Smecz towarzyski. Ideologia singli. ABBA ojcze Jędraszewski
To nie jest wcale takie głupie, że arcybiskup Marek Jędraszewski napiętnował ideologię singli. Poruszył bardzo ważny problem. Dostrzegam go już od lat, tylko do tej pory nie potrafiłem go nazwać tak precyzyjnie jak krakowski metropolita.
Za tym krótkim określeniem, za tymi dwoma mocnymi słowami, kryje się pełny opis niepokojącego zjawiska. Bo niewątpliwie dziś już nie słucha się muzyki tak uważnie jak kiedyś.
Ideologia longplaya została trwale zdominowana i zastąpiona przez ideologię pojedynczego hitu, a źródłem tej gangreny jest - być może jeszcze gorsza - ideologia playlisty. Jeden lamer z drugim lamerem odpalają na spotify kategorię „miejski chill” albo „daily mix” - a takie przeklęte zestawienia to inkubator ideologii singli - i często wręcz nie wiedzą, czego słuchają. A jeśli nawet wiedzą, to nie mają pojęcia, z której to płyty, z którego roku, co było na stronie B (co to k… jest strona B?!), ani jaka była okładka. I czy można było to przegrać na kasetę w studiu nagrań w pasażu na krakowskim Rynku (lub dowolnym innym, wstawcie sobie własne, tutaj przywołuję wspomnienie z dzieciństwa). Dramat. I tu nie sposób z Jędraszewskim polemizować.
Niewykluczone, że akurat on w tych trudnych czasach musi się zmagać z wyjątkowo uciążliwym algorytmem doboru utworów. I playlista „Pieśń na niedzielę: składanka, że Jezus Maria” po chorale gregoriańskim oferuje mu od razu „Ludu, mój ludu cóżem ci uczynił”, a następnie „Pójdźmy wszyscy do stajenki”. Nie mówiąc o tym, próba wpisania w wyszukiwarkę „Abba ojcze” skończy się może zalewem niereligijnej oferty słynnego szwedzkiego kwartetu. I zamiast „Barki” w siedzibie krakowskiej kurii rozlegną się dźwięki „Chiquitita”. O „Czarnej Madonnie” aż boję się wspominać. Przecież od tego faktycznie można zwariować.
Nie dla ideologii singli! Tutaj twardo będę stał za arcybiskupem, z którym przecież nie zawsze mi po drodze, a z reguły to nawet wcale. Moja bezbrzeżna wyrozumiałość dla Jędraszewskiego i jego słów nie bierze się bynajmniej z powietrza, to suma osobistych przeżyć. Nie ukrywam, że mnie również ongiś skusiła w popularnym serwisie muzycznym, czy też streamingowym - bo muzyki się już dziś nie słucha, muzykę się streamuje - propozycja wyrychtowanej pod mój gust przez kody playlisty. No cóż, kto bez grzechu niech pierwszy rzuci kamieniem albo nazwie fanem Harry’ego Stylesa, nie wiadomo, co boleśniejsze. „Polska scena alternatywna” brzmiało zachęcająco. Słuchawki, telefon, palec, czuły dotyk, nie było już odwrotu. A w środku - Dawid Podsiadło. Podsiadło!
Boże muzyczny, módl się za nami, za mnie i arcybiskupa Jędraszewskiego. Na spotify ktoś się nawet pod niego podszył i istnieje playlista „Arcybiskup Jędraszewski”. Dużo ambientu, co w obliczu ostatniej afery w stolicy z Rafałem Trzaskowskim i DJ-em w nocnym klubie, już pozwala wietrzyć globalny spisek. Choć z drugiej strony lubię myśleć, że to metropolita sam sobie złożył taką lekko - pardon le mot - transową składankę. I buja się do niej w chwilach wolnych od walki z mrokami współczesności.