Słoweniec, który myśli po polsku
- Wyjeżdżając z Lublany po godzinie jesteś na granicy innego państwa. W Polsce jedziesz 500 kilometrów i słyszysz ten sam język - mówi David Dedek, trener.
Gdy obejmował TBV Start Lublin pod koniec listopada ubiegłego roku, zespół miał na koncie siedem porażek z rzędu i był głównym kandydatem do spadku z Polskiej Ligi Koszykówki. Jednak, dzięki pracy trenera Davida Dedka i jego zawodników, drużyna była pewna zachowania ligowego bytu na dwie kolejki przed końcem obecnego sezonu. Czerwono-czarni wygrali osiem z 24 dotychczasowych meczów i opuścili ostatnie miejsce w tabeli. W kolejnych rozgrywkach lubelscy kibice nadal będą mogli śledzić poczynania „Startowców” w krajowej elicie.
Kluczem do sukcesu było przywrócenie moim graczom wiary w swoje możliwości oraz wartość zespołu, ponieważ ich morale było niskie po nieudanym początku sezonu
- mówi Dedek.
- Mamy zawodników z dużym potencjałem. Ani przez chwilę nie wątpiłem w ostateczne powodzenie. I jestem przekonany, że gdybyśmy mieli więcej czasu na przygotowanie się razem do sezonu, to wynik byłby jeszcze lepszy. Bardzo istotne było dla nas także wsparcie kibiców. Drużyna czuła je przez cały czas i dzięki tej pozytywnej energii łatwiej było jej funkcjonować - dodaje szkoleniowiec TBV Startu.
Zrealizowanie przedsezonowego celu sprawiło, że trener Dedek będzie opiekunem lubelskich koszykarzy przez kolejny sezon. A Dedek już jest zagranicznym trenerem z najdłuższym stażem w polskiej koszykówce.
Wszystko zaczęło się w szkole
W rodzinie Dedków nie było sportowców. Koszykówką młodego Davida zainteresował nauczyciel wychowania fizycznego w szkole podstawowej.
- Pewnego dnia, ze względu na to, że ustawiałem na boisku wszystkich ze swojej drużyny, trener zaproponował mi, żebym chodził do niego popołudniami i zobaczył, jak wygląda praca szkoleniowca. Wszystko mi tłumaczył na bieżąco. To był jeden z najlepszych trenerów młodzieżowych w Słowenii, nazywał się Aleš Peče. Miałem 13 lat i zostałem jednym z jego asystentów. Jako członek sztabu szkoleniowego otrzymałem nawet medal za mistrzostwo kraju - wspomina Dedek.
Pierwszą samodzielną pracę w roli trenera młodzieży Słoweniec rozpoczął w wieku 18 lat. Przez pierwsze dwa lata nie dostawał za to żadnych pieniędzy. Nazywał to inwestycją w siebie. Lubił sport i naukę dzieciaków. Następnie z sukcesami prowadził zespół kadetów. W 1995 roku, gdy szkolił młodzież w Jezicy Ljublana, jeden z członków zarządu zaproponował mu przejęcie pierwszego zespołu po odejściu dotychczasowego trenera. - Na początku troszkę się wahałem, bo więcej niż połowa zawodników była starsza ode mnie. Jednak zdecydowałem się podjąć rękawicę, jednocześnie nadal trenując zespół juniorski. Dobrze mi poszło i prowadziłem drużynę w kolejnym sezonie, także z niezłym skutkiem. Później było już „z górki” i przyszły pierwsze bardziej znaczące sukcesy - mówi z uśmiechem.
Co ciekawe, trenerskie wykształcenie Dedek zdobył w drugiej kolejności. Najpierw ukończył bowiem elektronikę na uniwersytecie w Lublanie. Nie miał jednak okazji wykorzystać zdobytej na studiach wiedzy inżyniera, bo zaraz potem udał się na odpowiednik polskiej Akademii Wychowania Fizycznego.
W kolejnych latach pracy w charakterze szkoleniowca, Dedek zdobywał mistrzostwo Słowenii z klubem IMOS Jezica. Wywalczył także krajowy puchar. Był również jednym z trenerów narodowej kadry do lat 22. To właśnie w reprezentacji poznał się z Andrejem Urlepem, trenerem, który miał ogromny wpływ na jego dalsze losy.
Przeprowadzka do innego kraju
W styczniu 2003 roku Urlep pracował w Anwilu Włocławek i poszukiwał asystenta. Stanowisko to zaproponował Dedkowi. - Był to dla mnie duży awans w karierze, bo przyjechałem do klubu, który grał w europejskich pucharach i silnej polskiej lidze. Nie miałem za dużych obaw przyjeżdżając do Polski, ale nie spodziewałem się wówczas, że osiądę tu na tak długo - przyznaje.
Już w pierwszym sezonie we Włocławku słoweński duet trenerów mógł świętować mistrzostwo Polski. Dedek pracował w Anwilu łącznie przez cztery lata. W ostatnich miesiącach pobytu we Włocławku był nawet pierwszym szkoleniowcem „Rottweilerów”, ale po słabszych wynikach rozstał się z klubem. Następnie zaliczył kilkumiesięczny epizod w Śląsku Wrocław, by osiąść na dłużej na Pomorzu.
Kolejnych osiem lat słoweński trener spędził w klubach z Trójmiasta. Zaczynał w Treflu Sopot, w którym został po tym, jak klub przeniesiono do Gdyni pod nazwą Asseco Prokom. Będąc asystentem litewskiego trenera Tomasa Pačėsasa, Dedek wywalczył kolejne złote medale mistrzostw Polski, a także doświadczył gry w europejskich pucharach. W 2011 roku Słoweniec przeniósł się na rok do Koszalina, by po dwunastu miesiącach ponownie zameldować się w Gdyni, tym razem w roli samodzielnego szkoleniowca. Od tej pory był już zawsze pierwszym trenerem.
- Przez wiele lat pracowałem z Urlepem i Pačėsasem, więc to byli trenerzy, którzy mieli na mnie największy wpływ. Obaj są bardzo dobrzy w swoim fachu i udowodnili to w swojej karierze. Według mnie, to dwaj najlepsi szkoleniowcy, którzy pracowali w Polsce. Każdy zdobył mnóstwo tytułów. Starałem się wziąć od nich to, co najlepsze, ale wprowadzać też swoje przemyślenia i pomysły - tłumaczy Dedek.
Zapuszczenie korzeni w Polsce
Za sprawą wspólnych znajomych, Dedek poznał swoją przyszłą żonę. To Polka, pochodząca z okolic Rzeszowa. Razem są już 11 lat i mają dziewięcioletnią córkę oraz o dwa lata młodszego syna. Trener nie lubi jednak za dużo opowiadać o rodzinie, która nie przeprowadziła się z nim do Lublina, tylko została na Podkarpaciu. - Dzieci chodzą tam do szkoły, a żona pracuje. Na szczęście do Rzeszowa jest niedaleko i poznałem już na tyle drogę, że swobodnie się poruszam na trasie pomiędzy tymi dwoma miastami. Jeżdżę tam za każdym razem, gdy mam wolny dzień - wyjawia. Dlatego też, po kilku miesiącach pracy w TBV Starcie, słoweński szkoleniowiec słabo poznał nasze miasto. - Moje lubelskie życie składało się do tej pory z relacji mieszkanie - praca. Stare Miasto widziałem raptem dwa razy. Więcej zabytków Lublina obejrzałem w internecie, jeszcze zanim objąłem zespół czerwono-czarnych - podkreśla.
Po 14 latach pobytu w Polsce Dedek posługuje się naszym językiem bardzo dobrze. - Łapię się na tym, że coraz częściej myślę po polsku, aczkolwiek nie zawsze. Gdy mówię po słoweńsku, to często mi się zdarza, że używam polskich słów albo sformułowań. Moi rozmówcy dziwnie się wtedy na mnie patrzą. Bywa więc, że mam problemy z porozumiewaniem się zarówno w polskim, jak i ojczystym języku (śmiech) - tłumaczy 46-latek, który nigdy nie uczęszczał na lekcje polskiego. Dedek przyznaje, że początkowo miał duże problemy z przyswojeniem naszego języka. Próbował więcej zrozumieć poprzez rozmowy i czytanie gazet. Największe postępy nadeszły, gdy poznał żonę.
David Dedek nie czuje się już w naszym kraju jak cudzoziemiec. Myśląc o domu nie widzi przed oczami Lublany, tylko Rzeszów, podkreślając, że dom to miejsce, gdzie jest rodzina.
Różnice między państwami
- Żyjąc w nowym kraju musiałem się odzwyczaić od tego, że mam wszystko na wyciągnięcie ręki. Polska jest duża. Jedziesz 500 km i nadal jest taka sama mowa, kultura i zwyczaje. Oczywiście, można powiedzieć, że są Kaszubi, Ślązacy i górale, ale żyją na dużych odległościach. W Słowenii wszystko jest spakowane na bardzo małej przestrzeni. Wyjeżdżając z Lublany w którymkolwiek kierunku, już po około godzinie jestem na granicy sąsiedniego państwa. W mojej ojczyźnie ludzie inaczej patrzą na życie przez pryzmat tego, że kultury wokół są o wiele bardziej mieszane niż w Polsce. W tym bym szukał największej różnicy. W Słowenii, jeśli chcesz pojechać na narty, to w ciągu kilkudziesięciu minut jesteś na miejscu. Podobnie z wyjazdem nad morze. W Polsce do wszystkiego trzeba się wcześniej przygotowywać i zaplanować, bo niemal każdy wyjazd to duża wyprawa - tłumaczy Dedek.
Trener podkreśla, że zarówno ze Słoweńcami, jak i Polakami pracuje się podobnie. Chodzi przecież o zawodowych sportowców, którzy wiedzą czego chcą i są świadomi swoich zadań. Dedek widzi pewne różnice w mentalności ludzi, ale uważa, że więcej jest podobieństw. Podobnie jest z pogodą, nawet pomimo tego, że Słoweńcy żyją w klimacie śródziemnomorskim. - W mojej ojczyźnie jest więcej opadów, dlatego jest tam zielono - mówi.
Kolejne wyzwania w Lublinie
Jesienią koszykarze TBV Startu przystąpią do czwartego z rzędu sezonu w najwyższej klasie rozgrywkowej. Lubelscy kibice liczą na to, że w następnych rozgrywkach ich ulubieńcy będą grać lepiej niż w ostatnich latach, gdy plasowali się w dolnych rejonach tabeli. Podobne aspiracje ma trener Dedek.
- Widzę potencjał w tym klubie. Wiem, że rozwija się on z roku na rok i stale idzie do przodu. Mam nadzieję, że w kolejnym sezonie uda się pójść jeszcze dalej. 15. miejsce w obecnych rozgrywkach to nie jest nasz szczyt ambicji, ale celem było przede wszystkim utrzymanie. W aktualnej kampanii praktycznie każdy mecz przed własną publicznością był „na styku”, niezależnie od renomy przeciwnika. Pokazaliśmy naszym kibicom, że możemy walczyć z najlepszymi. Niestety, na wyjeździe udało się wygrać tylko jedno spotkanie. Ale to tylko znaczy, że mamy pole do dalszego rozwoju - twierdzi opiekun czerwono-czarnych.
Do końca trwającego sezonu lublinianom pozostał jeden mecz. W najbliższą niedzielę podejmą w hali Globus Siarkę Tarnobrzeg.