Sławomir Broniarz: Strajk się uda, jeśli będzie zrozumienie rodziców
Jeżeli referenda strajkowe w szkołach tysiącami będą wychodzić na „plus” nie ma mowy, żeby strajk trwał tylko i wyłącznie np. dnia 2 marca - mówi Sławomir Broniarz, prezes ogólnopolskich struktur ZNP.
Szukałem po Europie przykładów zwycięskich strajków nauczycieli. Przed rokiem taki odbył się na Słowacji, gdzie pracownicy szkół wywalczyli stopniowe podnoszenie nakładów na oświatę do 2020 r. Konsultujecie się z kolegami zza południowej granicy, aby lepiej wiedzieć, jak osiągnąć własne cele - zaniechanie przez rząd reformy z likwidacją gimnazjów i postulaty płacowe?
Parę dni temu, korzystne dla nauczycieli porozumienie, podpisano po strajku na Ukrainie. ZNP ma bardzo rozległe kontakty międzynarodowe i - nie tyle się konsultujemy - co przyglądamy się uwarunkowaniom w różnych krajach. Jest przykład porażki strajkowej w Danii, do protestów dochodzi na Węgrzech, gdzie władza, jak w Polsce, proponuje bardzo podporządkowany swojej wizji świata model oświaty.
Zapytałem o Słowację, bo tam strajk nauczycieli szkół zaczął się w styczniu 2016 r. Trwał jeszcze w marcu, co uważane jest za jeden z powodów słabszego wyniku ugrupowania premiera Roberta Fico, które w wyborach straciło samodzielną większość w parlamencie. Tymczasem u nas słyszy się zaledwie o planach jednodniowej akcji odejścia od pracy na początku marca.
Nikt nie mówi, że w Polsce strajk będzie trwał tylko jeden dzień. Np. w Łodzi mamy pięć dzielnic. To teoretycznie jest pięć dni protestu. Jest 16 województw, ponad 2,5 tys. samodzielnych gimnazjów w Polsce. Są różne uwarunkowania. Dana szkoła może strajkować tylko jeden dzień, ale to nie oznacza, że strajk w Polsce nie będzie trwał dłużej. Scenariusz będzie gotowy, gdy poznamy wyniki referendów w szkołach, które samodzielnie decydują, czy placówka przystępuje do strajku. Jeżeli referenda tysiącami będą wychodzić na „plus” - ze zdecydowanym poparciem załóg - nie ma mowy, żeby strajk trwał tylko i wyłącznie np. 2 marca.
Wierzy pan w solidarność nauczycieli, pojmowaną jako wsparcie sprawy tych z gimnazjów przez pracowników np. ogólniaków, które dostaną rok dłuższy cykl kształcenia?
Jeżeli nauczyciele zrozumieją, że dzisiaj nikt nie może czuć się bezpieczny i wolny od obaw dotyczących zwolnień, to ta moja wiara będzie jeszcze większa, ale sytuacja zawarta w pana pytaniu wymaga ogromnej pracy.
A pracujecie nad tym, aby postulaty zrozumieli rodzice uczniów? Pamiętam ostatni strajk w 2008 r., gdy część z nich narzekała, że nie mają z kim zostawić pociech. A była to akcja tylko jednodniowa.
W czwartek odbyło się kolejne spotkanie kierownictwa ZNP z przedstawicielami rodziców. To oni są kwestią kluczową dla powodzenia akcji. Protest się uda, jeśli rodzice zrozumieją, że zmiana szykowana przez minister edukacji dotyczy, nie tyle nauczycieli, ale ich dzieci. To dziecko będzie miało kłopot z fatalnie przygotowaną podstawą programową.
Skoro zaczęliśmy od pytania międzynarodowego, wspomnę tylko, że strajk szkół w węgierskim mieście Szeged, zaczął się od wielotysięcznej manifestacji rodziców - ponad nauczycielami. Tam najpierw to rodzice ujrzeli, że proponowany przez rząd centralistyczny model oświaty podważa niezależność szkół od bieżącej polityki.
Oprócz strajku będzie wniosek o referendum w sprawie reformy oświaty. Najpierw chcecie zebrać ponad pół miliona podpisów obywateli, potem zgody Sejmu. Tymczasem Marek Magierowski z biura prasowego prezydenta Andrzeja Dudy, stwierdził w środę, że brak podstaw do takiej akcji. Bo dzisiejsi zwolennicy referendum to ci sami ludzie, którzy odrzucili podobny wniosek obywateli, ale w sprawie zaniechania poprzedniej reformy: obniżającej wiek rozpoczęcia nauki w szkole z siedmiu do sześciu lat.
Inicjatywa obecnego referendum zrodziła się w szkołach, a następnie znalazła wsparcie ze strony ZNP oraz innych organizacji i podmiotów. W końcu dołączyły się partie, jako pierwsza pozaparlamentarna Razem, dopiero potem PO. Dlatego nie widzę powodu, aby łączyć odrzucenie wniosku o referendum z poprzedniej kadencji z obecną sytuacją.
Także w środę Beata Kempa, szefowa Kancelarii Premiera, wypomniała, że kiedyś był pan przeciwko powstawaniu gimnazjów, teraz jest pan przeciw likwidacji, zatem wprowadza pan chaos, do którego rząd nie dopuści.
W programie wyborczym PiS z roku 2005 mają wyraźnie napisane: jesteśmy za edukacją sześciolatków i za gimnazjami. Natomiast ZNP w roku 1997 negował decyzję o powstaniu gimnazjów, które ruszyły w 1999 r. Czyli ja miałem zdecydowanie więcej czasu na zmianę poglądu, niż pani Kempa. Widzi słomkę u kogoś, a belki w swoim oku - nie. Co więcej, obecna minister edukacji, co łatwo sprawdzić na filmikach w internecie, gimnazjów broniła jeszcze w 2009 r.
Dziwię się, że polityk tej rangi, co pani Kempa, ma tak krótką pamięć. Byłem trzy tygodnie temu w Wadowicach i tam po raz pierwszy spotkałem samorządowca, który twierdzi, że w 1997 r. był za powstaniem gimnazjów. Nie było wtedy samorządowców wspierających ten pomysł ówczesnego ministra Handke. Natomiast ZNP opowiadał się w tamtym czasie m.in. za zmianą sposobu kształcenia nauczycieli. Chcieliśmy zacząć od podobnych podstaw, być pewni, że przygotowano nawet każdy szczegół reformy - łącznie z gimbusami. Nie mieliśmy tej pewności i stąd płynął nasz sprzeciw.