Smecz towarzyski. Pedagogika bezwstydu
Szczęście w nieszczęściu Przemysława Czarnka. Dzięki koronawirusowi, który dopadł go na początku jego nowej misji, dostał chwilę medialnego wytchnienia. Ma czas, żeby nie tyle nawet lepiej przygotować się do roli ministra edukacji i nauki, co po prostu spróbować liznąć temat i zakres przyszłych obowiązków. Na razie im więcej mówił, tym bardziej było słychać, że nie ma pojęcia o czym mówi i czym się będzie zajmował.
Oglądałem niedawno w TVP Info – nic nie poradzę, każdy ma swoje mroczną perwersyjną stronę - typową szermierkę słowną na temat Czarnka właśnie. „Co panu przeszkadza w tej kandydaturze?” - pytała polityka opozycji prowadząca program, słynna złą sławą Ewa Bugała. Polityk opozycji nie zaskoczył i odpowiedział cytatem z nowego ministra, że „ludzie LGBT nie są równi normalnym ludziom, a to jest dyskwalifikujące”. Dziennikarka szybko przerwała, naprostowała polityka opozycji, że te słowa zostały wyjęte z kontekstu – niezmiennie mnie dziwi, gdy dziennikarze też mówią partyjnymi przekazami dnia – i że przecież polityk ma prawo mieć poglądy. Od siebie dodam, że nawet powinien, co jednak nie oznacza, że np. ze zwolennika odebrania kobietom praw wyborczych od razu należy robić eksperta ds. równego traktowania.
No, ale polityk opozycji nie miał takiego refleksu, jakoś był bezradny w starciu z dziennikarskim słowotokiem, topił w nim argumenty jeden po drugim. I tak kręcimy się od ponad tygodnia wokół tego samego ogona, bez celu, bo nikt nie stawia najprostszego pytania. Jakie Czarnek ma kompetencje do kierowania tym - dość zdaje się istotnym, teraz nawet podwójnie - resortem? I to w bardzo newralgicznym momencie, gdy szkoły i uczelnie rozregulowane, rozchwiane wręcz, są reformami i pandemią?
Otóż nie ma żadnych.
Wiecie, można oczywiście (zawsze można) skwitować tę nominację optymistycznym: czas pokaże jak sobie poradzi. Tyle tylko, że w codziennym życiu nikt się tą zasadą nie kieruje. Wyobraźcie sobie, że zapisujecie dziecko na zajęcia dodatkowe, sztuki walki na przykład, ale w instruktorze rozpoznajesz damskiego boksera z sąsiedniego bloku. Przywalić potrafi, drzwi wyłamie, ale nic ponadto. Nie myślisz sobie wtedy: czas pokaże jak sobie poradzi. Zmieniasz albo instruktora, albo zajęcia.
W wywiadzie dla Onetu nowy minister oświadczył, że „zdecydowanie widzi potrzebę ponownego przyjrzenia się podstawom programowym oraz podręcznikom pod kątem treści, które zawierają”. Możliwości są dwie, obie dyskwalifikujące. Albo ma marzenie zamienić wszystkie szkoły publiczne w przedwojennie katolickie, albo przeoczył fakt, że podręczniki i podstawę przekopała już jego poprzedniczka Anna Zalewska. Stawiam na to drugie, za czym świadczy inna część jego wypowiedzi. „Chciałbym, aby ta pedagogika wstydu raz na zawsze wyszła z naszych podręczników [...] Pedagogika wstydu polegała na tym, że w szczególności pokazywaliśmy nasze wady i słabe strony, niekiedy kompletnie zapominając o naszych bohaterach, bitwach, zwycięstwach i heroicznych postawach w przeszłości. Pomijaliśmy literaturę poświęconą temu tematowi”.
Innymi słowy, Czarnek nie ma zielnego pojęcia na temat ani nowej ani starej podstawy programowej. Podręcznika szkolnego chyba nie widział od czasu, gdy zakończył licealną edukację. W kwestii edukacji i nauki ma wyobrażenia - a fantazjować jak wiemy potrafi - a nie wiedzę. Jest więc ta nominacja typowego politycznego bullterriera na stanowisko wymagające mądrości, klasy i koncyliacyjnych zdolności przejawem przybierającego na sile zjawiska. Politycznej pedagogiki bezwstydu.