"Śmierć Pawła muszę przekuć w dobro". Magdalena Adamowicz o życiu po śmierci męża i starcie w wyborach
Chciałabym, żeby śmierć Pawła była początkiem odrodzenia nas wszystkich. Nie chodzi mi o to, żeby robić z Pawła męczennika, bo wiem, że on by tego nie chciał. Chciałabym, żebyśmy wszyscy stawali się lepszymi ludźmi - mówi Magdalena Adamowicz, żona zamordowanego prezydenta Gdańska.
Jak się pani czuje teraz, kilka miesięcy po tragedii? Tuż po niej, mówiła pani, że zakłada swetry męża. Czy nadal stara się pani otaczać ubraniami i przedmiotami męża, żeby czuć jego obecność?
Nie jestem w stanie uporządkować rzeczy Pawła. Wciąż są w szafach, na biurku pełno jest jego papierów i szpargałów. Jego zapach jest z nami i to pomaga. Kupuję za dużo jedzenia, czasem biorę telefon, żeby do niego zadzwonić... Nie chcę epatować moją wiarą, bo to są sprawy intymne, ale mocno wierzę w to, że to nie jest tak, że już nigdy Pawła nie spotkam. Ja to czuję i wiem, że śmierć jest tylko momentem, który kończy życie tutaj, ale zaczyna je w niebie. Ta myśl pomaga, ale nie likwiduje bólu i tęsknoty. Nasze córki i ja korzystamy z pomocy specjalistów, księży i przyjaciół. Robi mi się bardzo smutno, kiedy pomyślę, że są ludzie, którzy przez takie tragedie przechodzą sami, bez pomocy innych. Chciałabym ich uściskać. Dla nas wielkim wsparciem okazała się też solidarność tysięcy ludzi z różnych stron świata, cudowna reakcja gdańszczanek i gdańszczan, ludzi z innych miast i miasteczek. Chcę jeszcze raz pokłonić im się z wdzięcznością.
Który moment po śmierci męża był dla pani najtrudniejszy? Gdy żegnała się pani z nim w szpitalu, pogrzeb, a może czas po pogrzebie, gdy cały ten zgiełk i szum medialny nieco opadł?
Najgorsza była sama wiadomość o tym, że został zaatakowany. Ale wtedy jeszcze miałam nadzieję, że po przewiezieniu do Akademii Medycznej uda się go uratować. Najtrudniejszy był ten pierwszy tydzień. Naszym córkom o śmierci Pawła powiedziała moja siostra. Powiedziała Teresie, że tata zasnął i już się nie obudzi. W szpitalu Antonina weszła ze mną do niego, żeby go pożegnać. Niestety, Paweł był już przykryty, a ja bardzo chciałam być z nim blisko, ale zabrali mnie. Bali się, że to są dla mnie zbyt trudne przeżycia. Dojechałam do domu rodziców, ale stwierdziłam, że muszę wrócić do szpitala, że muszę jeszcze z nim być. Wróciłam do szpitala i wtedy długo zostałam z nim sama, to było mi bardzo potrzebne. Trudne było też ostatnie pożegnanie z Pawłem w kaplicy, gdy był w trumnie oraz sam moment kremacji. Teraz, po powrocie do Gdańska, wreszcie mogę go odwiedzać. Tego mi najbardziej brakowało, gdy byłam w USA. Kilka dni temu minęły trzy miesiące od śmierci Pawła. Poszłam do niego, na jego grób, po zamknięciu bazyliki Mariackiej, chciałam być z nim sama.
Osoby, które straciły kogoś bliskiego, często mówią, że zdarza im się rozmawiać ze zmarłym. Jak to jest w pani przypadku?
Są takie chwile, kiedy bardzo bym chciała z nim porozmawiać. Gdy jestem sama, mówię na głos, jakbym z nim rozmawiała, czasem z uśmiechem: „I co teraz? Zostawiłeś nas same z tym wszystkim i jak mamy sobie radzić?!”. I to pomaga. Wtedy właśnie czuję siłę, że dam radę. Każdy, kto przeszedł taką stratę, wie, że żałoba to całe spektrum uczuć: od rozgoryczenia po siłę do działania, od łez do uśmiechu, od strachu po odwagę, od tęsknoty po radosne wspomnienia.
No właśnie, wspomnienia. Jak pani poznała męża?
Paweł był moim nauczycielem akademickim. Pamiętam, jak prowadził z nami zajęcia w popołudniowym bloku. Miały się one skończyć bardzo późno, chyba przed dwudziestą. Zapytał, czy wytrzymamy bez przerwy, żeby skończyć wcześniej. Chętnie się zgodziliśmy. Wtedy moja koleżanka, z którą siedziałam z przodu, spytała Pawła: a dokąd pan magister się tak spieszy? Paweł spłonął rumieńcem i powiedział, że idzie na spotkanie w Grand Hotelu, chyba na jakąś promocję whiskey. Był to rok 1993, więc takie promocje były bardzo atrakcyjne. Gdy zajęcia się skończyły, moja koleżanka Agnieszka figlarnie zapytała Pawła, czy może nas ze sobą zabrać. Nie chciałyśmy go podrywać, tylko trochę z nim pożartować. Znowu się zarumienił i powiedział, że nie może. Gdy już byliśmy razem, powiedział mi, że nie mógł sobie wybaczyć, że nam wtedy odmówił, bo wcześniej byśmy się poznali i nie zmarnowałby tyle czasu.
Magdalena Adamowicz: Wiem, że rodzice Pawła modlą się za człowieka, który zabił ich syna. Ja chciałabym to potrafić. Może za jakiś czas...
A jak to się stało, że zaczęliście ze sobą być?
Po kilku latach od tych zajęć akademickich, o których mówiłam, spotkaliśmy się na ulicy. Znowu byłam z tą samą koleżanką. Paweł zaczepił nas, mówiąc: „O, obie te moje studentki”. Dał nam wizytówkę i powiedział, że kandyduje na radnego miasta Gdańska. Dowiedział się, że jestem na studiach doktoranckich, i postanowił zorganizować imprezę integracyjną dla asystentów i doktorantów, bo chciał mnie bliżej poznać. Nie wiedział nawet, jak się nazywam. Mówił do mnie „pani koleżanko”. Nie bardzo chciałam pójść na tę imprezę, tego dnia były urodziny mojego starszego brata, który studiował na politechnice i... miał fajnych kolegów. Pomyślałam sobie, że pójdę zintegrować się z koleżankami i kolegami z wydziału, a potem wybiorę się na imprezę do brata. Jak tylko pojawiłam się na imprezie asystentów, Paweł wybiegł mi na spotkanie i powiedział, że ma dla mnie miejsce. Był to stolik, przy którym siedziały osoby dużo starsze ode mnie, m.in. przyszły wojewoda Tomasz Sowiński i Marek Biernacki - późniejszy minister spraw wewnętrznych i administracji. Rozmawiali o polityce, a mnie, wtedy dwudziestoczteroletnią dziewczynę, nie bardzo to interesowało. Chciałam stamtąd uciekać. Kiedy próbowałam dyskretnie się pożegnać, Paweł powiedział: „droga koleżanko, ale przecież my jeszcze nie zatańczyliśmy” i porwał mnie na parkiet. Potem komplementował. Pytał, czy nie wybrałabym się z nim na bal. I tak zaczęła się nasza bliższa znajomość. To była zima, a wiosną wyjechałam na jeden semestr stypendium doktoranckiego do Kolonii. Paweł, aby mnie odwiedzić, wymyślił historię, że jedzie do znajomych do Paryża i akurat będzie przejeżdżał autokarem przez Kolonię, więc mnie odwiedzi. Pojechaliśmy razem do Paryża i przez kilka dni zwiedzaliśmy to magiczne miasto. Byliśmy także w katedrze Notre Dame. Gdy kilka dni temu dowiedziałam się, że płonie, byłam zrozpaczona…
Jaki moment czy sytuację z małżeństwa chce pani zapamiętać? Czy to były te ostatnie wspólne, rodzinne święta z nim?
Nasze małżeństwo było szczęśliwe i udane. To nie znaczy, że cały czas gruchaliśmy jak gołąbki. I nam zdarzała się ostrzejsza wymiana zdań. Paweł był jednak tak zajęty, że często nie mieliśmy nawet czasu się pokłócić, po prostu szkoda było go marnować. A poza tym, widząc ciężar jego pracy, ogromną odpowiedzialność i nierzadko duże zmęczenie, nawet gdy chciałam trochę mu ponarzekać, to gryzłam się w język, by nie dodawać mu zmartwień. Tak, w mojej pamięci pozostaną te ostatnie wakacje w Kalifornii, byliśmy tam w okresie Bożego Narodzenia i Nowego Roku. My nigdy nie byliśmy na urlopie dłużej niż na tydzień. A tu nagle mieliśmy dla siebie osiemnaście dni, które spędziliśmy z córkami i psem Zeusem.
Mogła pani wyjechać z Polski, ale zdecydowała się pani tu zostać. A nawet wejść do polityki, przez którą zginął pani mąż. Pracuje pani na uczelni i w porównaniu do życia polityka wiedzie spokojne, ustabilizowane życie. Dlaczego chce pani zrezygnować ze spokoju i wejść na grząski grunt polityki? Nie szkoda pani tego spokoju?
Rzeczywiście, mogłabym wyjechać, przyjąć propozycję pracy na dobrej uczelni, robić to, co do tej pory, i udawać, że nic się nie stało. Mogłabym napisać książkę - wspomnienia. Ale nie potrafię, nie mogę i nie chcę przejść do porządku dziennego nad trumną mojego męża. To, co się wydarzyło, nie może pozostać bez reakcji. Tama wobec fali nienawiści pękła i ktoś musi podjąć wysiłek, żeby ją odbudować. Po zamordowaniu Pawła wydarzył się kolejny atak nożownika, na byłego prezydenta Siedlec. A politycy po płomiennych przemowach i kondolencjach szybko wrócili do swoich nienawistnych rytuałów. Dlatego śmierć Pawła musi doprowadzić do tego, do czego wezwał nas wszystkich ojciec Ludwik Wiśniewski na pogrzebie: „musimy skończyć z nienawiścią, musimy skończyć z pogardą!”. Ksiądz jest od tego, żeby wezwać, ale ktoś inny musi wziąć odpowiedzialność za to, żeby to wezwanie zacząć wprowadzać w życie. Nikt ze mnie tej odpowiedzialności nie zdejmie. Bezpośrednim powodem mojej woli walki z nienawiścią i nieprawdą w polityce jest śmierć mojego męża. Ale patrzę na to tak, że nie wchodzę do polityki, bo dzisiejsza polityka mnie odraża. Kandyduję do Parlamentu Europejskiego, żeby systemowo, prawnie i organizacyjnie przeciwdziałać mowie nienawiści i mechanizmowi inżynierii społecznej, która za pomocą fałszywych informacji manipuluje naszymi emocjami, a na koniec wpływa na nasze polityczne wybory. Obnażenie tego mechanizmu to jest właśnie walka o podstawowe europejskie wartości. Jestem pewna, że Paweł w tej kwestii zrobiłby jeszcze więcej niż ja jestem w stanie, ale uczę się i mam coraz więcej siły i determinacji. Wsparcie zwykłych ludzi, którzy też mają dość nienawiści, fałszu i podjudzania jednych przeciw drugim, dodaje mi skrzydeł.
Na pewno ma pani świadomość, że znajdą się osoby, które powiedzą, iż chce pani na tragedii zbić kapitał polityczny.
Mam nadzieję, że takie komentarze są tylko dziełem opłacanych internetowych trolli i że nikt tak naprawdę nie myśli. Bo jeżeli tak myśli, to wystawia tylko świadectwo swojej moralności. Szczerze współczuję, jeżeli ktoś tak myśli. Nasze córki, rodzina i ja oddalibyśmy wszystko, żeby cofnąć czas - może udałoby się Pawła uchronić. Ale teraz muszę jego śmierć przekuć w dobro, bo inaczej tego sobie nie daruję, nie darują mi tego nasze córki.
Niektórzy mówią, że jest pani teraz inną osobą, odwróciła pani swoje życie o 180 stopni i w pewnym sensie odrodziła się na nowo po tej tragedii jako polityk, osoba publiczna. Czy rzeczywiście tak jest?
Nie. Nie staję się politykiem, choć polityka w naszym domu była od zawsze. Gdy poznałam Pawła, on już działał politycznie. Tym mi imponował, że czuł w sobie tę wielką misję naprawiania świata, że robił to z uśmiechem, że słuchał ludzi i ciągle się uczył. Ja się nie odradzam, ja nabieram siły, żeby to wszystko - o co zabiegał, a nawet walczył Paweł - nie poszło na marne i żeby jego tragiczna i okrutna śmierć nie poszła na marne. Chciałabym, żeby śmierć Pawła była początkiem odrodzenia nas wszystkich. Nie chodzi mi o to, żeby robić z Pawła męczennika, bo wiem, że on by tego nie chciał. Chciałabym, żebyśmy wszyscy stawali się lepszymi ludźmi.
Śmierć pani męża poruszyła całą Polskę, ruszyła internetowa zbiórka pieniędzy na WOŚP, później również na Europejskie Centrum Solidarności, w wielu miastach odbywały się wiece przeciwko mowie nienawiści i pojawiły się różne pomysły na uhonorowanie pani męża. Jak to pospolite ruszenie i tego ducha, który uwidocznił się w społeczeństwie, teraz zagospodarować? Wcześniej, po tragediach, już też mieliśmy takie pospolite ruszenia i niewiele z nich zostało.
To, co stało się po śmierci Pawła, to był gigantyczny wybuch dobroci, solidarności, ale też refleksji. Wierzę, że to nie odruch, a głęboka potrzeba przemiany, że nam wszystkim brakuje zwykłych przyjaznych spojrzeń i uśmiechów. Ojciec Ludwik prosił po śmierci Pawła, żeby postawić już kropkę po tych wielu niepotrzebnych słowach, które padały i padają z każdej strony, żeby nie rozliczać się nawzajem, bo nie ma takiej wagi, która sprawiedliwie zmierzy, po czyjej stronie jest więcej winy. Nienawiść nigdy się nie skończy, jeżeli jedni drugich będziemy rozliczali z nienawiści. Po prostu przestańmy.
Co dokładnie chciałaby pani zrobić, jeśli wejdzie do Parlamentu Europejskiego? Mówi pani o konieczności systemowej walki z mową nienawiści. Jaki ma pani pomysł na tę walkę?
Mam program przeciwdziałania mowie nienawiści, hejtowi, trollingowi i takim zjawiskom jak patostreaming. Program składa się z trzech filarów. Pierwszy to zrozumienie i zapobieganie, czyli edukacja, drugi filar to poprawa prawa i jego egzekucji, a trzeci to ochrona i pomoc dla ofiar. Wszyscy musimy uświadomić sobie, że mowa nienawiści nie ma nic wspólnego z wolnością słowa. Wierzę, że jesteśmy w stanie stworzyć mądre prawo, które wytyczy granice między wolnością słowa a mową nienawiści. Moim celem jest też doprowadzenie do uzupełnienia konwencji regulujących prawa człowieka o zapis, dotyczący wolności od mowy nienawiści. Za pomocą instrumentów europejskich będę wspierała proces przygotowania organów sprawiedliwości, prokuratury i policji do rozpoznawania mowy nienawiści, docierania do sprawców, rozpoznawania okoliczności i stopnia szkodliwości. Chcę również zająć się ofiarami mowy nienawiści. Dostaję setki, a może już tysiące wiadomości od ludzi, którzy nie potrafią sobie z nią poradzić. Nawet od znanych polityków.
Startuje pani z listy Koalicji Europejskiej, to szeroki obóz, do którego należy też PO. A przypomnijmy, Platforma nie wystawiła Pawła Adamowicza w wyborach na prezydenta Gdańska, znalazła innego kandydata - Jarosława Wałęsę, który teraz też startuje w eurowyborach z tej samej listy co pani. Nie czuje pani żalu do PO? Nie ma tu jakiegoś zgrzytu, że startuje pani z listy koalicji?
Długo się zastanawiałam, razem z córkami i rodziną i nad samym kandydowaniem, i oczywiście nad tym, z której listy. Koalicja Europejska to szerokie przymierze sił prodemokratycznych i proeuropejskich, na listach jest sporo osób takich jak ja - nie polityków. Wartości i idee spajające Koalicję Europejską są moimi wartościami. Traktuję je bardzo poważnie. Nie wchodzę w zbyt bliskie relacje z politykami, bo chcę zachować swoją niezależność i skupiać się na realizacji mojego programu.
Wobec pani męża toczyło się wiele postępowań prokuratorskich. Z kolei pani postawiono zarzuty w sprawie karno-skarbowej. O co chodzi w tej sprawie?
Postępowania pączkowały w trakcie kolejnych kampanii wyborczych - za każdym razem, kiedy Paweł ogłaszał, że zdecydował się kandydować na kolejną kadencję. Te postępowania trwają od ponad sześciu lat. Niestety, mężowi nie było dane oczyścić się z postawionych zarzutów przed śmiercią. W postępowaniu, o które pani pyta, postawiono zarzuty także mnie. Prokuratura sformułowała wobec mnie absurdalny zarzut zatajenia prowadzenia przeze mnie pozarolniczej działalności gospodarczej. Zgodnie z moją najlepszą wiedzą, opartą na oficjalnych interpretacjach podatkowych, na potrzeby rozliczenia podatku od najmu wybrałam ryczałt 8,5 proc., gdyż prawo daje podatnikowi możliwość wyboru. Co roku wysyłałam do właściwego urzędu skarbowego oświadczenie, że w danym roku podatkowym wybieram właśnie ten ryczałt. Nigdy nie otrzymałam z urzędu pisma czy wezwania, że nie powinnam tak robić, a powinnam założyć działalność. Do dziś nie ma przepisów, które mówią, że podatnik, który ma określoną liczbę mieszkań, lub podatnik, którego roczny dochód z najmu przekroczy określoną kwotę, musi założyć działalność gospodarczą. Nie ma tu żadnych konkretnych kryteriów. Sprawa dotyczy roku 2011 i 2012, a mój najem kontrolowano od 2007 roku. Kilka kontroli urzędu skarbowego potwierdziło prawidłowość dokonanego przeze mnie rozliczenia. Nagle, jesienią 2015 r. po przejęciu władzy przez PiS, ten sam urząd stwierdził, że najem powinnam prowadzić w formie działalności gospodarczej. Postawione zarzuty karno-skarbowe w tym zakresie wynikają ze zmiany podejścia tego samego urzędu skarbowego do moich dotychczasowych rozliczeń najmu. W Polsce kilka milionów rodzin posiada mieszkanie na wynajem, ale niewiele osób prowadzi w związku z tym działalność gospodarczą. Wierzę w rozsądek i niezawisłość sądów i w to, że postępowanie zakończy się pomyślnie.
Co sądzi pani o śledztwie w sprawie zabójstwa pani męża, które jest prowadzone pod nadzorem ministra Ziobry? Zastanawia mnie też to, co pani czuje do Stefana W.? Czy to jest nienawiść, współczucie, obojętność?
Śledztwo się toczy, czekam na jego efekty i to wszystko. Nie czuję nienawiści do człowieka, który zabił Pawła. Bardzo współczuję mamie tego człowieka, bo ona przeżywa niewyobrażalny koszmar. Modlę się za jej spokój. Wiem, że rodzice Pawła modlą się także za człowieka, który zabił ich syna. Ja chciałabym to potrafić. Może za jakiś czas...
Jak zostanie uhonorowany pani mąż w Gdańsku? Pojawiają się różne pomysły m.in. dotyczące fundacji.
Nie angażuję się w te pomysły. Uważam, że to nie jest moja rola. O tym muszą zdecydować gdańszczanki i gdańszczanie, radni, władze miasta. Dla Pawła nie był ważny splendor. On chciał poprawiać jakość życia w ukochanym Gdańsku. Wielu ludziom pomagał w tajemnicy, nawet ja nie wiedziałam o jego wszystkich podopiecznych. Bardzo bym chciała, aby mieszkańcy Gdańska nosili go w pamięci, postawili czasem świeczkę przy jego urnie w bazylice Mariackiej. Abyśmy do serca wzięli jego prośby o otwartość i solidarność, żebyśmy nie byli obojętni i angażowali się w życie Gdańska i Polski. Nikt tak jak Paweł nie walczył o frekwencję podczas wyborów, dlatego postawmy mu pomnik i pobijmy kolejny rekord frekwencji. Niech wiatr obywatelskości znowu zawieje od morza.
To będą pani pierwsze święta bez męża. Jak one będą wyglądać bez niego?
Wielkanoc to piękne święta nadziei. Po smutku, po cierpieniu przychodzi radość - ukrzyżowany Jezus zmartwychwstaje. Ja też wierzę, że Paweł czeka na mnie, na nas, w niebie. Tak, te święta będą bardzo trudne, bo pierwsze bez Pawła, ale bez niego fizycznie. Wiem, że duchowo będzie z nami. Chcemy spędzić je tradycyjnie. Najważniejszy jest dla nas udział w Triduum Paschalnym. Lubimy też malować jajka, przygotujemy biały barszcz, pasztet... Śniadanie wielkanocne tradycyjnie spędzimy z rodzicami Pawła i jego rodziną. Potem pojedziemy do moich rodziców.