
We wtorek, 23 stycznia, najbliżsi i przyjaciele pożegnali Zdzisława Smektałę. Pisarza, felietonistę, miłośnika jazzu i bluesa, jedną z ważniejszych postaci powojennego Wrocławia.
Nieopierzonym, kilkunastoletnim gołowąsem będąc, usłyszałem (pod koniec lat 60.), w audycji Willisa Conovera „Głos Ameryki”, utwór niejakiego Bobby Hebba, zatytułowany „Sunny”. Ten niesamowity kawałek zbudowany muzycznie podobnie jak „Bolero” Ravela (narastająca fraza), od pierwszej chwili rzucił mnie w ramiona absolutnej magii, totalnego oczarowania. A, że były to czasy bez powszechności gramofonów, magnetofonów, wiele razy musiałem szperać po skali lampowego radioodbiornika, by znów usłyszeć ten kawałek. W tubylczym wydaniu, wersję na saksofon sopranowy, zagrał Franek Usinowicz, ps. Amen (każde wypowiedziane zdanie kończył słówkiem – amen), zgorzelecki koleżka, który pierwszy z nasze-go nadgranicznego miasteczka, wyrwał się w wielki świat, i to od razu do Szwajcarii, gdzie grał, jako solista, w stałym cyrku w Bernie. Zazdrościliśmy mu jak cholera, że miał ścieralne jeansy, „Ca-mele” i gumę do żucia na wyciągnięcie ręki, że o kolorowych magazynach z rozebranymi kobietami nie wspomnę!
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień