Smecz towarzyski. To nie tłumy turystów są głównym problemem w Tatrach
W Tatrzańskim Parku Narodowym najmocniej dziwią trzy rzeczy i żadna z nich nie ma nic wspólnego z przewalającymi się przezeń tłumami turystów. To ostatnie zjawisko jest zresztą wyczerpująco opisane i udokumentowane, nie ma się więc nad czym rozwodzić, nie ma czego analizować i nad czym znęcać. I choć zwłaszcza za te brudne chusteczki zostawiane wzdłuż szlaków karałbym tygodniem prac społecznych w inicjatywie Czyste Tatry, to do szalonej popularności tego miejsca z jej wszystkimi konsekwencjami zdążyliśmy, chcąc nie chcąc, przywyknąć. Co więc dziwi tak bardzo, a o czym nie wspomina się wcale?
Po pierwsze - głucha cisza. Tak, brzmi to paradoksalnie, bo przed oczami staje wam od razu Morskie Oko gwarniejsze od Rynku w Krakowie w szczycie sezonu turystycznego, a w myślach słyszycie warkot kolejki w Dolinie Chochołowskiej. Jednak to też nie jest cisza turystycznego offroadu, chodzi o coś innego. W Tatrach bowiem aż do tego stopnia została już przetrzebiona z drzew część reglowa, że z leśnego życia słychać tylko brzęczenie much obsiadających gnijące wióry. Ten proces cały czas postępuje. Nie tylko przez kornika, klimatyczne zmiany i halny, bo też - to zdziwienie drugie - owa cisza nader często przerywana jest przez ryk spalinowych pił i silników traktorów. TPN miejscami nie przypomina parku narodowego, lecz pole agresywnej gospodarki leśnej. I, tak na oko, znacznie więcej w niej eksploatacji surowca niż prac porządkowych, przyrodniczych i troski o bezpieczeństwo turystów. Bo tu zdziwko trzecie: niektóre szlaki przypominają już tylko drogę do zwózki drewna, a nie trasy tworzone dla piechurów. Ścieżka nad Reglami wygląda w tej chwili w wielu fragmentach jak po przejeździe kilku dywizji pancernych, które zostawiły po sobie głębokie wykroty. Ruina.
Widok jest opłakany. Przy ulewach szerokimi korytami, wydrążonymi przez uzbrojone w łańcuchy koła ciągników, płyną potoki błota, a już po jednym deszczu to nie jest wycieczka tylko runmaggedon, obejścia są bardziej męczące niż podejścia na przełęcze. Nawiasem mówiąc, nie ma żadnych ostrzeżeń, że szlak jest zniszczony, a warunki mogą stanowić spore utrudnienie dla osób starszych lub rodziców wędrujących z małymi dziećmi. Nie mój przypadek, uprzedzam z góry, gdyby ktoś zakładał - a wielu ochoczo by tak uczyniło - że szedłem tamtędy w klapkach oraz z niemowlakiem w jednej, a puszką piwa w drugiej ręce.
Nie wszystko to wina decyzji władz TPN, wciąż są miejsca, gdzie kontrolę mają ograniczoną - administrowaniem częścią terenów w Tatrach Zachodnich zajmuje się Wspólnota Leśna Uprawnionych Ośmiu Wsi - niemniej to przecież problem dla całego parku. Praktyczny i wizerunkowy. Wzór tablicy informacyjnej, że przekracza się granicę TPN jest w końcu jeden.
Gdy ponad 65 lat temu zakładano TPN, tutejsza przyroda była obrazem nędzy i rozpaczy. Nawet jeśli teraz rozpoczynamy zupełnie nowy cykl, czyli erę poświerkową, to chyba nie musimy przykładać aż tyle piły, ręki i traktorowego bieżnika do historycznej rekonstrukcji tamtego stanu dewastacji. Bo trochę łyso.