Smecz towarzyski. Model polski kontra koronawirus
Do tej pory wskazywano, z grubsza biorąc, dwa rodzaje taktyki walki z koronawirusem: model szwedzki oraz stosowany przez większość krajów model lockdownu. W wakacje pojawiła się jeszcze trzecia droga: model polski.
W zasadzie można by z czystym sumieniem napisać, że od początku lipca Polska niepostrzeżenie zaczęła realizować model szwedzki. Tak, ten sam, który długo uznawaliśmy – i nie tylko my – za stanowczo zbyt ryzykowny, nieludzki wręcz, do życia podchodzący w ten skrajnie chłodny, skandynawski sposób (ech, te stereotypy). Dziś wciąż oczywiście za wcześnie na oceny skuteczności przyjmowanych podczas pandemii strategii, ale jednak wszystko zmierza do tego, że do czasu aż zaczniemy traktować Sars-CoV-2 jak pospolitą grypę szwedzkie podejście stanie się normą. To bardzo prosty mechanizm psychologiczny – ludzie mają już dość ograniczeń i są gotowi płacić za własną swobodę cenę rosnących statystyk zakażeń i zgonów. Już zresztą tak się dzieje; wakacje, hulaj dusza, pandemii nie ma. Indywidualne traumy i dramaty wywołują zbiorową - choć i tak krótkotrwałą - refleksję przy wystąpieniu wyjątkowych czynników, a Covid-19 już tego kryterium nie spełnia.
My ten model szwedzki mamy jednak ustawiony tylko w zarysie, w wyjściowym założeniu puszczenia wszystkiego na żywioł. Choć wróć, to nie jest nawet założenie, bo ono wymaga jakiejś odgórnej decyzji, urzędowej zmiany systemu walki z pandemią. U nas nic takiego się nie stało, po prostu wszystko się rozlazło w szwach. Może to tylko zbieg okoliczności, ale rząd ostatecznie pogubił się po słynnej przedwyborczej wypowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego, że „wirus jest w odwrocie i nie trzeba się już go bać”. Nawiasem mówiąc, co warto powtarzać, w każdej dojrzałej demokracji tego kalibru wpadka kosztowałaby go stołek.
A propos stołków i mebli – z tym modelem szwedzkim u nas to jest właśnie tak, jakby były już minister zdrowia Łukasz Szumowski po dwóch nieprzespanych nocach składał bez narzędzi i z zawiązanymi oczyma komodę expedit z Ikea. W naszym modelu nic już do siebie nie pasuje, co czyni go wyjątkowym, oderwanym od zagranicznej licencji.
Model polski to sprzeczne logicznie decyzje. To chaos. To fikcja obostrzeń. To ustanawianie przepisów, których się nie egzekwuje, lub które są niemożliwe do realizacji. To niewydolny system kontroli i powiadamiania. To głuchy telefon w sanepidach. To spóźnione, czasem o wiele dni, informacje i decyzję o konieczności poddania się kwarantannie. To przerzucanie odpowiedzialności na obywateli (przewidywalnie często nieodpowiedzialnych), którzy w efekcie unikają jak mogą zgłaszania przypadków kontaktu z zakażonym. To ślamazarne reakcje, lub ich brak, na najnowsze wytyczne WHO. To szpitale funkcjonujące jak w partyzantce i przychodnie wciąż nieprzystosowane do pracy w epidemii. To pielęgniarka wołająca na zatłoczonym korytarzu: "Kto jeszcze na wymaz Covidu?!". To proszenie się o całkowity paraliż jesienią. To brak funkcjonalnych systemowych rozwiązań i przejrzystych procedur. To szkoła, która ma wznowić zajęcia 1 września, a wytyczne to zbiór ogólników. To zaniedbania w rozwijaniu zdalnego nauczania. To zrzucanie odpowiedzialności na samorządy, dyrektorów placówek oświatowych i rodziców. To stwarzanie pozorów. To Ministerstwo Zdrowia, które działało tak skutecznie, że jego ściśłe kierownictwo podało się do dymisji w szczycie pandemii, który już dawno miał być za nami.
Tak, to model polski. Jednym słowem - burdel.