Śmiechem w okupanta
Obyczaje. Żart towarzyszył krakowianom w codziennych zmaganiach z okupacyjną rzeczywistością. Uśmiech wywoływały anegdoty, żartobliwe piosenki, wiersze lub hasła, zabawne sytuacje Autorzy w większości pozostawali anonimowi, niektórzy przypłacili swą działalność życiem.
Osoby znające wiele żartów i umiejące je opowiadać były bardzo cenione towarzysko. „Niejednokrotnie opowiadaliśmy sobie dowcipy, których nie brakowało i stwierdzaliśmy, że nie zginiemy, skoro w najbardziej chyba ponurym i tragicznym okresie stać nasz naród na humor i drwinę z okupanta” - wspominał Tadeusz Kwiatkowski. Niemcy stawali się wtedy nie tyle groźni, co śmieszni i głupi, a okupacyjne kłopoty jakby mniejsze.
Z czego się śmiano
Ulubionym bohaterem żartów politycznych był Adolf Hitler. Powszechnie życzono mu rychłej przegranej i hańbiącej śmierci. Na licznych rysunkach satyrycznych, ulotkach Hitler przedstawiany był w towarzystwie świń, jako uciekający żebrak, za kratkami, ale najczęściej jako wisielec. Czasami zwisał w towarzystwie Goeringa, Himmlera, Mussoliniego, którym również życzono wszystkiego najgorszego.
Przedmiotem żartów był także urzędujący w Krakowie Hans Frank i lokalni przedstawiciel władz okupacyjnych. Drwiono z ich pychy, przekupności, nieskuteczności niemieckich zakazów, kłamstw dotyczących sytuacji na froncie. Wyśmiewano Polaków wysługujących się okupantowi, piętnowano donosicielstwo, kobiety preferujące towarzystwo Niemców, nadgorliwość w wykonywaniu okupacyjnych zarządzeń. Humor opierał się na prostych skojarzeniach, autorzy żartów nie dbali o cenzuralność. Wydaje się, że krakowianie nie byli tym zbulwersowani. Można spotkać się z opiniami, jak ta Stanisława Strzelichowskiego, że „większość z nich [dowcipów] była dość trywialna, co oczywiście nie gorszyło nikogo”.
Po brutalnym śledztwie autorzy tygodnika zostali rozstrzelani podczas publicznej egzekucji przy ul. Botanicznej w Krakowie 27 maja 1944 r.
Humor w konspiracji
Społeczne zapotrzebowanie na żarty dostrzegali działacze podziemia. W Krakowie od czasu do czasu powstawały wydawnictwa konspiracyjne o typowo satyrycznym charakterze. Obok nich żart pojawiał się na łamach politycznej prasy konspiracyjnej, okazjonalnie udawało się przemycić treści podtrzymujące na duchu do prasy oficjalnej, „gadzinowej”. Nośnikami humoru były ulotki, afisze, nalepki, napisy na murach. Śmiech pozwalał, przynajmniej wyobrażeniowo, unieszkodliwić wroga, był formą samoobrony.
W tym względzie na szczególne wyróżnienie wśród krakowskich konspiracyjnych pism zasługuje „Na ucho. Tygodnik satyryczno-humorystyczny”.
„Na ucho”
Pismo narodziło się, gdy w Kraków przeżywał okres szczególnie nasilonego terroru. Pokłosiem wydanego 2 października 1943 r. przez generalnego gubernatora Hansa Franka tzw. dekretu o sądach doraźnych były wzmożone łapanki i aresztowania, w mieście zawisły tzw. afisze śmierci i odbywały się publiczne egzekucje. Jako remedium na przygnębienie i strach konspiratorzy proponowali: „Rzucimy w twarz okupantowi drwiny i śmiech, potrząsając kąśliwym batogiem satyry […]. Kiedy jak kiedy, ale właśnie dzisiaj potrzebny jest nam zdrowy śmiech”. Idea pisma narodziła się w grupie młodych konspiratorów związanych z Szarymi Szeregami i Armią Krajową mieszkających w rejonie Podgórza.
Trzon redakcji stanowili Jerzy Szewczyk „Szarzyński”, młody poeta, redaktor naczelny, Eugeniusz Kolanko „Bard”, również obiecujący poeta i satyryk, Stanisław Szczerba „Linus”, redaktor techniczny oraz Jerzy Wirth „Moxa” uzdolniony karykaturzysta, który dbał o stronę graficzną pisma. Współpracę podjęli m.in. Janusz Benedyktowicz „Lir”, Stefan Jasieński „Janusz”, Adam Kania „Akant”, Lucjan Krywak „Mazur”, Stanisław Strzelichowski „Wiktor” oraz Przemysław Wilkosz „Aput”. Pierwszy numer „Na ucho” został wydany 7 listopada 1943 r., a następnie pismo ukazywało się regularnie.
Początkowo „Na ucho” powielano przy ul. Mikołajskiej korzystając z zaplecza technicznego „Watry”, pisma społeczno-kulturalnego kierowanego do młodzieży, wydawanego w kręgach harcerskich. Później zespół usamodzielnił się i posiadał własny powielacz. Łącznie opublikowanych zostało 19 numerów, a nakład wynosił od 150 do 200 egzemplarzy. Pismo było bogato ilustrowane rysunkami satyrycznymi i karykaturami i, co warte podkreślenia, niezwykle starannie redagowane. Docierało do różnych środowisk, początkowo dzięki sieci kolporterskiej udostępnionej przez „Watrę”, a następnie przez skrzynki kontaktowe AK oraz kolportaż członków zespołu redakcyjnego.
„Agencja donosi”
Autorzy tekstów posługiwali się różnorodnymi środkami artystycznymi i gatunkami literackimi - parodią wypowiedzi prasowych, doniesień agencyjnych, ogłoszeń, wywiadów, karykaturą, humoreską, anegdotą, bajką polityczną, aforyzmem, nie stronili od humorystycznych zagadek.
Zdarzały się żarty oparte na grze słów, dowcipnych puentach, zmianach znaczeń wyrazów np. „Okręgowe kierownictwo walki ze smutkiem zwraca uwagę, aby się miał na baczności każdy, kto miał jakiekolwiek stosunki ze śniegiem, gdyż ten już wkrótce będzie znów sypał” (sypać znaczyło donosić).
Przewrotnie wykorzystywano fonetyczne brzmienie wyrazów z języka niemieckiego, bądź nazwy własne np. „Niemieckie statki przeznaczone do inwazji na Anglię są podobne do Robinsona Kruzoe, ponieważ rozbiły się o RAF-y”. Dominowała bezlitosna satyra, której ostrze wymierzone było przede wszystkim w okupanta. „Wszystkie ziemie polskie łączcie się do walki z najeźdźcą, niechże więc wszędzie słychać będzie śmiech i drwiny z głupoty okupanta i jego pachołków” - pisano.
„Na ucho” poruszało także wiele istotnych problemów trapiących podziemie. Takie było zresztą założenie programowe pisma, bowiem obok „kąsania” okupanta młodzi redaktorzy deklarowali: „Nie przemilczymy, nie darujemy własnym błędom i wszystkie wydrwimy i wyśmiejemy”.
Toteż na łamach „Na ucho” gościły żarty piętnujące spory i walkę ideologiczną konspiracyjnych stronnictw. W numerze z początku stycznia 1944 r. redakcja wyrażała życzenie, aby „każda partia zostawiła swoje tobołki i walizki po tamtej stronie, a weszła w Nowy Rok z myślą o Polsce”. Młodzi redaktorzy pozwalali sobie na tematy nieporuszane przez wojskową i polityczną prasę konspiracyjną i kpili z przyjaźni polsko-alianckiej oraz z emigracyjnych polityków. Niejednoznacznie oceniali Stalina. Występował w towarzystwie aliantów, ale częściej traktowano go na równi z Hitlerem.
Tragiczny koniec
Przygotowywany na początek maja kolejny numer pisma nigdy się nie ukazał. Przyczyna była tragiczna - aresztowanie całego podstawowego składu redakcji. Eugeniusz Kolanko został zatrzymany 4 maja 1944 r., gdy przenosił przygotowane materiały oraz prasę, a pozostali cztery dni później w konspiracyjnym lokalu przy ul. Grzegórzeckiej 14. Aresztowani zostali przewiezieni najpierw do siedziby gestapo przy ul. Pomorskiej, następnie do więzienia przy ul. Montelupich.
Po brutalnym śledztwie zostali rozstrzelani podczas publicznej egzekucji przy ul. Botanicznej w Krakowie 27 maja 1944 r. Niemcy zamieścili ich nazwiska na afiszach śmierci, a jedną z win było „wydawanie pism podburzających”.
Cykl powstaje we współpracy z krakowskim oddziałem Instytutu Pamięci Narodowej. Autorzy są historykami, pracownikami IPN.