W 1951 r. więźniowie Zakładu Karnego nr 1 w Strzelcach Opolskich wykopali długi tunel i chcieli zbiec.
Plan ucieczki nakreśliła grupa 21 skazanych, którzy w strzeleckim więzieniu odsiadywali wyroki z powodu antypaństwowej działalności. Ich losami zainteresował się po latach płk Andrzej Kucharz, były funkcjonariusz i naczelnik Zakładu Karnego nr 1. Jak zauważa Kucharz spiskowcami nie byli antypaństwowcy z jednego pnia, a osoby wywodzące się z zupełnie różnych środowisk: od żołnierzy AK oraz Narodowych Sił Zbrojnych przez byłych niemieckich żołnierzy, SS-manów po kolaborantów gestapo. Władze PRL-u uznały wszystkich za więźniów kategorii „A”, którzy nie rokowali na zmianę wrogiego nastawienia do władzy ludowej.
Tu historia zakpiła sobie z dziejowych zawirowań, bo organizatorami ucieczki były dwie osoby, które na wolności walczyły po przeciwnych stronach: żołnierz Wehrmachtu - Alfred Celmer i wywiadowca Armii Krajowej - Kazimierz Kulig. Wspierał ich Władysław Mechetiuk, osoba o równie skomplikowanej przeszłości.
W miejscu, gdzie dziś znajduje się w zakładzie karnym dział mechaniczny, był w latach 50. magazyn. Biegł tam kanał, w którym w przyszłości miały być położone rury centralnego ogrzewania. Kanał był zakryty betonowymi płytami. Miał 60 cm głębokości i 40 cm szerokości. Stamtąd właśnie więźniowie chcieli poprowadzić przekop poza więzienny mur. Do tego potrzebowali jednak ludzi i sprzętu. Do grupy inicjatywnej dołączyli zatem kolejni skazani.
Szczegóły ucieczki bardzo dokładnie udało się odtworzyć doktorowi Stefanowi Białkowi, który po latach przeanalizował więzienne archiwa zalegające w IPN-ie.
Akcja zaczęła się 11 stycznia 1951 r. Wtedy Władysław Mechetiuk (elektryk z zawodu) zakłada w kanale instalację elektryczną. Kabel i lampę ukradł dla niego inny skazany. Po kilku dniach więźniowie zaczynają drążyć podkop. Mają dłuto, dwa młotki, metalowe łopatki, wózek ze skrzynką do wywożenia urobku, wiadro do wybierania podsiąkające wody i robocze ubrania - wszystko zdobyli sobie tylko znanymi sposobami. Wydobytą z podkopu ziemię więźniowie wsypywali do kanału, który biegł wokół całego magazynu.
Po dziesięciu dniach podkop był na tyle długi, że więźniom na jego przodku zaczynało brakować powietrza. Dlatego pomysłowi skazani konstruowali prymitywny wentylator, a Mechetiuk zainstalował go w tunelu. Skazani przekopali się w ten sposób trzy metry poza mur więzienia. Od wolności dzieliła ich zaledwie 30 cm warstwa ziemi.
Ucieczka miała nastąpić 2 lutego. Skazani mieli zaplanowane wszystko, co będzie się działo tego, jak i w następnych dniach. Bali się, że po wyjściu z tunelu dojdzie do starcia, dlatego przygotowali butelki z benzyną i prowizoryczne noże wyszlifowane z kawałków ukradzionego metalu. Na wolności dowództwo miał przejąć skazany pochodzący z Raszowej, który dobrze znał Opolszczyznę.
Planowali oni uciec lasami do leśniczówki w Szymiszowie, na którą chcieli napaść w celu zdobycia broni. Uzbrojeni, mieli dokonać kolejnego napadu - tym razem na posterunek obywatelski. Potem chcieli dołączyć do którejś z grup zbrojnych walczących z PRL-em. Jeden z byłych żołnierzy niemieckich chciał natomiast przedostać się do Niemiec Zachodnich.
Cały plan nie doszedł jednak do skutku, bo jeden ze skazanych o pseudonimie „Gibki” wsypał swoich kolegów powiadamiając strażników o wykopie. Jak tłumaczył później, jako uciekinier musiałby żyć z rabowania, a tego nie chciał, bo marzyło mu się spokojne życie z rodziną.
Na ten meldunek funkcjonariusze zareagowali alarmem. Wpadli do cel spiskowców i brutalnie ich pobili. Potem wyszło na jaw, że część ze skazanych była nawet torturowana. Jednego z więźniów na drugi dzień znaleziono martwego w celi. Wisiał na sznurze zrobionym z rękawa od koszuli. To był ten skazany, który zamierzał uciec do Niemiec.
Przybyły na miejsce prokurator wojskowy z Opola miał duże wątpliwości co do tej śmierci. Ciało denata nosiło bowiem ślady ciężkiego pobicia i zrodziło się podejrzenie, że zostało ono powieszone już po śmierci. Zwłoki przewieziono wobec tego do Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, a sekcję przeprowadzili znani specjaliści. Naukowców celowo nie poinformowano, że zmarły był więźniem. Sekcja zwłok wykazała, że denat był bity w głowę twardym przedmiotem długości ok. 30 cm. Urazy głowy stały się przyczyną śmierci, a u schyłku życia lub po śmierci zwłoki zostały powieszone.
Wyjaśnieniem sprawy zajęło się Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, które nakazało bezwzględne wykrycie funkcjonariuszy odpowiedzialnych za znęcanie się i mord.
Śledztwo wykazało, że stało za nim 7 strażników. Wszyscy zostali zwolnieni ze służby, aresztowani, a następnie skazani. Funkcjonariusz, który pobił śmiertelnie więźnia, dostał osiem lat więzienia. Naczelnik - trzy lata. Kierownik ochrony - dwa lata. Trzech innych funkcjonariuszy poszło za kratki na półtora roku.
Tekst powstał na podstawie fragmentów książki „I skończyłem w więzieniu” autorstwa Andrzeja Kucharza, byłego naczelnika Zakładu Karnego nr 1.