Sława niebezpieczna jest dla niedojrzałych - mówi nam Mateusz Kościukiewicz
Za kilka dni premierę będą miały „Gwiazdy”, w których Mateusz Kościukiewicz wciela się w rolę słynnego piłkarza z lat 60. i 70. - Jana Banasia. Rozmowa nie tylko o filmie.
Często ktoś, kogo pasją jest film, teatr czy muzyka, nie interesuje się sportem. I na odwrót. To też Twój przypadek?
Nie. Akurat interesuję się sportem. Jako mały chłopak zawsze marzyłem, aby zostać piłkarzem. Teraz w życiu zawodowym udało mi się to spełnić. To dlatego zagrałem w „Gwiazdach”.
Film był już pokazywany polskiej reprezentacji piłki nożnej. Jak profesjonaliści go ocenili?
Akcja tego filmu rozgrywa się w latach 60. i 70. Młodzi piłkarze patrzyli na to, co dzieje się na ekranie, z uśmiechem, jak na jakąś daleką historię. Tym, którzy bezpośrednio uczestniczyli w opowiadanych w filmie wydarzeniach lub tym, którzy żyli w tamtych czasach, na pewno nie raz zakręciła się w oku łezka nostalgii. Reakcje były więc dosyć skrajne.
Grasz w „Gwiazdach” postać autentyczną i spotkałeś się z Janem Banasiem.
Spotkaliśmy się raz przez filmem i odbyliśmy bardzo osobistą rozmowę. Pan Janek opowiedział mi masę zabawnych historii. Pamiętajmy jednak, że film jest jedynie fragmentem rzeczywistości, którą przedstawia w ramach kina rozrywkowego. Nie jest to więc dokument. Pewne historie wzięte z życia pana Janka, a inne - wymyślone na potrzeby fabuły. Po kilku godzinach rozmowy nie wytrzymałem jednak i zapytałem go: czy to w porządku, że będę grał jego postać? Popatrzył na mnie chwilę i powiedział, że przypominam mu jego idola z dzieciństwa, George’a Besta, legendarnego zawodnika Manchester United. Wtedy poczułem, że wszystko jest OK.
Głównym wątkiem filmu jest rywalizacja między Janem Banasiem a jego kolegą Ginterem o dziewczynę - Marlenę. Podobno to fikcyjna historia. Ale na końcu „Gwiazd” pojawia się napis głoszący, że Jan Banaś nigdy się nie ożenił. Może więc jest tym wątku źdźbło prawdy?
Pan Janek zaliczył w swym życiu mnóstwo zakrętów, ale zawsze podnosił się i ruszał dalej do przodu. To zasługuje na szacunek i podziw - że mimo przeciwności losu i tego, że czasy, w których żył nie pozwoliły mu w pełni rozwinąć talentu, potrafił wziąć swoje życie na barki i iść dalej.
Jak radziłeś sobie w scenach stadionowych?
Na szczęście realizacja filmu pozwala na to, aby niektóre sekwencje najpierw solidnie przygotować. Moje umiejętności piłkarskie były wystarczające, aby pokazać na ekranie pewien rodzaj profesjonalizmu. Zresztą historia, która jest opowiedziana w „Gwiazdach”, była mi już wcześniej znana. Polska klubowa piłka nie odnosiła zbyt wielu spektakularnych sukcesów - właśnie poza triumfami Górnika Zabrze, w którym grał Jan Banaś.
Poznałeś zapewne dzięki „Gwiazdom” środowisko piłkarzy. Bardzo różni się ono od aktorskiego?
Największe gwiazdy piłki i kina są otoczone sztabami ludzi, którzy pozwalają im na to, żeby oni mogli się skupić tylko na stojących przed nimi zadaniach zawodowych. W czasach, o których opowiadają „Gwiazdy” było zupełnie inaczej. Piłkarze musieli wtedy polegać wyłącznie na sobie. Dzisiaj mają natomiast ogromne wsparcie ze strony profesjonalistów. Dlatego wydaje się nam, że osoby ze szczytów sportu i kina są oderwane od rzeczywistości. Tymczasem tak naprawdę, kiedy ma się możliwość ich bliższego poznania, okazuje się, że to zwyczajni i normalni ludzie.
Wspomniany George Best zmarnował w latach 60. swoją karierę, bo poddał się urokom sławy. Dzisiaj popularność działa na ludzi sportu i kina podobnie?
Sława i sukces zawsze są niebezpieczne dla ludzi niedojrzałych. Profesjonalizm i zawodowstwo każą jednak mierzyć się również z takimi sytuacjami. Meandry kariery sportowej i aktorskiej sprawiają, że sukcesy przychodzą i odchodzą. Życie zawodowe sportowca różni się tym, że jest krótsze i emerytura przychodzi szybciej. To bardzo trudny moment - traci się wtedy ten podstawowy imperatyw, który pchał sportowca do przodu.
W czasach Peerelu sport był jedną z niewielu możliwości wyrwania się z szarzyzny. Ty jesteś z innego pokolenia. Ale czy aktorstwo było dla Ciebie sposobem na ucieczkę z małej miejscowości?
Na pewno decyzja o tym, żeby pójść na studia i to do tego na aktorskie, była już dla mnie trampoliną do wskoczenia do innej rzeczywistości: dużego miasta i statusu studenta. Ale początkowo to wcale nie było dla mnie takie oczywiste. Człowiek jest jednak tak skonstruowany, że kiedy dotknie tego, co w jego subiektywnym mniemaniu jest dla niego lepsze, to już nie chce tego oddać i chce iść dalej. Dzisiaj z perspektywy lat wydaje mi się to bardzo naturalną drogą. Miałem jednak niezwykłe szczęście spotkania odpowiednich ludzi w odpowiednim momencie, którzy pozwoliły mi zrobić karierę.
Kogo konkretnie masz na myśli?
Bardzo ważne było powstanie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Wtedy dokonała się rewolucja w naszym kinie. Pojawiło się całe pokolenie rodzimych twórców, którzy, mam nadzieję, nadal będą mieli możliwość realizacji swoich wizji i projektów, bez względu na to jakie będą panować nastroje w kraju. PISF wprowadził bowiem modę na to, żeby odkrywać młode talenty. Dzięki temu jako pierwszy aktor ze swojego pokolenia miałem okazję zaistnieć dla szerszej widowni.
Jaki wpływ miały na Ciebie studia aktorskie w Krakowie?
Najpierw we Wrocławiu, a dopiero potem w Krakowie. Studia te dały mi możliwość zaistnienia w środowisku. Zwrócono na mnie uwagę, pojawiła się bowiem chęć sięgnięcia po studentów, którzy w tej szkole siedzieli. Akurat do wszystkich uczelni aktorskich w Polsce weszło wtedy fantastyczne pokolenie. I jakoś wspólnie wszyscy objawiliśmy się, co dziś uważam za prawdziwy fenomen generacyjny. W Krakowie byłem w szkole przez wiele lat - i mogę być wdzięczny ówczesnym władzom, że pozwoliły mi studiować, a jednocześnie pracować zawodowo.
O Twoim pobycie w krakowskiej PWST do dziś krążą po mieście legendy - ponoć byłeś niezłym ziółkiem. Ile w tym prawdy a ile mitu?
Jak to zwykle bywa w przypadku bulwarowych legend, jest w nich pewnie jakieś ziarno prawdy, ale większość jest jednak wymyślona.
Niebawem zobaczymy Cię w filmie Twojej żony - Małgorzaty Szumowskiej - „Twarz”. Jego realizacja jest otoczona wielką tajemnicą. Uchylisz rąbka tej tajemnicy?
Film jest już po zdjęciach, obecnie trwają prace nad efektami specjalnymi, które są bardzo rozbudowane, jak na nasze warunki. Teraz wszystko jest w rękach montażysty i reżysera. To oni są prawdziwymi architektami filmu. Dlatego sam jestem ciekaw tego, co zobaczymy na ekranie.
Ostatnio wystąpiłeś w „Amoku” Kasi Adamik. Wolisz pracować z kobietami-reżyserkami?
Dla mnie funkcja reżysera jest funkcją pozbawioną płci.
Na początku kariery zagrałeś u najlepszych reżyserów współczesnego polskiego teatru. Z czasem jednak odpuściłeś.
Bardzo kocham teatr. Będąc na studiach we Wrocławiu zobaczyłem sztukę Krzyśka Warlikowskiego. I zacząłem bardzo pragnąć by u niego wystąpić. Zresztą w moim pokoleniu funkcjonował jakiś mit pracy z Lupą, Jarzyną czy Warlikowskim. Mówiło się nawet o pewnej magii jaka temu towarzyszy. Bardzo mi się to spodobało, ale jako „zwierzę filmowe”, nie mogłem zaniedbać kina. A teatr tego rodzaju jaki prowadzi Krzysiek, wymaga absolutnego poświęcenia. Nie mogłem rozwijać swojej kariery filmowej w przerwach między spektaklami, próbami i wyjazdami zespołu.
Kilka lat temu był taki moment, że wydawało się, iż zaczynasz udaną karierę na Zachodzie. Dlaczego ostatecznie tego zaniechałeś?
Nic nie zaniechałem, skupiam się na tym, co dzieje się tu i teraz. Kiedy zdarzają się jakieś możliwości pracy za granicą, to zawsze chętnie się tego podejmuję. To sama przyjemność być na planie w innym kraju i poznać inne sposoby pracy. To super doświadczenie. Dlatego wcale z nich nie rezygnuję.