Sławomir Rybicki: Powinniśmy tę tragedię przeżywać wspólnotowo
Z senatorem PO, Sławomirem Rybickim, bratem Arkadiusza Rybickiego, który zginął w katastrofie smoleńskiej, rozmawia Dariusz Szreter.
Pewnie słyszał Pan o pomyśle obwołania rocznicy katastrofy smoleńskiej dniem pamięci czy wręcz świętem narodowym?
Dniem pamięci to pewnie ta rocznica już jest, bo co roku 10 kwietnia wracamy pamięcią do tego zdarzenia, a w szczególności do naszych bliskich, którzy zginęli w tej katastrofie. Natomiast mówienie o tym, żeby to było święto jest nieprzemyślane. Myślę zresztą, że poseł, który z tą propozycją publicznie wyszedł, raczej sonduje reakcje społeczne, niż komunikuje gotowy już pomysł polityczny. To nie jest dobre rozwiązanie. Święto kojarzy się z dniem wolnym od pracy, a czy ta katastrofa zasługuje na to, żeby ją świętować w tej formie?
Tam akurat o wolnym od pracy nie było mowy.
Ten dzień i tak pozostanie w pamięci jako tragiczne wydarzenie w dziejach Polski. Ale są też inne tragiczne wydarzenia, jak choćby wybuch II wojny światowej. Ten dzień też nie jest w jakiś szczególny sposób urzędowo wyróżniony, a przecież wszyscy pamiętamy, co się tego wydarzyło 1 września. Świętowanie 10 kwietnia dla wielu osób miałoby też wymiar paradoksalny. Bo czy mamy świętować również towarzyszące tej katastrofie zaniedbania, brak procedur, zaniechania, krótko mówiąc taką bylejakość? Niech ten dzień pozostanie dniem pamięci o ofiarach katastrofy, o ich życiu, dokonaniach, o tym, co po sobie pozostawili.
A jednak ten dzień i tak ma dość huczną oprawę. I to nawet nie raz do roku, a co miesiąc.
To jest jeden z głównych zarzutów, jaki mogę postawić obecnej ekipie rządzącej, a wcześniej opozycji skupionej wokół PiS: to, że nie pozwala rodzinom godnie przeżyć żałoby po bliskich. Niestety, jest w tym wiele cynizmu. Wykorzystuje się tę tragedię do dzielenia Polaków. Na szczęście z ostatnich sondaży wynika, że maleje liczba Polaków, którzy wierzą w to, iż przyczyną katastrofy smoleńskiej był zamach. Może wywoła refleksję obozu PiS, by wyciszać debatę wokół katastrofy i raczej budować wspólnotę, co jest obowiązkiem rządzących.
Pan nie ma najmniejszych wątpliwości, co do przyczyn katastrofy?
Nie mam. To jest suma zaniedbań i błędów popełnionych przed lotem, w jego trakcie oraz podczas lądowania. Oczywiście, nie bez winy są też rosyjscy kontrolerzy lotów. Teorię o zamachu wykluczam, bo nie istnieje żaden dowód w tej sprawie, poza spekulacjami ministra Macierewicza.
Katastrofa miała miejsce za rządów Platformy. Jeżeli Pan mówi o bałaganie, to czy w takim razie bije się Pan także w piersi własnej partii, że tak powiem?
Wszyscy wiemy, że w 36 Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego, mówiąc oględnie, procedury lotów z najważniejszymi osobami w państwie nie były do końca przestrzegane. I to jest zarzut wobec dowództwa wojsk lotniczych. Ten samolot nie powinien wystartować, a potem lądować w Smoleńsku. Ale te błędy zostały - mam nadzieję - raz na zawsze naprawione. Nie zmienia to mojego zdania, że przyczyny katastrofy są zbadane i mocno uprawdopodobnione. Niedawne oświadczenie prokuratury o tym, że stawia zarzuty rosyjskim kontrolerom lotu, w jakiejś mierze też wyklucza teorię o tym, że przyczyną katastrofy był wybuch.
Kolejną sporną kwestią są ekshumacje. Wdowa po Pańskim bracie wraz z bliskimi kilku innych osób zaskarżyła postanowienie prokuratury, a warszawski Sąd Okręgowy przerzucił to na Trybunał Konstytucyjny. Uspokaja Pana takie rozwiązanie?
Od początku byliśmy zdania, że decyzja prokuratury jest arbitralna zarówno od strony prawnej, jak i takiej czysto ludzkiej i moralnej. Decyzja prokuratury i sam Kodeks postępowania karnego nie mogą być ponad konstytucją, która gwarantuje prawo do prywatności. Naszym zdaniem obejmuje ono również głęboko zakorzeniony w kulturze chrześcijańskiej i polskiej kult osoby zmarłej. Nie widzimy uzasadnienia dla ekshumacji naszego brata. Sąd podzielił te wątpliwości zwracając się do Trybunału Konstytucyjnego z zapytaniem prawnym w tej sprawie. Jednocześnie sąd zwrócił się do prokuratury, by ta do czasu wydania opinii przez TK, wstrzymała się od ekshumacji tych ofiar, których rodziny - jak my - protestują. Obecny na posiedzeniu prokurator Prokuratury Krajowej obiecał, że zaapeluje do swoich przełożonych, by je wstrzymać.
Pański brat i Maciej Płażyński wywodzili się z tego samego kręgu młodopolskiej opozycji. W wolnej Polsce też przez długi czas ich polityczne drogi były zbieżne, rozeszły się dopiero na kilka lat przed katastrofą, w której obaj zginęli. Teraz jednak, kolejny rok z rzędu, nie ma wspólnej mszy w rocznicę ich śmierci. Czy ten podział pozostanie już na zawsze?
Podział jest trochę zafałszowany. Dotyczy raczej polityków, a nie rodzin. Maciej Płażyński był moim przyjacielem i najbliższym współpracownikiem przez kilkanaście lat. Nie mam problemu, żeby co roku być na grobie Macieja. Jego żona także bierze udział w przedsięwzięciach upamiętniających mojego brata. Myślę, że darzymy się wzajemnym szacunkiem. Wspomnę też o tym, że obie nasze rodziny wzięły udział w uroczystej sesji Rady Miasta Gdyni, na której dwóm ważnym ulicom w tym mieście nadano imiona Macieja Płażyńskiego i Arama Rybickiego.
Pytam konkretnie o brak wspólnej mszy 10 kwietnia, bo słyszałem, że dla wielu dawnych młodopolaków jest to pewien problem.
Jest to problem i spróbujemy go w przyszłości rozwiązać. Powinniśmy tę tragedię przeżywać wspólnotowo i razem, na ile to tylko możliwe.