Ślązacy muszą być odważniejsi w pokazywaniu swojej dumy i godności
Tożsamość śląska budziła się 25 lat temu i wydawało się, że już jest to, o co Ślązakom chodzi; poczuli się równoprawnymi gospodarzami tej ziemi. Ale z czasem do głosu doszły krzykliwe siły kwestionujące polskość Śląska i skończył się spokój - mówi senator Maria Pańczyk-Pozdziej, dziennikarka Radia Katowice
Kiedyś o Śląsku mówiło się w kontekście wypadków w górnictwie, wielkich katastrof, a teraz przez pryzmat separatyzmu, dziadka z Wehrmachtu, ukrytej opcji niemieckiej. Czyja to wina?
Szukamy winnych, a wystarczy powiedzieć, w czym na Śląsku przodujemy; w służbie zdrowia, zwłaszcza transplantologii i kardiologii, także w edukacji muzycznej i technicznej. Można mówić, że Warszawa nie ma pomysłu na Śląsk, ale nie ma go też dlatego, że Ślązacy sami nie mają pomysłu na siebie.
Niektórzy przecież mówią, że chcą autonomii dla Śląska, języka i narodowości śląskiej.
Oni walczą o to w imieniu bardzo wąskiej grupy ludzi na Śląsku, co trzeba jasno podkreślić. Nie wszystkim Ślązakom jest po drodze z Ruchem Autonomii Śląska.
Ze Śląska płyną jednak pretensje rzekomo w imieniu ponad 800 tys. skrzywdzonych osób, którym władza w Polsce odmawia prawa do większej samorządności, języka itp.
Powoływanie się na wyniki spisu powszechnego jest w tym wypadku nieuprawnione. Wiele osób, deklarując więź ze Śląskiem, chciało jedynie zamanifestować, że są z tej ziemi. Nie było w tym politycznych podtekstów. Pisali do mnie wtedy mieszkańcy z Zaolzia, abym mówiła w radiu, i to głośno, by ludzie nie dali się zbałamucić na temat narodowości śląskiej. Przyjeżdżali do nich bowiem emisariusze RAŚ i nawoływali, by deklarować, że są Ślązakami. „Jesteśmy Ślązakami, ale przede wszystkim utrzymaliśmy polskość na Zaolziu” - pisali do mnie Zaolzianie. Dzięki temu mają polskie szkoły, polskie domy kultury, dwujęzyczne tablice.
Jednak najgłośniej wybrzmiewa na Śląsku deklaracja: „Nie jestem Niemcem, nie jestem Polakiem czy Czechem. Jestem Ślązakiem”. Jak pani senator to odbiera?
Niech sobie będą tacy, co nie znaczy, że wszyscy Ślązacy podzielają ten pogląd. Nie jestem ani bardziej Polką, ani bardziej Ślą-zaczką. Dla mnie te pojęcia są równoważne.
Zatem według niektórych na Śląsku jest pani tą gorszą Ślązaczką...
Słyszę to coraz częściej. Mam naprzeciwko siebie ludzi, którzy nazywają mnie hamulcową ambicji Ślązaków, którzy mówią, że na gwarze śląskiej zrobiłam karierę, że się posługuję starzyzną językową. Takie epitety do mnie przylegają, ale ja przynajmniej wiem, kim jestem. Nie mam problemu ze swoją tożsamością. Bronią mnie moi radiowi słuchacze i moi wyborcy. Jestem wierna wychowaniu, które odebrałam.
Dla pewnej grupy mieszkańców regionu śląskość jest sposobem odcięcia się od polskości. Ślązak jest nieufny wobec państwa?
Braku tej ufności nie podzielam, bo musiałabym wyprzeć się swojej polskości. Nie zapomnę spotkania we Frankfurcie nad Menem z Karlem Dedeciusem, któremu pojechałam wręczyć nagrodę Ambasadora Polszczyzny dla twórców z zagranicy. Opowiadałam mu, że jestem Ślązaczką, zajmuję się gwarą, że wywodzę się ze śląskiego domu. I ten wybitny tłumacz, popularyzator literatury polskiej, powiedział do mnie w pewnej chwili: „Ale jest pani też Polką, prawda?”. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nie wolno tak eksponować swojego miejsca przywiązania i zakorzenienia, bo ktoś może sądzić, że nie myślę kategoriami polskimi. A ja zawsze mówię o sobie, że jestem Polką o śląskich korzeniach, albo Ślązaczką z polskim rodowodem.
Nie mogę pojąć, jak to jest możliwe, że 70 lat po drugiej wojnie nazywa się represje niemieckie na Śląsku mitami, a nawet bajkami?
Chyba za mało mówi się o latach okupacji na Śląsku, zwłaszcza za mało mówią ci, którzy powinni: naukowcy, historycy. Represji doświadczył także mój ojciec, Ślązak z Opolszczyzny. Był przedwojennym kierownikiem szkoły i w czasie okupacji musiał nosić, jak stygmat, znaczek „P”, bo przyznał się, że jest Polakiem. Czy to nie była represja w stosunku do Ślązaków? W czasie wojny nie sztuką było, na przykład, warszawiakowi przyznać się do Polski. Sztuką było powiedzieć Ślązakowi: „Jestem Polakiem”, bo od razu wydawał na siebie wyrok.
Skoro na Śląsku niektóre środowiska kwestionują także sens powstań śląskich, odrzucają polską przynależność narodową, to może Jarosław Kaczyński miał rację, gdy mówił tu o „zakamuflowanej opcji niemieckiej”?
Za mało sami Ślązacy na Śląsku są zainteresowani własną historią. Może dlatego już nie za bardzo chcą eksponować swoją śląskość. Pamiętam, jak przed laty nagrywałam dla Radia Katowice wypowiedzi żyjących jeszcze powstańców śląskich. Na przykład Jan Wadas z Chełma Śląskiego, 95-letni wówczas powstaniec, przekonywał mnie: „My za Polska to by se dali ręce poobcinać, serce z piersi wyrwać. My tak wierzyli w to wszystko”. I on do końca wierzył.
Dziś taki Jan Wadas usłyszałby, że wszczął wojnę domową, że doprowadził do nieszczęścia - podziału Górnego Śląska na polską i niemiecką część. Czy takie głosy nie są antypolskie, wręcz obrażające Polaków?
Trudno je inaczej nazwać. Uważam, że Ślązacy muszą być zdecydowanie odważniejsi w pokazywaniu swojej godności i dumy. Inaczej zostaną zadeptani. Nie mogą sobie pozwolić, żeby ktoś im narzucał poglądy, zabierał to, co czują i myślą na temat przeszłości regionu. Wiem, że to jest trudne, kiedy ma się naprzeciwko siebie ludzi głośnych, roszczeniowych, którzy nie przebierają w słowach. Będą ich przezywać, jak mnie, tylko dlatego, że obok przynależności do polskiej nacji jestem też Ślązaczką.
Platforma Obywatelska, którą reprezentuje pani senator, zawarła w sejmiku śląskim koalicję z Ruchem Autonomii Śląska i oddała RAŚ zarządzanie kulturą oraz polityką historyczną. PO nie ma sobie nic do zarzucenia?
Mam żal do Platformy Obywatelskiej, że tak mało dba o prawdę historyczną. Doszły do głosu siły, które kwestionują polskość Śląska. Kością niezgody jest też język śląski. Politycy nie są w tej sprawie jednomyślni. Prywatnie większość parlamentarzystów PO ze mną się zgadza, ale, niestety, brak im odwagi, żeby to mówić głośno. Brak odwagi w polityce jest dla mnie bardzo naganny.
Platforma mocno wspiera tę grupę Ślązaków, która dąży do uznania gwary śląskiej za język regionalny. Pani jest przeciw?
Mam inne zdanie na temat uznania gwary śląskiej za język, choć rozumiem te dążenia. Język nie powstaje w drodze głosowania, z wtorku na środę. To jest żmudna droga, którą muszą pokonać naukowcy. Potrzebne są badania dialektologiczne.
Organizowałam w Senacie konferencje naukowe z udziałem wybitnych językoznawców i zapraszałam na nie wszystkich zainteresowanych. Ze strony przeciwnej nikt nie przyszedł, ale mąci się w głowach Ślązakom, że jestem przeciwniczką języka śląskiego, co nie jest prawdą. Jestem tylko przeciwniczką dekretowania języka śląskiego. Nie przekonują mnie bałamutne opowieści o konieczności nauki śląszczyzny w szkołach. Czego chcą uczyć? Czy tej gwary, którą posługują się Opolanie, czy może cieszyńskiej, a może radzionkowskiej?
Ślązakom trudno to zrozumieć, bo skoro Kaszubi mają swój język, dlaczego oni - nie? Niektórzy z własnej inicjatywy wieszają w urzędach tabliczki: „Godamy po ślonsku”.
To żadne odkrycie, na Śląsku zawsze się godało, co nie znaczy, że należy to obwieszczać całemu światu. Natomiast na Kaszubach dochodzenie do języka też trwało latami, ponadto jest tam mniej dialektów. Póki językoznawcy nie stworzą śląskiej fonetyki, ortografii, zapisu, nie będziemy mogli mówić, że mamy śląski język. To nie mogą być domorosłe próby amatorskiego zapisu. Przyszła raz do mnie pani i wręczyła tekst, podobno napisany po śląsku. Poprosiła, bym jej przeczytała. Pełno w nim było kółeczek, daszków, apostrofów, więc mówię, że nie potrafię. „No ja, jak pani nie poradzi, to moja wnuczka mo się tego uczyć? To jo już wola, żeby się ona uczyła angielskiego”. I poszła.
Pogodzą się w sprawie jednego języka śląskiego mieszkańcy, na przykład, Istebnej i Chorzowa, choć dziś często się nie rozumieją?
Nie pogodzą. Odezwą się głosy buntu, kiedy zacznie się forsować jednolitą formę, ale wtedy będzie za późno.
Może jednak powinniśmy przynajmniej spróbować coś zrobić z tym „językiem”, najwyżej powiemy, że się nie dało?
Może, ale niech to powiedzą i zaczną ci, którzy są do tego uprawnieni, a nie domorośli językoznawcy. Na pielgrzymce w Pieka-rach Śląskich wystąpiła Ślązaczka w pięknym stroju i czytała do mikrofonu: „Litościwy Pon Bócku, zerknij na nos”. Ślązak nie powie: „zerknij”. Jak już, to „wejrzyj na nos”. Nie wolno dopuścić do takich przekłamań, bo to są kłamstwa, a nie śląszczyzna.
Coś w końcu na tym Śląsku musi się zmienić, bo tu jest ciągle ogromna siła. Tylko co?
Powinien powstać wielki Śląsk, choć nie sądzę, by jakakolwiek zmiana administracyjna była teraz potrzebna, wobec tylu problemów. Naprawa górnictwa jest jego agonią rozciągniętą w czasie, jest okłamywaniem górników, że jeszcze wszystko da się zrobić. Najgorszy w polityce gospodarczej jest brak konsekwencji, brak ciągłości i stabilności. To ciągłe eksperymentowanie we wszystkich dziedzinach nie służy niczemu dobremu. Także edukacji i służbie zdrowia.
W polityce nie wygrywają ci, którzy więcej obiecują i lepiej kłamią?
Obiecanki i kłamstwa są na krótką metę. Polityk, jak dziennikarz, musi być odważny, a nie koniunkturalny. Nie będę mówiła swoim wyborcom czy słuchaczom radia, że jako Ślązaczka powalczę o śląski język. Nie będę ich okłamywać tylko dlatego, że to się spodoba pewnej, nielicznej grupie. Nie znaczy, że zawsze będę przeciw.
Czyli?
Będę się przyczyniać do tego, żeby język śląski powstawał, ale nie za sprawą podniesienia ręki przez posłów i senatorów. Będę namawiać językoznawców, żeby pracowali nad stworzeniem fonetyki dla języka śląskiego, nad formą zapisu, bo o to tylko chodzi. Trzeba stworzyć odpowiedni system znaków, który umożliwi zapisywanie tej mowy, głównie pochylanie samogłosek.
Budzenie się tożsamości śląskiej można uznać za największy sukces tutejszej społeczności? Pamiętam, jak uczestnicy pani konkursu „Po naszymu, czyli po śląsku” mówili, że pani im pomogła podnieść się z kolan. Co się zmieniło?
Tożsamość śląska budziła się 25 lat temu i wydawało się, że jest to, o co Ślązakom chodzi; poczuli się równoprawnymi gospodarzami i obywatelami tej ziemi. Ale z czasem do głosu doszły hałaśliwe i krzykliwe siły kwestionujące polskość Śląska i skończył się spokój. Ciągle będę powtarzać, że mam żal do naukowców, historyków, że mnie swoi zawiedli.
Przynajmniej gwara śląska awansowała. Wszyscy chcą teraz godać. To dobrze?
Przybiera to czasami karykaturalny wymiar, bo niektórzy silą się na gwarę, a jej nie znają. Ślązak wcale nie musi mówić po śląsku, nie musi być tytanem pracy i chodzić do kościoła, bo tak jesteśmy postrzegani. Spotykam ludzi, którzy na co dzień nie deklarują śląskości, ale nią emanują, są w sobie cali Ślązakami z powodu swojej staranności w robocie, punktualności, niezawodności, którą można zaobserwować i w biurze, i w sklepie, i na ulicy.
Co zostało na Śląsku z Kutzowej „Perły w koronie”? Polska się buntuje, że musi ciągle dopłacać do górników.
Polska się buntuje, bo straciła żywiciela. Śląsk był żywicielem dla reszty kraju zaraz po wojnie i przez następne dziesięciolecia. Trzeba to sobie jasno powiedzieć. Teraz przemysł śląski, bo nie tylko górnictwo, przestał być perłą.
Śląsk to dziś region specjalnej troski?
Jakbyśmy na to nie spojrzeli, Śląsk potrzebuje rewanżu, pomocy ze strony reszty kraju.
Polska patrzy na Śląsk podejrzliwie. Nie-Ślązacy widzą w regionie Ślązaków roszczeniowych, narzekających na ciągłe krzywdy ze strony mitycznej Warszawy. Do tego wrogo nastawionych do Polski. Jak komuś takiemu pomagać?
Trudno się dziwić takim zachowaniom, skoro w Ślązakach ciągle się podsyca animozje; z jednej strony mówi się im, że są nacją wyjątkową, a z drugiej - wykorzystywaną. Wtedy szuka się naturalnego wroga i znajduje - w Warszawie.
Może Śląsk nie potrafi się lansować na warszawskich salonach?
Coś jest na rzeczy. Sama mam sobie wiele do zarzucenia. Program drugi TVP ciągle pokazuje festiwale kultury romskiej, żydowskiej, kresowej, a ja ze swoim konkursem „Po naszymu...” nie umiem się przebić. Muszę płacić pieniądze mojej lokalnej telewizji, żeby go pokazała na antenie.
Jest pani postrzegana również jako ta, która broni interesu Ślązaków. Co zatem pani im radzi?
Powinniśmy myśleć o przyszłości, bo wystarczy już tego malkontenctwa i narzekania.
Rozmawiała Teresa Semik
Maria Pańczyk-Pozdziej, senator czterech kadencji, w latach 2011-2015 wicemarszałek Senatu. Wieloletnia dziennikarka Polskiego Radia w Katowicach, autorka audycji o tematyce regionalnej. Pochodzi z Tarnowskich Gór, jest absolwentką filologii polskiej i pracę zawodową zaczynała jako nauczycielka. W radiu pracuje prawie 50 lat i nadal się z nim nie rozstaje. Współpracowała z regionalną telewizją, przygotowując cykl audycji pt. Sobota w Bytkowie. Karierę polityczną zaczęła od mandatu radnej sejmiku wojewódzkiego w Katowicach.
Jest też inicjatorką konkursu „Po naszymu, czyli po śląsku”, autorką licznych publikacji na ten temat, m.in. książki „Po naszymu, czyli po śląsku”. Jest też autorką tekstów piosenek o tematyce śląskiej.
Wkrótce ukaże się jej kolejna książka pt. „Radio - nieuleczalna choroba”.