Śmiertelny cios od opiekunki
Alicji nie spodobało się, że podopieczny odmówił wyjścia z psem na spacer. Dźgnęła go nożem. Sąd Okręgowy w Krakowie za zabójstwo 64-letniego mężczyzny skazał kobietę na 6 lat więzienia.
Lekarka powoli wdrapała się na II piętro krakowskiej kamienicy i bez pukania weszła do niedużego mieszkania pod numerem 17. Na podłodze w przedpokoju leżał starszy mężczyzna, więc przystąpiła do jego reanimacji. Po chwili zrozumiała jednak, że na pomoc jest zdecydowanie za późno.
Z zawodowego obowiązku fachowo obejrzała denata i na jego klatce piersiowej dostrzegła niedużą rankę. Słusznie podejrzewała, że w tej sprawie doszło do zabójstwa, więc zadzwoniła na policję.
Rzuciło się jej jeszcze w oczy, że zwłoki są umyte, a podłoga dookoła przetarta na mokro. Zapytała o to kobietę, która krzątała się w pobliżu.
- Wszystko wytarłam, bo nie lubię mieszkać w brudzie - rzuciła Alicja K. O tym, co się zdarzyło, opowiedziała mundurowym, którzy właśnie dotarli na miejsce.
Kazimierz N. w potrzebie
Zmarłym okazał się gospodarz mieszkania, 64-letni Kazimierz N., bezdzietny wdowiec, poważnie schorowany.
Można o nim jeszcze powiedzieć, że uchodził wśród lokatorów za osobę spokojną, niekonfliktową, życzliwą. W ostatnim czasie martwił się czy sprosta wymaganiom finansowym, bo nowy właściciel kamienicy już zapowiedział podniesienie opłat za czynsz.
Mężczyzną zajmowała się pasierbica, która co tydzień z mężem przyjeżdżała do Kazimierza N. z zakupami. Na co dzień jednak pieczę nad nim sprawowała o dziewięć lat od niego młodsza Alicja K.
- Nie żyjemy tak, jak mąż z żoną. Jestem tylko jego opiekunką - opowiadała wścibskim sąsiadom przy ul. Topolowej.
Z Kazkiem, jak o nim mówiła, poznała się w niejasnych okolicznościach. Zyskała jednak jego sympatię i zgodził się przygarnąć ją do siebie, pod warunkiem, że Ala, jak ją nazywał, będzie dbała o jego nieduże mieszkanie. Z chęcią przystała na taki układ.
Sprzątała mu, prała, gotowała, cerowała skarpetki. Jemu wydawało się, że znalazł opiekuńczego anioła, a jej, że Kazek zapewni spokojną i bezpieczną starość. Nie opuściła go w potrzebie, gdy trafił do szpitala z zawałem serca. Przy okazji wykryto mu kilka innych chorób. Był w takim wieku, że powoli coś tam już nie działało jak należy w głowie, nerkach i zwieraczach.
Opiekuńcza Ala
W związku z pogarszającym się stanem zdrowia Kazkowi zdarzało się znikać na kilka dni. Alicja szukała go wtedy z sąsiadami i przeczesywała okolice krakowskiego dworca i pobliskiego parku. Dla pewności dzwoniła też do domu starców, w którym na stałe przebywała 95-letnia matka Kazka.
Alicja nie była przez nią akceptowana. Zofia N. o opiekunce syna i jego zmarłej żonie mówiła wprost, że to „złe kobiety”.
Alicja nie miała dzieci i męża. Pochodziła z wielodzietnej rodziny, ale rodzice już zmarli, podobnie jak dwóch braci i trzy siostry. Nie zdobyła zawodu, nie miała konfliktów z prawem.
Gdy wpadała w szał, potrafiła pociąć się nożem po ręce. Lubiła tatuaże i miała je na całym ciele. Na palcach lewej ręki zrobiła sobie napis: LOVE, czyli z języka angielskiego „miłość”. Taka mała tęsknota starej panny.
Seksualne wulgaryzmy
Nie stroniła od alkoholu i pod jego wpływem robiła się nieznośnie wulgarna.
Niejednemu mężczyźnie więdły uszy, gdy rzucała swoje mocne uwagi o seksualnym podtekście.
Mówiła barwnie i obrazowo, głośno przy tym rechocząc. Gdy stała w gronie kilku panów nie kryła, że każdy się jej podoba, bez względu na wiek i urodę.
- Ja bym was wszystkich wyhuśtała - dodawała również. Tak po swojemu określała seks grupowy. To były raczej tylko jej słowne deklaracje, których nie wprowadzała w czyn, ale z rozbudzonymi seksualnie kobietami różnie bywa.
Do jej rytuału dnia należało wypalenie 30 papierosów, wypicie dwóch mocnych piw oraz awantury z Kazkiem. Krzyczała na niego, że znika bez żadnych wyjaśnień.
Zabrała mu klucze i zamykała w mieszkaniu, ale potrafił ją oszukać, że musi wyjść do matki lub na spacer. Uciekał wówczas na kilka dni, ale zawsze wracał. Alicja w trakcie awantur wytykała mu, że nie spuścił wody w toalecie, nie umył wanny i nie dbał o porządek.
Sąsiedzi słyszeli wówczas jej donośny, podniesiony głos, ale wszystko kończyło się na domowych awanturach. Policji jednak nikt nie wzywał i po kilku chwilach sytuacja wracała do normy. Gdy Kazkowi ktoś podbił oko, tłumaczył się, że zaatakował go znajomy, a nie jego opiekunka Alicja.
Tragiczny wieczór
Tamtego tragicznego dnia Kazek poszedł w odwiedziny do matki i wrócił wieczorową porą. Alicja od rana już zdążyła dwa razy wyjść z psem na spacer. Wpadła też do sąsiada, Andrzeja S., i wysączyli pół litra wódki Absolwent. Przepijali ją wodą z cukrem - to był ich taki lokalny patent.
Gdy Kazek pojawił się w mieszkaniu, razem z Alicją oglądali telewizję, zrobiła mu też herbatę, a dla siebie przyszykowała kanapki. W ręce trzymała nóż z niebieską rączką i poprosiła Kazka, by wyszedł z psem na spacer. Suka Diana kręciła się niespokojnie i błagalnie spoglądała na ludzi. Kazek nie zareagował na prośbę Ali. Mruknął coś pod nosem i od słowa do słowa w przedpokoju rozpętała się awantura.
Kazek odepchnął Alicję, która uderzyła głową w ścianę. W odwecie oddała mu cios nożem, który cały czas trzymała w ręce. Mężczyzna poszedł do łazienki, a Alicja pobiegła do sąsiada, któremu powiedziała, że coś się dzieje z Kazkiem, ale nie przyznała się do tego, że ugodziła go nożem. Andrzej S. zajrzał do nich i zobaczył, że Kazek siedzi na sedesie.
- Nic, nic, spokój - odparł ranny na widok sąsiada. Andrzej S. wrócił więc do siebie. Chwilę później Kazimierz N. przewrócił się w przedpokoju i stracił przytomność.
Alicja potrząsała jego głową i próbowała cucić, ale bez efektu. Wytarła gąbką krew z jego ciała i z podłogi. Po dłużej chwili zadzwoniła do pasierbicy Kazka i poinformowała, że „on się nie rusza”.
Mocny cios nożem
Na sekcji zwłok okazało się, że uderzenie było mocne, bo ostrze noża uszkodziło żebro i dotarło prosto do serca. Kanał rany miał 15 cm głębokości.
Krew Kazimierza N. znaleziono na pantoflach i podkoszulku Alicji K. Nóż, czyli narzędzie zbrodni, odnaleziono w szufladzie w kuchni, gąbkę w koszu na śmieci.
Podczas przesłuchania kobieta częściowo przyznała się do winy i potwierdziła, że zadała partnerowi cios nożem, ale nie chciała zabić Kazka, z którym żyła przecież od 13 lat.
Biegli zbadali Alicję K. i stwierdzili, że za swój czyn może odpowiadać w warunkach ograniczonej poczytalności. Napisali, że słabo kontroluje swoje emocje, jest impulsywna i wybuchowa. W przeciwieństwie do Kazimierza N. tamtego dnia była nietrzeźwa.
Wyrok 6 lat
Sąd Okręgowy w Krakowie skazał ją za zabójstwo na 6 lat więzienia. Z uwagi na opinię biegłych psychiatrów uznał, że trzeba kobiecie nadzwyczajnie złagodzić karę.
Prokuratura nie zgadzała się z takim rozstrzygnięciem. Chciała surowszego ukarania Alicji K. i wymierzenia jej 12 lat więzienia za zabójstwo. Sąd Apelacyjny w Krakowie nie podzielił tych argumentów i utrzymał wyrok w mocy.
Kobieta prosiła o wypuszczenie jej z aresztu i jako miejsce zamieszkania podawała przytulisko dla bezdomnych, a nie adres przy ul. Topolowej w Krakowie. Podczas pobytu za kratkami 55-latka zdała sobie sprawę, że zabicie partnera pozbawiło ją nie tylko bliskiego człowieka, ale także i dachu nad głową.