Smecz towarzyski. Polska szkoła o zdrowy rozsądek woła
"Zadaniem polskiej szkoły będzie więc wtłaczanie przekazu, bo przecież nie wiedzy, modelowanie nowego Polaka, który będzie skrzyżowaniem braci Karnowskich z członkiem Ordo Iuris".
Należy doceniać szczerość Ryszarda Terleckiego. Wicemarszałek sejmu jest w tej chwili jednym z niewielu polityków, którzy nie korzystają z porad speców od wizerunku, a jeśli nawet uczestniczy w szkoleniach, to wszystko puszcza mimo uszu. Stąd na tej wyspie ludzi mówiących przekazami dnia, wytrenowanych do medialnych bojów i odwracania kota ogonem bez mrugnięcia okiem, jawi się jako gatunek na wymarciu. W język się nie gryzie. Tu coś palnie, tam coś chlapnie, w każdym razie zawsze z głowy, nigdy z kartki. Stanowisko PiS wykłada bez woali, tak jak się o nim mówi w gabinecie prezesa, a nie na konferencjach prasowych. Tak jak, na przykład, ostatnio o edukacji.
Sen z powyborczych powiek zaczęła bowiem w Zjednoczonej Prawicy spędzać mała popularność wśród młodych wyborców. Droga do nastoletnich dziś serc ma wieść więc poprzez odpowiednie zmiany w szkolnej podstawie programowej. Wicemarszałek Terlecki zaznaczył, że reforma edukacji niepotrzebnie zatrzymała się w pół drogi, a „lepiej wyedukowani młodzi ludzie, będą chętniej głosować na PIS”.
Zadrżałem, przyznaję, wszak zwolenników jednej słusznej wizji hoduje się w szkołach tylko w systemach totalitarnych, ale na pewno wicemarszałek Terlecki nie miał na myśli tego, co powiedział. O wyjaśnienie jego słów postara się armia wyszczekanych pomocników, wysoko wyspecjalizowanych w rozmydlaniu problemów. A zresztą co mi tam, wyręczę ich od razu. Wiadomo, chodziło o to, że człowiek mądry i wyedukowany powinien głosować na PiS, a żeby człowiek był mądry i wyedukowany PiS musi zmienić podstawę programową. Proste? Proste.
Proces ten już nawet się zaczął, do liceów wraca łacina i kultura antyczna. Do wyboru obok muzyki, plastyki i filozofii, więc na marginesie zauważę tylko, że wypuszczamy w świat coraz większych analfabetów w zakresie szeroko rozumianej sztuki. Niemniej, rodzi się tu jakiś szkic szkoły według PiS. Ma ona chyba być osobliwym miksem: złożonym z zasłyszanych wspomnień o edukacji międzywojennej (łacina!) plus własne przyzwyczajenia wyniesione ze szkoły PRL-owskiej i świadomość jej skuteczności. Wtłaczanie przekazu, bo przecież nie wiedzy, modelowanie nowego Polaka, który będzie skrzyżowaniem braci Karnowskich z członkiem Ordo Iuris.
Aż zaczynam skłaniać się ku tezie, że w tej coraz bardziej popieprzonej Polsce najlepszy pomysł ma Krzysztof Bosak z bonem edukacyjnym, dzięki któremu każdy rodzic mógłby sobie wybrać światopoglądowy profil placówki, do której chce posłać dziecko. Inna sprawa, że w obecnej sytuacji wcielenie w życie tej koncepcji mogłoby oznaczać wybór między szkołą PiS-owską, a szkołą katolicką, więc w sumie na jedno wychodzi.
Zabawne zresztą jest to, że w propagandowym przekazie polska szkoła jest agendą lewicowo-liberalną, bo większej bzdury nie da się wymyślić. W III RP w adaptowaniu nowych metod nauczania była bardzo ostrożna, a w warstwie programowej wyjątkowo konserwatywna, już o religii w niej nawet nie wspomnę. Dokręcenie tej śruby to już będzie nowy edukacyjny PRL.
W Polsce – i nie tylko u nas – demokrację rozumie się nie jako rządy większości, lecz dyktat większości. Subtelnych różnic pomiędzy tymi pojęciami powinno uczyć się właśnie w szkole, choć podobno na naukę, wicemarszałku Terlecki, nigdy nie jest za późno.