Ślązacy za Pirenejami mówią „no pasarán” [POLACY W HISZPAŃSKIEJ WOJNIE DOMOWEJ]
Śląscy antyfaszyści, najczęściej zwykli robotnicy, brali udział w wojnie domowej w Hiszpanii. Wielu z nich zostało tam na zawsze.
Było ich raptem kilkudziesięciu. Trzydziestu z polskiego Śląska, nieco mniej z niemieckiego i czeskiego. Wiek - koło dwudziestki, trzydziestki. Głównie robotnicy, często bezrobotni (jedno nie kłóciło się z drugim). Często wyedukowani w specyficznej kulturze robotniczej. Większość miała za sobą wyjazd za chlebem na Zachód, przede wszystkim do Francji. Spotkali się w Hiszpanii, po tym, gdy w lipcu 1936 r. wybuchł tam wojskowy bunt generała Franco, mający obalić republikę.
Czarne Szeregi
Pierwszymi Ślązakami, którzy znaleźli się za Pirenejami, byli anarchiści z niemieckiej części Śląska. Wcześniej działali m.in. w antyfaszystowskim ruchu Czarne Szeregi, silnym zwłaszcza w Raciborzu. Alfons Malina z Zabrza już w lipcu 1936 znalazł się na froncie w szeregach kolumny milicji robotniczej „Tierra y Libertad”, zorganizowanej przez anarchistów. Szybko dołączył do niego Paul Czakon z Bytomia, który został dowódcą oddziału artylerii kolumny „Sacco y Vanzetti”. Najsłynniejszym z tego grona był jednak Augustyn Souchy z Raciborza, któremu jeszcze w czasie I wojny światowej sąd nakazał noszenie na szyi obroży z napisem „Uwaga: Anarchista”. Obyty w świecie robotnik intelektualista (poznał Lenina i Kropotkina) latem 1936 r. objął kierownictwo biura informacyjnego anarchistycznego związku zawodowego CNT w Barcelonie.
Uchodźcy z hitlerowskich Niemiec w Hiszpanii reprezentowali jednak bardzo szeroką paletę poglądów - od anarchistów, poprzez komunistów, socjalistów najróżniejszych odcieni, po antyfaszystowskich katolików. Piekarz spod Kluczborka, Hermann Schwinteck, walczył w anarchistycznej kolumnie „Durruti”, lecz został aresztowany jesienią 1937 jako działacz antystalinowskiej partii POUM i ślad po nim zaginął. Być może trafił w ręce hiszpańskiej wersji NKWD, ścigającej nieprawomyślnych, antystalinowskich lewicowców.
W cieniu Hitlera
Po polskiej stronie Śląska republikańska Hiszpania mogła tylko liczyć na wsparcie niektórych związków zawodowych (w tym sanacyjnych), robotniczych partii lewicy i części ludowców (nie przeszkadzało to jednak Warszawie w sprzedaży broni obydwu stronom konfliktu). Prawica i Kościół byli za Franco, a „korfanciorze” starali się zachować neutralność.
22 sierpnia 1936 blisko sto osób demonstrowało przed konsulatem Hiszpanii na placu Wolności w Katowicach, gdzie złożyli rezolucję wyrażającą chęć wyjazdu do obrony republiki. Pod rezolucją widniał podpis Antyfaszystowskiego Komitetu wyjazdu ochotników do Hiszpanii z Szopienic („My śląscy robotnicy antyfaszystowscy z niepokojem śledzimy przebieg barbarzyństwa faszystowskiego, które zorganizowało zbrojne powstanie, żeby zniszczyć zdobycze klasy robotniczej. Wzywamy Was do wytrwania, a przybędziemy Wam z pomocą”). Jak donosił dziennik „Polonia”, „wśród manifestantów znajdowali się również młodzieńcy narodowości niemieckiej, którzy wznosili okrzyki »Rot Front«. Działacze różnych związków zawodowych rozpoczęli zbiórkę pieniędzy dla Hiszpanii, spotykając się z represjami władz. W poufnej notatce policji z Cieszyna czytamy o takiej zbiórce zorganizowanej w cementowni w Goleszowie przez Jerzego Sosnę i Jana Handzlika, »ruchliwych działaczy PPS«”.
W sierpniu 1936 pojawiły się informacje o próbach nielegalnego przechodzenia granicy polsko-czechosłowackiej przez ochotników zmierzających do Hiszpanii. Wtedy już pierwsi polscy Ślązacy walczyli na froncie pod Madrytem, gdzie trafili jednak z wielkiej społeczności emigrantów zarobkowych we Francji. Byli wśród nich Antoni Drozdek, górnik z Dąbrówki Małej, i Alojzy Czyż z Godowa. Do Hiszpanii wyjechali dwaj bracia Kryslerowie z Katowic, z których starszy - Józef organizował m.in. strajk w kopalni „Eminencja”. Obydwaj tam zginęli. Spośród trzech braci Pilchów z Wisły (Jan, Jerzy, Józef), pierwszy poległ, drugi zmarł internowany w Algierii, przeżył tylko ten trzeci, chociaż został ciężko ranny pod Guadalajarą.
Początkowo ochotnicy międzynarodowi w Hiszpanii walczyli w wielu niewielkich oddziałach, powiązanych z różnymi siłami politycznymi. W październiku 1936 - z inicjatywy Międzynarodówki Komunistycznej, starającej się zapanować nad międzynarodową falą solidarności z Republiką Hiszpańską - powołano do życia Brygady Międzynarodowe, w których szeregach znalazła się większość ochotników. Profesjonalizacji uległa także sieć przerzutu ochotników do Hiszpanii.
Alfred Duda z Rudy wspominał, że przed wyjazdem do Hiszpanii musiał wykonać pewne zadanie - zorganizować przerzut przez granicę pięciu ochotników jadących tam z centralnej Polski. Udało mu się to dzięki pomocy znajomych przemytników. Częstym punktem przerzutu ochotników była Olza w Cieszynie. Młodzi ludzie zostawiali rzeczy na polskim brzegu, kąpali się, przechodzili przez rzekę, a po drugiej stronie czekały już na nich nowe ubrania - i nowe życie. Zdarzały się też przejścia przez Czantorię, w czym ochotników wspierali polscy lewicowcy z Zaolzia, w tym tamtejszy polski poseł Komunistycznej Partii Czechosłowacji, Karol Śliwka. Właśnie wtedy, w Cieszynie, Julian Przyboś napisał wiersz „Na granicy”:
Olza płynie przez pożar.
Słucham. Głos stamtąd -
ranny, nim odezwie się - krwawi.
Kolejnym przystankiem podczas odysei ochotników była zazwyczaj Praga, gdzie otrzymywali nowe dokumenty. Początkowo władze Czechosłowacji przez palce patrzyły na te wyjazdy, jednak pod naciskiem Berlina zaczęły piętrzyć problemy. W Austrii i Szwajcarii pomagali im lokalni działacze lewicowi. We Francji było już prościej - działała tam cała półlegalna, rozbudowana sieć przerzutu do Hiszpanii.
Polskie władze od razu wystąpiły ostro przeciwko ochotnikom, pozbawiając ich obywatelstwa. W tym czasie Warszawa utrzymywała dobre stosunki z hitlerowskimi Niemcami. Za zniesławienie Hitlera skazano na więzienie redaktora korfantowskiej „Polonii”, jak i Artura Trunkhardta, katolickiego działacza z Rybnika, antyfaszystę, który bronił m.in. 22 chłopaków zatrzymanych podczas próby przedarcia się do Hiszpanii.
„Uratowanie demokracji w Hiszpanii większe ma znaczenie dla demokracji europejskiej i dla ruchu robotniczego, aniżeli wszelkie ewentualne układy pokojowe z podpisami Hitlera i Mussoliniego”
- przestrzegała jednak 20 sierpnia 1936 „Gazeta Robotnicza” śląskiego PPS-u, kierowana przez Henryka Sławika.
Ciekawym przyczynkiem do tej historii jest też to, że w 1937 w Królewskiej Hucie drużyna republikańskiego Kraju Basków zagrała z reprezentacją Górnego Śląska, gdy jeździła po Europie z nietypowym piłkarskim tournée antyfaszystowskim. Baskowie wygrali 4:3.
Na froncie
Jesienią 1936 napływ ochotników stał się już masowy, co pozwoliło utworzyć pięć brygad międzynarodowych, w tym jedną polską (z oznaczeniem 150., potem XIII) im. Jarosława Dąbrowskiego, powstańca styczniowego i bohatera Komuny Paryskiej. Do stopnia porucznika - i dowódcy kompanii, doszedł w niej Otton Jarzyna, górnik i były dowódca oddziału powstańczego z Jastrzębia. Kapitanem został Adolf Kost z Dziedzic. Jednak ta wojna daleka była od wyobrażeń o przygodzie w słonecznej Hiszpanii.
„Po zdobyciu góry Sierra Quemada kompania Botwina za bardzo wysunęła się do przodu i wpadła w zasadzkę. Z lasu wypadła niespodziewanie kawaleria marokańska i wycięła żołnierzy w pień. Wszystko to na naszych oczach, lecz byliśmy zbyt daleko, żeby im pomóc”
- wspominał Alfred Duda z Wirka.
Dowódcom ochotników brakowało nowoczesnego wykształcenia wojskowego, uzbrojenie było kiepskiej jakości - nawet po przybyciu radzieckich dostaw, a brygady międzynarodowe - z konieczności - wysyłano nieraz na najtrudniejsze odcinki frontu, gdzie swoją odwagą rekompensowały te braki. Nie dziwi więc, że spośród 4-5 tysięcy polskich ochotników, przeżył tylko co trzeci. W gronie poległych byli też Ślązacy: w 1937 Czyż ginie pod Almadrones, w Estramadurze polegli Jan Pilch i Jan Pieter z Rudy Śląskiej, pod Brunete padł górnik Antek Kutz. Podczas ostatniej republikańskiej ofensywy nad Ebro zginęli Józef Kolorz, pseudonim Marcel, oraz Paweł Nieradzik z Rudy (Duda: „Wycofaliśmy się przez most, który chwilę później został zbombardowany. Nieradzik nie zdążył przejść i został ranny w brzuch. Nie chcąc dostać się do niewoli, rzucił się do rzeki, by ją przepłynąć. Utonął”). Wielu odniosło kilkakrotnie rany: Wilhelm Otrzonsek z Rydułtów czy Wilhelm Wilczowski z Lipin.
Wspomniany Kolorz okazał się najsłynniejszym uczestnikiem wojny hiszpańskiej z polskiej strony Śląska. Urodzony w Radlinie w 1900 r., od 14. roku życia pracował w kopalni „Emma”, by w końcu wyjechać za chlebem do Francji. Tam młody, dynamiczny i wyedukowany robotnik szybko zaangażował się w działalność polskich organizacji robotniczych, organizując także kampanię solidarności z Hiszpanią w środowiskach polonijnych. W 1938 roku trafił do XIII Brygady, gdzie zginął już 22 września. Od jego pseudonimu - „Marcel”, nazwano później dawną kopalnię „Emma”.
Niemieccy ochotnicy ze Śląska znaleźli się w różnych oddziałach. Max Better spod Bielska trafił do centurii Thälmanna, noszącej imię uwięzionego przez hitlerowców przywódcy niemieckich komunistów, który jeszcze w 1932 przemawiał na ogromnym antyfaszystowskim wiecu w Zabrzu.
Słynny już wtedy lewicowy pisarz Hans Marchwitza z Szarleja walczył przez pewien czas w Batalionie Czapajewa, wchodzącym w skład polskiej XIII Brygady, z kolei w XI Brygadzie (niemieckiej) znalazł się muzyk Eberhard Schmidt ze Sławięcic.
Ci, którzy przeżyli...
W wojnie hiszpańskiej nie brano jeńców. Płonęły Casa del Pueblo (Domy Ludowe), jak i kościoły. Obecnie szacuje się, że na samych frontach wojny zginęło 200 tys. osób, a drugie tyle za liniami okopów - w wyniku masowych represji (z tego dwie trzecie to ofiary „białego terroru”, a pozostałe - „czerwonego”).
Ochotnicy międzynarodowi nie brali jednak udziału w walkach politycznych rozdzierających republikańską Hiszpanię ani w represjach wobec ludności cywilnej. Mimo iż na ich czele stali przedstawiciele Kominternu, w szeregach brygad znaleźli się ludzie różnych opcji politycznych. Jak choćby Florian Dąbrowski z Zaolzia, aktywny działacz ZHP, który walczył w szeregach dąbrowszczaków, potem w armii polskiej we Francji, by zginąć w II Korpusie gen. Andersa we Włoszech w 1944. Głównym motywem zaangażowania tych ochotników - co wynika z ich wspomnień - była chęć przeciwstawienia się groźbie faszyzmu, który opanował już Włochy, Niemcy, a któremu robotnicze mobilizacje stawiały wówczas czoła w Austrii i Francji.
Niektórych można oskarżać o naiwną wiarę w komunizm, ale to pod wpływem robotniczych protestów udało się wówczas powstrzymać próbę nacjonalistycznego zamachu stanu we Francji i wywalczyć choćby 8-godzinny dzień pracy. Liczyli, że podobnie będzie w Hiszpanii...
Po upadku hiszpańskiej republiki ochotnicy tak z Polski, jak i Niemiec nie mieli gdzie wracać. Zostali internowani we Francji. Po niemieckim blitzkriegu w 1940 wielu z nich trafiło do obozów koncentracyjnych. Ludwik Wilczek z Janowa, który walczył w armii Sikorskiego, został wzięty do niewoli i znalazł się w Dachau. Większość pozostałych zaangażowana była w ruch oporu, jak Antoni Drozdek, Alfred Duda, Adolf Kost, Józef Gruszka, Paul Czakon czy Vincent Porombka - który został przerzucony w kwietniu 1943 r. na Śląsk jako przedstawiciel Komitetu Wolne Niemcy, próbując tu tworzyć komórki ruchu oporu.
Powojenne losy tych, którzy przeżyli, były najróżniejsze. Wielu niemieckich antyfaszystów ze Śląska rozpierzchło się po świecie (Souchy został nawet ekspertem Międzynarodowej Organizacji Pracy). Niektórzy znaleźli się w elitach władzy wschodnich Niemiec (jak sam Porombka). Ci z polskiego Śląska w Polsce „ludowej” czasem trafiali na niższe szczeble aparatu władzy - a także bezpieczeństwa, choć dąbrowszczacy do 1956 często padali także ofiarą stalinowskich represji, jako zbyt nieprawomyślni. Niektórzy wrócili jednak po prostu do roboty „na grubie”, jak Paweł Borys z kopalni „Wesoła”.
„Sprawa niepodległości Polski rozstrzyga się dziś na froncie pod Madrytem, gdzie w szeregach armii republikańskiej oddział polskiej brygady międzynarodowej znaczy swą krwią hasło No pasaran! Linia hiszpańskiego frontu republikańskiego zagradza hitlerowcom drogę nie tylko do Madrytu. Także drogę do Poznania i Warszawy”
- tak pisał nieco patetycznie, ale i proroczo, Julian Brun na łamach „Nowego Przeglądu” w 1937 roku.
Czy byli Ślązacy po drugiej stronie w tej wojnie? Być może w niemieckim Legionie Condor, wspierającym gen. Franco. Tym, którego piloci bombardowali Madryt i Guernicę, a potem Wieluń i Warszawę.