Słynny dyrygent, przyjaciel gwiazd i miłośnik starych zegarów
A Henryk Debich doczekał się w Łodzi swojej ulicy. Jego imieniem został nazwany fragment ulicy Krzywickiego, przy siedzibie Radia Łódź. W taki sposób w grudniu łódzka Rada Miejska uczciła 85-lecie Radia Łódź oraz 15. rocznicę śmierci wybitnego dyrygenta, który z Łodzią związał całe swoje życie.
W rodzinie Debichów muzyka zawsze zajmowała ważne miejsce. Największy talent miał podobno Eugeniusz, ale porzucił muzyczną pasję. Zawodowym muzykiem został za to Henryk, swego czasu najpopularniejszy polski dyrygent, prowadzący orkiestrę Polskiego Radia w Łodzi. Pod jego dyrekcją występowała na festiwalach w Opolu, Sopocie i Kołobrzegu.
Przez Morawy do Polski
Debichowie pochodzą z Pabianic, ale ich przodkowie byli z Francji. W Burgundii mieszkali de Biche. Na przełomie XVIII i XIX wieku przedstawiciele francuskiej szlachty wyruszyli do Moraw.
- Tam nasze nazwisko zostało zniemczone, tak zostaliśmy Debichami - wyjaśniali nam nieżyjący już Eugeniusz Debich i jego brat Bernard.
Na początku XIX wieku rodzina Debichów przeniosła się do Pabianic. Wojciech pracował w warsztacie tkackim. Z tworzącym się w Pabianicach przemysłem włókienniczym związały się kolejne pokolenia Debichów. Pradziad Roch, dziadek Bernard...
- Nasz tata też miał na imię Bernard, to imię było w niemal każdym pokoleniu Debichów, ja też je dostałem na chrzcie - mówił nam Bernard Debich, najmłodszy z rodzeństwa.
Bernard senior Debich, urodzony w 1892 roku, początkowo kontynuował rodzinne tradycje i pracował w pabianickiej fabryce Krusche i Ende. Jego pasją stała się muzyka. Sam nauczył się grać na różnych instrumentach. Dopiero później skończył szkołę kapelmistrzowską w Kaliszu. - Tata prowadził pabianickie orkiestry dęte i chóry - opowiadał Eugeniusz Debich. - Przed wojną takich chórów było w Pabianicach kilkanaście. W jednym z nich poznał naszą mamę Annę, z domu Rymer, która bardzo ładnie śpiewała.
Bernard Debich senior uczył także muzyki w pabianickich gimnazjach. Był znaną w mieście osobą. Przystojny mężczyzna podobał się kobietom. Ale swoje serce oddał Annie Rymer.
Anna i Bernard Debichowie mieli siedmioro dzieci. Najstarszy Tadeusz urodził się w 1917 r. Historia jego krótkiego życia mogłaby posłużyć jako scenariusz filmu. Tadeusz zdał w Pabianicach maturę i zaczął studiować w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej. Kończył studia, gdy wybuchła wojna. W sierpniu 1939 roku został zmobilizowany. Miał stopień oficera. Walczył w obronie Warszawy. Później trafił do niemieckiej niewoli, ale uciekł z oflagu. Nie wrócił jednak do Pabianic. Razem z grupą kolegów przez Węgry, Jugosławię chciał się dostać do Francji.
- Od granicy węgiersko - jugosłowiańskiej dzieliło ich zaledwie kilkadziesiąt kroków, gdy nagle rozbłysły światła i zobaczyli lufy karabinów - opowiadali bracia Debichowie. - Zdradził ich prawdopodobnie przewodnik, który miał ich przeprowadzić za pieniądze przez granicę.
Tadeusz Debich miał znów trafić do oflagu. Uciekł z transportu. Pojawił się na krótko w Pabianicach. Cały czas jednak myślał o tym, by dotrzeć do Francji. Podjął jeszcze jedną próbę. Tym razem przez Niemcy. Został złapany na dworcu w Hamburgu. Znów udało mu się uciec i przyjechał do Pabianic. Tu został aresztowany.
- Tadek miał przed wojną dziewczynę - wspominał Bernard junior. - Poszedł ją odwiedzić. Nie otworzyła mu drzwi. Potem okazało się, że związała się z jakimś Niemcem. Gdy Tadek wrócił do domu już czekali na niego gestapowcy. Został aresztowany.
Na szczęście Anna Debich dobrze znała pewnego pabianickiego Niemca, prowadzącego tu fabrykę. Bardzo pomagał Polakom. Dzięki jego interwencji Tadeusz został zwolniony. Ale musiał pracować przy kopaniu rowów pod budowę niemieckiego osiedla. Eugeniusz Debich wspominał nam, że brat szedł do pracy demonstracyjnie ubrany w biały garnitur, z łopatą na plecach. Po dwóch tygodniach tych robót znów postanowił dostać się do Francji.
- Ostatnią wiadomość od niego dostaliśmy w 1941 roku - mówił nam Bernard Debich. - Była to kartka wysłana z Lourdes. Później ślad po nim zaginął. Przypuszczamy, że próbował przez Pireneje dostać się do Hiszpanii i został zastrzelony. Nie miał przy sobie dokumentów.
Trudny czas okupacji
Okupacja był tragicznym okresem dla rodziny Debichów. W sierpniu 1939 roku jedna z ich córek, 15-letnia Joanna zachorowała na zapalenie ucha. Zapalenie było poważne, bo trafiła na stół operacyjny. Zabieg przeprowadzano w szpitalu przy ulicy Żeromskiego w Łodzi. Kilka dni po operacji wybuchła wojna. Kiedy Annie Debich udało się przedostać się do szpitala, nie zastała tam córki. Dziewczyna został ewakuowana do innej lecznicy. Była w agonalnym stanie.
- Mama zabrała ją do domu, gdzie Joasia umarła - wspomina Bernard junior Debich.
Bernard senior był prezesem pabianickiego Związku Zachodniego. Gdy Niemcy wkroczyli do Pabianic znalazł się na liście ludzi przeznaczonych do aresztowania i rozstrzelania. Przez całą wojnę się ukrywał. Niemcy nie mogli znaleźć ojca, więc postanowili aresztować jego syna Henryka.
- Gdy przyszli po Heńka w domu był wtedy nasz inny brat, 17-letni Wacek - opowiadał Eugeniusz Debich. - Gdy zabrali Henryka, postanowił go odszukać, by przekazać paczkę z żywnością, ciepłym ubraniem. Zgłosił się na gestapo. Tam kazali mu chwilę poczekać. Potem Niemcy powiedzieli, że jego też zatrzymają, bratu będzie raźniej...
Obu braci przewieziono do więzienia na Radogoszczu. Eugeniusz pojechał tam z mamą. Do końca życia nie zapomniał widoku twarzy braci w oknie, za kratami na pierwszy piętrze fabryki. Z Radogoszcza Henryk i Wacek trafili do obozu koncentracyjnego w Dachau. Byli tam dwa lata.
- Znów pomógł znajomy Niemiec - wyjaśniał Eugeniusz Debich. - Braci zwolniono, ale musieli podpisać zobowiązanie, że nie będą opowiadać o tym, co działo się w obozie.
W czasie wojny Henryk Debich należał do Szarych Szeregów i Armii Krajowej. Tak samo jak urodzony w 1926 roku Eugeniusz.
- Po wojnie skończyłem chemię na Uniwersytecie Łódzkim - opowiadał Eugeniusz Debich. - Jeszcze w czasie studiów zacząłem uczyć matematyki, fizyki i chemii w pabianickich szkołach. Pracowałem też w przemyśle włókienniczym.
Następnie Eugeniusz Debich założył własną firmę, która przez długi czas jako jedyna w Polsce zajmowała się usztywnianiem kołnierzyków do koszul. Prowadził ją do lat dziewięćdziesiątych, ubiegłego wieku.
Bernard junior w 1951 roku zdał maturę. W tym samym roku umarła jego mama. Po szkole powołano go do wojska. Został skierowany do szkoły oficerskiej w Jeleniej Górze. Po jej skończeniu został wykładowcą w szkole kwatermistrzowskiej w Poznaniu. Po kilku latach przeszedł do cywila i zaczął pracować jako geodeta.
- Mieliśmy też urodzoną w 1919 roku siostrę Jadwigę, która już nie żyje - wspominali Bernard i Eugeniusz. - Miała studiować w Akademii Sztuk Pięknych, ale jej plany przerwała wojna. Po jej zakończeniu wyszła za mąż na inżyniera, Edwarda Jastrzębskiego. Wyjechała do Ełku, a następnie do Płocka. Nie żyje też Wacek. Z zawodu był włókiennikiem. Wyjechał do Bielawy. Tam pracował i razem z tatą prowadził orkiestrę. Ojciec umarł w 1965 roku.
Całe życie z muzyką
Henryk Debich to najsłynniejszy członek tej rodziny. Urodził się 18 stycznia 1921 roku w Pabianicach. Gdy miał 15 lat, zaczął brać lekcje gry na pianinie u pabianickiej nauczycielki Emilii Bromirskiej. Następnie uczył się w szkole muzycznej w Pabianicach. Jeszcze przed wybuchem wojny założył zespół „Henio Jazz”. Grał w nim na saksofonie, perkusji, akordeonie. W czasie wojny założył własną orkiestrę. Po jej zakończeniu, w latach czterdziestych XX wieku dawali koncert w Pabianicach. Jeden z tych koncertów obejrzała dziennikarka z Polskiego Radia w Łodzi.
Henryk Debich studiował na Wydziale Teorii, Kompozycji i Dyrygentury łódzkiej Państwowej Szkoły Muzycznej. Jego wykładowcami byli między innymi Kazimierz Sikorski, Kazimierz Judziński, Władysław Raczkowskiego, a także Włodzimierz Ernesta Ormicki, Bohdan Wodiczko, Tomasz Kiesewetter i Kazimierz Wiłkomirski. Studia z dyrygentury ukończył w 1953 roku.
Jeszcze w latach pięćdziesiątych, po studiach w łódzkim konserwatorium, Henryk Debich wyjechał na stypendium do Berlina Zachodniego. Tam lekcji udzielał mu sam Herbert von Karajan, jeden z najsłynniejszych dyrygentów świata.
W 1950 roku powstała Orkiestra Łódzkiej Rozgłośni Polskiego Radia. Początkowo miała tylko osiemnastu członków. A jej dyrektorem został Aleksander Tarski. Henryk Debich jeszcze wtedy nie miał dyplomu ukończenia studiów dyrygenckich. Dwa lata później Aleksander Tarski dostał propozycję objęcia stanowiska kierownika muzycznego w Operze Warszawskiej . Wyjechał więc do stolicy. Dyrektorem łódzkiej orkiestry został wtedy Henryk Debich, człowiek dzięki, któremu powstała. Na jej czele stał do 1991 roku, a więc do chwili jej rozwiązania.
- Debich był nie tylko dyrygentem, lecz także jej szefem w każdej kwestii - kierownikiem artystycznym, kompozytorem, autorem setek aranżacji, organizatorem koncertów, opiekunem muzyków i rzecznikiem ich interesów - pisała Krystyna Juszyńska, była profesor Akademii Muzycznej w Łodzi i kierownik Zakładu Kultury Muzycznej Łodzi i Regionu w artykule poświęconym znakomitemu dyrygentowi. - Orkiestra radiowa stała się całym jego życiem. Stając się w 1952 roku jej szefem został najmłodszym dyrygentem w środowisku łódzkim. Jako student ostatniego roku dyrygentury ogromną liczbę obowiązków musiał godzić z zajęciami na uczelni. Wielokrotnie miał z tego powodu problemy, ponieważ często opuszczał zajęcia. Nie podobało się to pedagogom, zwłaszcza profesorowi dyrygentury Kazimierzowi Wiłkomirskiemu, który nie akceptował skłonności Debicha do muzyki rozrywkowej. Rok później jednak ukończył studia pod kierunkiem Bohdana Wodiczki i Tomasza Kiesewettera.
Orkiestra Łódzkiej Rozgłośni Polskiego Radia pod dyrekcją Henryka Debicha szybko zyskała popularność i stała się jedną z najbardziej znanych w Polsce. „Konkurowała” z orkiestrą, którą dyrygował Stefan Rachoń.
Tylko do 1975 roku nagrała dziesięć tysięcy utworów, przygotowała cztery tysiące koncertów na antenę ogólnopolską i dwa tysiące na antenę lokalną. Grała na festiwalach w Sopocie, Opolu, Kołobrzegu i Zielonej Górze.
Jan Targowski, dziennikarz muzyczny Radia Łódź znał bardzo dobrze Henryka Debicha.
- Mariusz, jego syn, był uczniem szkoły muzycznej w klasie fortepianu - wyjaśnia. - Uczyła go moja mama. A Henryka Debicha poznałem lepiej, gdy zacząłem pracować w Łódzkiej Rozgłośni Radiowej, a było to 1 grudnia 1977 roku Henryk Debich był wtedy u szczytu sławy. Jego orkiestra odnosiła sukcesy na festiwalach w Opolu, Spocie, Zielonej Górze i Kołobrzegu. Do naszego studia nagrań, które teraz nosi jego imię, przyjeżdżali najpopularniejsi artyści muzyki rozrywkowej i poważnej.
Dziennikarz Radia Łódź przyznaje, że Henryk Debich był wymagającym człowiekiem i przychylnie nastawionym do ludzi.
- Trzeba przyznać, że wymagał wiele od członków orkiestry i współpracujących z nim wykonawców - wspomina Jan Targowski. - Wyczuwało się w nim nutkę apodyktycznego człowieka. Był jednak prawdziwą artystyczną duszą, w najlepszym znaczeniu tego słowa.
Miał też poczucie humoru. Duża wagę przywiązywał do swojego wyglądu. Nawet na próby przychodził w marynarce, a pod szyją zawiązywał jakąś chusteczkę. Chodził w charakterystycznych, rogowych okularach.
- Był postacią znaną w całej Polsce, a także Europie - twierdzi Jan Targowski. - To emanowało w jego ruchach na estradzie, ale też w życiu towarzyskim. Mówił charakterystycznym głosem, nie znoszącym sprzeciwu. Tak więc nawet w rozmowie jego postać budziła respekt. Był osobą, która zapisała się w historii polskiej muzyki rozrywkowej i Radia Łódź.
Kazimierz Kowalski, znany polski śpiewak operowy, może dziś powiedzieć, że należał do grona przyjaciół Henryka Debicha. Z jego orkiestrą współpracował od 1971 roku aż do jej rozwiązania w 1991 roku.
- Dziś prowadzę audycję w radiowej „Jedynce” i zawsze staram się przypomnieć Henryka Debicha, jego orkiestrę i występujących z nią wykonawców - mówi Kazimierz Kowalski.
Znany polski śpiewak operowy, były dyrektor Teatru Wielkiego w Łodzi zapewnia, że Henryk Debich był fantastycznym człowiekiem.
- Niezwykle pedantycznym, co mi bardzo odpowiadało - dodaje. - W jego łódzkim domu przy ul. Małachowskiego spotykali się najwybitniejsi polscy artyści. Bywali tam między innymi Bogdan Wodiczko, Paulos Raptis, Konrad Drzewiecki, Andrzej Hiolski. Jego dom odwiedzały też Anna Jantar i Maria Koterbska. Do studia nagrań łódzkiego radia przyjeżdżali najlepsi i najpopularniejsi polscy artyści. Po nagraniach dyrygent zapraszał ich do domu.
Kazimierz Kowalski pojechał kiedyś z Henrykiem Debichem na festiwal „Złoty Orfeusz”. Tuż przed występem okazało się, że dyrygent zapomniał wziąć z hotelu muszkę.
- Oddałem mu więc swoją, a ja pierwszy raz wystąpiłem na scenie bez niej - śmieje się Kazimierz Kowalski.
Pierwszą żoną Henryka Debicha była śpiewaczka Danuta. Drugą została Zofia Rudnicka, też bardzo zdolna artystka operowa. Niestety, jej karierę przerwała ciężka choroba. Mając trzydzieści kilka lat zachorowała na stwardnienie rozsiane. Umarła w połowie lat siedemdziesiątych. Mieli syna Mariusza, który poszedł w ślady ojca. Dziś mieszka w Kanadzie i też prowadzi orkiestrę. Ma dwie córki.
Oprócz muzyki dyrygent miał jeszcze jedną pasję. Były nim... zegary.
- Zgromadził pokaźną kolekcję czasomierzy z różnych epok i różnych zakątków świata - pisała profesor Krystyna Juszyńska. - Dom artysty zdobiły zegary wielkie i małe, barokowe i secesyjne, solidne gdańskie i delikatne porcelanowe, a także - najciekawszy egzemplarz kolekcji - kieszonkowy zegarek słoneczny. Wszystkie były jego ukochanymi cudami, o których potrafił bez końca opowiadać. Zegary w domu Debicha urzekały swym kształtami i pięknym dźwiękiem. Jak twierdził, potrafił sam naprawić każdy zegar.
Latem 2000 roku Debich pojechał na urlop do Sopotu. Była to wieloletnia tradycja. Urlop spędzał zawsze ze znanym duetem muzyczny, a zarazem małżeństwem - Zofią i Zbigniewem Kurtyczami. Po powrocie znad morza źle się poczuć. Drętwiały mu ręce. Zrobiono badania. Okazało się, że ma problemy z krążeniem naczyń obwodowych. Miał mieć operację w Warszawie. Niestety, wcześniej doszło do zatoru.
Słynny dyrygent został sparaliżowany. Marzył, by mógł znów stanąć za batutą. Marzenie się nie spełniło. Henryk Debich zmarł 4 lipca 2001 roku. Miał 80 lat. Został pochowany w rodzinnym grobie na cmentarzu w Pabianicach.
* * *
Radio Łódź, chcąc upamiętnić postać Henryka Debicha, 18 stycznia 2017 roku o godzinie 12 organizuje uroczystość poświęconą wybitnemu artyście. W obecności przedstawicieli władz miasta, rodziny, przyjaciół i współpracowników artysty nastąpi oficjalne odsłonięcie tablicy z nazwą ulicy.
Na budynku rozgłośni zostanie również wmurowana tablica pamiątkowa poświęcona Henrykowi Debichowi. W studiu koncertowym Radia Łódź im. Henryka Debicha, odbędzie się koncert zespołu Mellow Five z udziałem Jacka Delonga. To muzyk, któty przez wiele lat był związany z Orkiestrą Polskiego Radia i Telewizji w Łodzi. Odbędzie się też projekcja filmu autorstwa Leszka Bonara „50 lat z batutą”. Film ten dokumentuje życie i twórczość Henryka Debicha.