Smecz towarzyski. O fake newsach słów kilka
Pojęcie „fake news”, robiące od kilku sezonów światową karierę, w Polsce znacznie rozszerza - a może wręcz zyskuje całkiem nową - definicję. Wcześniej zarezerwowane było dla robiących ludziom wodę z mózgu informacji w rodzaju „na Podlasiu grupa muzułmańskich uchodźców molestowała wychodzące z rorat starsze kobiety”, dziś staje się urzędowym określeniem na wiadomości niezgodne z narracją i linią interpretacyjną Partii.
Fake news to teraz taki epitet, którym można obkleić wszystko, byle do wyborcy dotarło, że to coś bardzo brzydkiego i zza granicy. Tak się właśnie stało z artykułem Onetu o ochłodzeniu stosunków z USA w związku z nowelizacją ustawy o IPN. Do dziś nie wykazano co było w nim fejkiem, za to potwierdzono istnienie tajnej (no, jak się okazało nie końca tak tajnej) notatki MSZ, na którą powoływali się dziennikarze, ale to nie przeszkadza nikomu w waleniu w nich jak w bęben.
Poseł Dominik Tarczyński, zawsze bohatersko broniący cnoty PiS, wyskoczył przed orkiestrę i zapowiedział przygotowanie ustawy anty fake newsowej, cokolwiek miałoby to znaczyć. Wprawdzie szybko został sprowadzony na ziemię przez bliżej prezesa umocowanych kolegów, którzy zaprzeczyli, jakoby chcieli iść na wojnę z mediami - otwieranie kolejnego frontu, czy też wtaczanie nań dział tego kalibru, to już chyba za wiele, nawet jak dla Jarosława Kaczyńskiego - niemniej warto przyjrzeć się procesowi myślowemu, który zachodzi po rządowej stronie nie tylko u posła Tarczyńskiego.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień