Smecz towarzyski. Zjednoczona prawica, czyli siła prostoty
Rekonstrukcja rządu niewątpliwie popycha Polskę w dobrym kierunku. Zmniejsza przede wszystkim wśród obywateli uczucie dyskomfortu, że premierem Mateuszem Morawieckim steruje szeregowy poseł. Teraz będzie sterował nim wicepremier i to na pewno jest zmiana na lepsze. Nie wiadomo tylko, jak wpłynie to na komfort samego Mateusza Morawieckiego. Na posiedzeniach rządu będzie musiał cały czas pilnować wzroku Jarosława Kaczyńskiego. Mrożący, karcący czy aprobujący? Chyba, że prawo do zabierania głosu podczas posiedzeń będzie miał od teraz tylko prezes.
Cieszy też powrót do rady ministrów Jarosława Gowina. Jak na historyka filozofii z wykształcenia jest niezwykle wszechstronnie utalentowany. To już jego trzeci resort w politycznej karierze, a nie robi mu żadnej różnicy, czy zajmuje się sądownictwem, szkolnictwem wyższym czy – od teraz – rozwojem, pracą i technologiami. Aż dziw bierze, że nie został zawczasu zaprzęgnięty do pracy nad szczepionką na koronawirusa, bo byłaby już od dawna gotowa.
Porzucone ongiś przez niego w honorowym odruchu ministerstwo nauki zmienia się właśnie superministerstwo i wchłonie resort edukacji. Słuszną linię ma nasza partia, przecież i to nauka, i to nauka, po co temat rozdrabniać. Nie ma w zasadzie większej różnicy między ustalaniem podstawy programowej dla podstawówki a wymyślaniem zasad przyznawania grantów uczelniom technicznym. Z kolei wyznaczanie kanonu lektur to zadanie z grubsza podobne do tworzenia listy wysokopunktowanych czasopism dla publikacji naukowych. Prosta robota dla prostego jak stylisko grabi faceta, więc zajmie się tym Przemysław Czarnek. Ten wybór wzbudził ogromne kontrowersje, zupełnie niepotrzebnie. Trudno zaprzeczyć, Czarnek ma kilka głupich wypowiedzi na koncie oraz wrażliwość i poglądy własnych przodków z Lubelszczyzny z lat 30. ubiegłego wieku, ale pamiętajcie – wiem, co mówię - wszystkie Przemki to porządne chłopy.
A skoro już jesteśmy przy „Misiu”, bo jesteśmy nieprzypadkowo, to nie sposób zapomnieć o wicepremierze Piotrze Glińskim. W swoim nowym superresorcie łączyć będzie troskę o kondycję polskiej kultury z troską o kondycję polskich sportowców, wydolność artystów z olimpijskim wyczynem. Ma to sens. W końcu narodowe są i sceny, i stadion. To rozrywka i to rozrywka. Kultura wysoka jest ponadto przereklamowana. Sztukę należy uprościć, a sport uwznioślić.
To pierwsze już się dzieje, konikiem Glińskiego jest przecież produkcja wysokobudżetowych filmów, które otworzą światu oczy na polskie cnoty i wrodzone bohaterstwo. Przypomina w twórczym zapale Jana Hochwandera, kierownika produkcji z „Misia” właśnie, i jego sztandarowe projekty jak „Katiusza kaprala Janusza” czy „Nie ma dublera dla sapera”. Na razie minister Gliński dokonał wymiany na stanowisku reżysera obrazu o rotmistrzu Pileckim, mimo że prace już dawno minęły półmetek, bo wizja Leszka Wosiewicza okazała się dlań zbyt zawiła. A oczywistą rzeczą jest, że sztuka nie może być bardziej skomplikowana w interpretacji niż piłkarski przepis o spalonym. Stąd też szalona popularność promowanej przez władzę warszawskiej instalacji Jerzego Kaliny „Zatrute źródło”. Jan Paweł II ciskający głazem w czerwoną toń jest wszak w odbiorze łatwiejszy niż zawody w rzucie młotem.
Proste rozwiązania są przecież najlepsze.