Ślązaczka pomaga kenijskim dzieciom. Ty też możesz [ZDJĘCIA, FILMY]
Afryka pachnie i to bardzo intensywnie. Nie wszędzie przyjemnie. To uderzyło dr Annę Watołę, pedagoga z Uniwersytetu Śląskiego, gdy znalazła się w Kenii. W szkole zbudowanej z blachy w ogóle nie dało się oddychać. Wystarczyła jej chwila, by podjąć decyzję – muszę im pomóc.
Osoby wrażliwe na specyficzne zapachy mogą mieć problem, by wejść do szkoły w rezerwacie przyrody Amposeli w Kenii. – Przed pierwszym wejściem trzeba wziąć głęboki oddech i wstrzymać powietrze w płucach lub funkcjonować na pół oddechu – pokazuje na spotkaniu w swoim katowickim gabinecie dr Anna Watoła, pedagog z Uniwersytetu Śląskiego. – Musi minąć sporo czasu nim człowiek przyzwyczai się do zapachu – dodaje.
Budynek szkoły zbudowany jest z blachy. Masajowie są z niego dumni! W okolicy drugiego takiego nie ma! W kenijskich warunkach budulec, tak popularny na starym kontynencie, nie sprawdza się. Od słońca blacha skrzypi, piszczy, trzeszczy. Człowiek ma wrażenie, że zaraz wszystko runie mu na głowę. Do tego ten smród. Nie ma wentylacji, w środku jest z 50 stopni C. W takich warunkach uczą się dzieci z ich wioski. Pot leje się z nich ciurkiem, nie mają czym oddychać. Mimo to do szkoły chodzą chętnie. Nie wiedzą, co to wagary. Jeszcze w 2013 roku do szkoły chodzili wyłącznie chłopcy. Dzięki dr Watole, zaczęto posyłać do niej też dziewczynki. Trochę lepiej kwestia zapachu w szkole prezentuje się na małej wyspie Wasini w Kenii. Tam budynek szkoły jest murowany. To znaczy, był murowany. Najprawdopodobniej przez ostatni rok rozleciał się. To, co stało na wyspie zimą 2013, kiedy pani pedagog po raz pierwszy wyjechała do Kenii, na Śląsku opatrzone byłoby plakietką „Uwaga, grozi zawaleniem” lub „Budynek do rozbiórki”. Ze ścian odpadał tynk. Wszędzie wilgoć, pleśń i grzyb. – Rozwijają się na ścianach błyskawicznie, betonowe mury prawie w całości są nimi pokryte – podkreśla.
Dr Watoła wierzy, że edukacja daje najlepsze perspektywy na przyszłość. Dlatego od zawsze pracowała z dziećmi. Zaczynała tuż po studiach jako nauczycielka w tyskim przedszkolu. Dziś uczy przyszłych nauczycieli jak pracować z najmłodszymi. Do tego cały czas chce poznawać nowe metody wychowawcze. Nie szuka ich wyłącznie w książkach. Jeździ po świecie. W każdym z krajów, jaki odwiedzi, na własne oczy chce zobaczyć jak funkcjonuje szkoła. Była w Norwegii, Danii, Holandii, Wielkiej Brytanii, Niemczech, w Indiach czy Chinach. Zawsze zabiera ze sobą prezenty, które przydadzą się w każdej szkole. Do biednych krajów trafiają ołówki, kredki, flamastry, papier kolorowy, nożyczki czy temperówki. Do Afryki trafiło w sumie już ponad 120 kilogramów przyborów szkolnych. Do tych bogatszych miejsc zabiera własne książki czy prace innych pracowników śląskiej uczelni. Podpisuje umowy o współpracy i zbiera dokumenty potwierdzające jej wizytę. Dla ludzi, których poznała w Kenii, chce zrobić więcej. – Dlaczego akurat oni? - Widzę, że tutaj ta pomoc ma sens i może przynieść namacalne efekty w przyszłości – dodaje.
Gdy zobaczyła warunki, w jakich uczą się mali Kenijczycy, od razu zadecydowała: trzeba dać im laptopy i stworzyć lepszą szkołę. Dla laika jej pomysł może być zaskoczeniem. Ludzie mieszkają w lepiankach z krowich odchodów. Nie ma prądu. Nie ma wody. A tu laptopy? Jak to? Po co? A co z tablicą, kredą? Watoła od razu wyjaśnia, że dla dzieci jest to medium bardzo atrakcyjne, do którego lgną. Ważne, by w komputerze znalazły się odpowiednie programy edukacyjne. – Na początku lat 90., gdy pisałam z tego tematu doktorat, na rynku pojawiły się programy bardzo szkodliwe dla rozwoju dzieci. Dziś mamy w czym wybierać. Komputery, które zawiozłam do Kenii, mają zainstalowane wyselekcjonowane edukacyjne programy, te najlepsze dla rozwoju najmłodszych – podkreśla. Zauważa też, że dziś nie ma w Europie stanowiska, na którym nie musielibyśmy posiadać, choć podstawowej umiejętności posługiwania się komputerami. – Świat idzie w stronę skomputeryzowania, także Kenia, tylko tam ta zmiana dopiero raczkuje – podkreśla.
Druga ważna sprawa to nauka języka angielskiego. Kenijczycy już zdają sobie sprawę, że da im on możliwość na zmianę życia na lepsze. Ich dzieci uczą się angielskiego. W tym przypadku komputer też się przydaje. Cel swoich działań Watoła ma dobrze sprecyzowany. – Chcę, by dzieci w Kenii, dzięki nauce języka angielskiego i obsługi komputera, mogły starać się o pracę w parkach czy w loggiach turystycznych, tym bardziej, że wiem, iż jest tam dla nich zajęcie – podkreśla. – Czy wszyscy moi kenijscy uczniowie dojdą do czegoś? Raczej nie, tak samo jak w Polsce. Jednym życie ułoży się lepiej, drugim gorzej. Pewnie najwięcej z nich zostanie w środkowej grupie. Mimo to trzeba spróbować im pomóc – podsumowuje.
Zanim zaczęła wyposażać szkoły w Kenii, musiała zmierzyć się ze starszyzną Masajów. Tworzą ją seniorzy, którzy nie akceptują zmian. Przekonywali ich do nich młodsi Masajowie, którzy zdają sobie sprawę z ich konieczności. Mimo to wszystko dzieje się bardzo powoli. To czy dziecko pójdzie do szkoły zależy od ilości obowiązków. Jeśli jest robota, nie ma szkoły. Dziewczynki najpierw muszą pomóc przynieść wodę, przygotować posiłki, oporządzić gospodarstwo. Każdego dnia do szkoły przychodzą też inne grupki uczniów. Budynki są tak małe, że wszyscy chętni nie zmieściliby się w nich. W ławkach, zbitych z desek zmieści się może 12 – 15 uczniów.
– Mimo to dzieci mają ogromny entuzjazm do uczenia się – podkreśla Watoła.
Dlatego podczas drugiej wyprawy, na którą pojechała z córką - Martą, do parku w Amposeli zabrała ze sobą sześć laptopów, tablet, pendrivy, myszki do komputerów, telefon komórkowy oraz niezliczoną ilość kabli i ładowarek. By to wszystko można było podłączyć do prądu zabrała też solary fotowoltaiczne. Wcześniej przez kilka miesięcy uczyła się z córką jak je zmontować. – My je składałyśmy zgodnie z instrukcją, a mąż rozmontowywał i tak kilka razy w tygodniu, przez kilka miesięcy – wspomina przygotowania.
– Gdybyśmy zajechały na miejsce i nie potrafiły ich zmontować, z moich planów nic by nie wyszło – dodaje. A problem i tak się pojawił. W pokoju hotelowym z pudełek wypadła dr Watole jedna mała śrubka. Odruchowo odłożyła ją na bok. Nie skojarzyła, że może się do czegoś przydać. Przy montowaniu okazało się, że właśnie jednej śrubki brakuje. – Droga do hotelu, by znaleźć zgubę była jedną z bardziej stresujących, jakie w życiu odbyłam – dodaje. Po tych przejściach wszystko ruszyło i sprawnie działa do dziś.
– Co jakiś czas dostaję mejle od nauczyciela z Amposeli, dołącza do nich zdjęcia czy prace dzieci – opowiada pani pedagog. – Na szkolenia do mojego nauczyciela zjeżdżają się pedagodzy z okolicznych wiosek. O komputerach i prądzie w parku dowiedział się też kenijski rząd. Pomysł przypadł im do gustu i dali kolejnego laptopa – dodaje.
Kolejną wyprawę dr Watoła planuje na przełomie stycznia i lutego 2015. Wtedy chce zabrać kolejny sprzęt (używane laptopy czy tablety) i przybory szkolne. Na miejscu myśli kupić akumulator żelowy. Dzięki niemu działają solary. Planuje zakupić też solary na wyspę Wasini. Wiele z tych rzeczy już ma, bo kiedy rozgłosiła akcję wśród znajomych, poznała ludzi z dobrym sercem. – Gdybym miała podać kogoś, kto odmówił mi pomocy, to nie znalazłabym takiej osoby – przyznaje. – W mój pomysł wciągnęli się znajomi, studenci, rodzice dzieci z Uniwersytetu Śląskiego Dzieci w Katowicach, ale też zupełnie mi obcy ludzie - wspomina.
Linia lotnicza Air Enter pozwoliła jej za darmo przewieść solary, sami zorganizowali zbiórkę przyborów szkolnych. Firma On z Rzeszowa, u której zamówiła solary zdecydowała się dać je za darmo. Wie, że z Kenią związała się już na stałe, dlatego cały czas zbiera kolejne przedmioty. Potrzebne są też pieniądze, choćby na zakup angielskiego oprogramowania, wymianę sprzętu czy naprawę komputerów.
– Wiem, że najtrudniej zbiera się gotówkę, ludzie w tej kwestii są bardzo ostrożni, i słusznie. Dlatego poprosiłam o pomoc rodziców z Przedszkola 29 z Oddziałami Integracyjnymi w Tychach – wyjaśnia. – Udostępnili numer konta Rady Rodziców, na który można wpłacać datki (numer konta, na które można wpłacać pieniądze: 19 1020 2528 0000 0702 0271 4889 z dopiskiem „Pomagam dzieciom w Afryce”). Kiedy uzbiera się konkretna suma, kupuję niezbędne przedmioty na fakturę i proszę rodziców, by sprawdzili rozliczenie – wyjaśnia. Na tym nie koniec jej potrzeb. Od jednego z Kenijczyków dostała działkę pod budowę nowej szkoły.
- Podarował mi ją ojciec dwóch synów, który pochodzi z wyspy i chce, by jego dzieci uczyły się tam. Na początku uznałyśmy to za żart, jednak kilka godzin później na zgromadzeniu mieszkańców wyspy ta informacja została potwierdzona. Kenijczycy zapowiedzieli, że sami zbudują budynek, brakuje tylko cementu – wyjaśnia. Obliczyła, że jest to koszt około 5 tys. dolarów. Prosi też, by każdy, kto chce wymienić sprzęt elektroniczny na nowy, starego nie wyrzucał, a oddał jej. Pedagog uruchomi go i dostosuje do potrzeb kenijskich dzieci. By darczyńcy mieli pewność, że sprzęt nie idzie na zmarnowanie, Watoła prosi o zrobienie mu zdjęć. Sama robi kolejne na miejscu, by potwierdzić, że wszystko do nich dotarło.
Doktor Watoła nigdy nie miała wątpliwości, że robi dobrze. Choć nieraz ludzie pytali się, co stanie się z kulturą Kenijczyków i Masajów, gdy ona da im komputery. - Bez względu na to, co tam zrobię, świat będzie zmierzał w kierunku skomputeryzowania – podkreśla. - Ważne, by ten proces mądrze przeprowadzić. Jeśli Kenijczycy sami dojdą do wniosku, że ich kultura, stroje, pieśni są dla nas imponujące, cenne, ciekawe, że to je chcemy zobaczyć, nic złego się nie stanie. Przecież my nie chcemy oglądać ich w bawełnianych podkoszulkach z coca-colą w ręce - uzupełnia. Jako przykład takich zmian podaje nasz regionalizm. - Chcemy chwalić się śląską małą kulturą, pielęgnować ją. Takie zachowania chcę przenieść do Kenii. Wtedy Kenijczycy nic nie stracą, tylko zyskają – podsumowuje.