na bakier. A drużynie Leeds kibicuję od dziecka. Zanim jeszcze dowiedziałem się, że Yorkshire, z jego poczuciem regionalnej wyjątkowości i górniczą przeszłością, ma z moim Śląskiem wiele wspólnego. W tym sezonie „The Mighty Whites” (tak mówi się o Leeds Utd. - red.) byli o krok od play-offów, w których - jestem o tym przekonany - wywalczylibyśmy upragniony awans do Premier League. Może za rok? Życie uczy cierpliwości i pokory. W końcu przyjdzie awans, tak jak w końcu doczekamy się statusu języka regionalnego dla śląskiej godki i kompleksowo realizowanej edukacji regionalnej. Jestem przekonany, że systematyczna praca przyniesie efekty. Czy takie przekonanie to śląska cecha? Jeśli chcecie w to wierzyć, to wierzcie.